Top 2020. Eskapizm, nostalgia i dojrzałość (cz. 4)
Najlepsze podsumowanie 2020 r. w grach przyniósł mi… Spotify. Według aplikacji najczęściej słuchane przeze mnie utwory, to te pochodzące ze ścieżki dźwiękowej do "Tony Hawk's Pro Skater 1&2". Czy to oznacza, że rok był kiepski? Przeciwnie.
Rok 2020 zaczął się niewinnie. Jedni czekali na nową generację, inni na "Cyberpunka 2077". Wszyscy natomiast wylądowali na kanapach bo za oknami zaraza. To sprawiło, że gry się przesuwały, nowych konsol było, jak na lekarstwo, ale w zamian dostaliśmy masę niespodzianek. Dziś skupię się na tych lepszych.
Najlepszy eskapizm - Animal Crossing
Zamknięcie sprawiło, że nie grająca część ludzkości odkryła granice netfliksów, amazonów i innych platform. I zaczęła grać. Potrzeba czystego eskapizmu sprawiła, że słupki sprzedaży chociażby Nintendo Switch rozsadziły Japończykom wszelkie założenia, konsoli zwyczajnie zabrakło w sklepach, a znaczna część populacji, miast "rzucić wszystko i jechać w Bieszczady", poosiedlała się na bezludnych wyspach "Animal Crossing" i zaczęła uprawiać rzepę.
A jak do głosu doszli celebryci, których można było spotkać między łowieniem rybek, bieganiem za motylkami i ustrajaniem powiększającego się domku, jasnym było, że Nintendo ma hit, o jakim chyba nie marzyli.
Nieco przy okazji Nintendo pokazało, że gry wideo naprawdę mogą być dla wszystkich. "Animal Crossing" nie wymaga dzikiej zręczności, nie goni na złamanie karku, a oferuje relaks i strefę wolną od zmartwień. Do tego wciąga. Ja przepadłem.
Brakowało tylko większego nacisku na aspekt społecznościowy. Miejsca do spędzenia czasu ze znajomymi. Ale tu z odsieczą przyszło urocze szaleństwo "Fall Guys". Niezobowiązujące, nieskomplikowane i nieskrępowane szaleństwo z tak niskim progiem wejścia, że praktycznie niewidocznym. A wspólnych spotkań w wirtualnym świecie mieliśmy w tym roku sporo. Jak nie "Warzone", to "Among Us", "Rocket League" czy "Red Dead Online".
Najlepsze gra, w którą jestem kiepski - Tony Hawk's Pro Skater 1&2
O tym, że popkultura żeruje na naszych nostalgiach chyba nikogo przekonywać nie muszę. Nie zliczę godzin spędzonych przy remake'u "Final Fantasy 7" ani rozkosznej demolki w "Doom Eternal", ale żadnej minuty nie żałuję. Podobnie, jak czasu spędzonego na słuchaniu muzyki z "Tony Hawk's Pro Skater 1&2".
I nawet nieznośna cenzura w utworach z czasem przestała kłuć w uszy. Czekałem na ten remake, ale nie spodziewałem się niezawodnego wehikułu czasu. Może nie spędziłem na wirtualnej deskorolce jakejś monstrualnej liczby godzin, ale wracam doń co jakiś czas, tylko po to, żeby się przekonać, jak fatalny w tę grę jestem. Z zazdrością i szacunkiem patrzę na tych, którzy platynę już wbili albo zaraz to zrobią. A potem włączam znów.
Najlepsze umieranie - Demon's Souls i Hades
Podobne uczucia wzbudza "Demon's Souls". Tu nostalgii nieco mniej, bo w oryginał grałem niewiele, ale poczucie niekończącej się nauki, choć prostszej – o dziwo – niż w THPS i najwyższej klasy wykonawstwo nie pozwala się od tego remake'u oderwać.
I tylko o centymetry "Demon's Souls" wygrywa z innym powodem moich frustracji – "Hadesem". Niespodzianka to mało powiedziane. Niby nic wielkiego. Kolejny mały, niepozorny "rogalik". A z jaką maestrią rozpisany, jak pięknie zaprojektowany i jak paradoksalny w swoim wydźwięku. Staramy się uciec z piekła dosłownego, metaforycznego (rodzinnego), a jednocześnie dekorujemy je i przystrajamy w nowe szaty. Ręce same składają się do braw. I pewnie klaskałbym, ale nie mogę bo głaszczę Cerbera.
Game of the Year - The Last of Us 2
Ale jedna gra wybiła się ponad wszystkie inne. Jedna przepuściła mnie przez emocjonalną wyżymaczkę i zapewniła totalny rollercoaster. Tylko jedna pokazała, jak dojrzałym, potrzebnym i poszukującym medium są gry wideo. Jasne, posiada też pewne anachronizmy w mechanice, ale przymykam na nie oczy.
W "The Last of Us 2" urzekła mnie opowieść. Urzekły mnie uczucia. I te drobne momenty, gdy spod spirali przemocy i skorupy nienawiści przebijają się drobniuteńkie promyki nadziei. Gdy Ellie wspomina wyprawę z Joelem do muzeum i siłą wyobraźni odtwarza lot w kosmos albo gdy Abby opowiada o lęku wysokości, prowadzone niemal za rękę przez dziecko… W tych mikromomentach Nauhgty Dog wspina się na wyżyny scenopisarstwa i reżyserii.
Przy okazji pyta o istotę nienawiści. Nienawiści, która jest tak samo łatwa, jak wyniszczająca. Lekcja przygotowana przez twórców nie należy do łatwych, jest chropowata, przyprawia o ból zębów i nieprzyjemnie wchodzi pod skórę, ale w dzisiejszym skonfliktowanym, przepełnionym hejtem świecie może okazać się lekturą potrzebniejszą niż kiedykolwiek.
Najlepsza cała reszta
Nie wspomniałem jeszcze o tak wielu grach. O bajecznym i wymagającym "Ori and the Will of Wisps", o hipnotyzującym Night City w "Cyberpunk 2077", o życiu samuraja w "Ghost of Tsushima" ani o wikingowych podbojach w "Valhalli". Ale każda z nich jest warta waszego czasu i pieniędzy. Każda pokazuje też całą paletę rozmaitości i barw jakimi mieni się branża gier wideo.
Mam nadzieje, że to nie moje myślenie życzeniowe, ale 2020 r. pokazał światu ile wartości i różnorodności się w niej zawiera. Może opinia publiczna przestanie patrzeć na gry, jak na młodsze i wciąż niepoważne rodzeństwo filmu i literatury, a zobaczy pełnowartościowe tekstu kultury. Tego sobie i wam w Nowym Roku życzę.
Wybierz najlepsze sprzęty technologiczne tego roku i wygraj 5 tys. złotych! Wejdź na imperatory.wp.pl i zagłosuj.