Red Dead Online. Niespełniona obietnica Rockstara
A miało być tak pięknie. Wspólne skoki na pociągi, rozbudowa kryjówek, pojedynki w samo południe… Co z tego zostało? Wracam do "Red Dead Online" i w podróż po Dzikim Zachodzie zabieram dwóch kumpli.
05.01.2021 15:21
Skoro nie dało się na świąteczno-noworoczną przerwę nigdzie wyjechać, postanowiłem wrócić na Dziki Zachód. Zwłaszcza że Rockstar podjął decyzję o rozdzieleniu "Red Dead Redemption 2" na tryb fabularny i wieloosobowy. Ponadto wyceniając ten drugi za grosze.
W "GTA Online" wszystko się udało. Co mogło pójść nie tak w przypadku "RDR 2"? Cóż, sporo.
Arcydzieło i wpadka
Musicie też wiedzieć, że "Red Dead Redemption 2" uważam za arcydzieło. Narracyjny majstersztyk miesza się tu z chropowatymi momentami, wręcz nieprzyjemnymi mechanikami i powolnym tempem. Tempem, które pozwala upajać się wizją Dzikiego Zachodu namacalną jak nigdy dotąd. Pełną brudu, błota i ciągłego znoju.
To też kawał porywającego scenopisarstwa, w dodatku z jedną z najlepiej napisanych postaci pierwszoplanowych w historii gier wideo. Ale nie o tym będzie dziś mowa, a o trudnym powrocie w okolice Saint Denis, Strawberry czy Valentine w wydaniu online. W podróż zabrałem dwóch kumpli: Michała i Łukasza, których prywatnie znam od lat.
Obaj nie pojawili się tu z przypadku i każdy wie, czego szukać w grach online, żeby zakotwiczyć w nich na dłużej. Z Michałem przeszedłem chociażby całe "Borderlands 2 i 3", graliśmy też w "Red Dead Redemption 2", gdy tryb sieciowy był jeszcze w fazie beta. Z Łukaszem natomiast stale strzelam w "Call of Duty - Black Ops: Cold War", ale pandemia pchnęła nas w poszukiwaniu tytułów budżetowych, w które moglibyśmy grać we trzech. Przerobiliśmy "Battlefield 1", "Star Wars: Battlefront 2", "Rocket League", był też epizod z "Fall Guys".
Gdy Rockstar ogłosił, że dzieli "Red Dead Redemption 2" na osobny tryb sieciowy i fabularny, w dodatku wycenia ten pierwszy za grosze, wiedzieliśmy, że czas wyciągnąć z szaf kapelusze i rewolwery. Michał zna "RDR2" od podszewki, Łukasz stawiał pierwsze kroki na Dzikim Zachodzie razem z nami.
I choć każdy z nas narzekał na większe i mniejsze bzdury w grze, najbardziej odczuł to Łukasz, z bólem wspominający pierwsze momenty w grze, która niezbyt przyjaźnie obchodzi się z nowicjuszami.
Miłe złego początki
Na papierze tryb sieciowy RDR 2 to kopalnia zajęć i zadań do wykonania. Możemy wybierać spośród pięciu profesji: bimbrownika, handlarza, przyrodnika, łowcy głów i kolekcjonera skarbów. Do profesji za chwilę przejdziemy, ale najpierw zajmijmy się siedzibą gangu, czyli obozem. Możemy w nim zregenerować nadwątlone gangsterskim znojem siły, przemyć twarz, odebrać pocztę w skrzynce (do której trafiają też kupione przez nas rzeczy), ugotować coś na kociołku lub przygotować mięso przy ognisku.
Można też zmieniać wygląd obozu, ale to proces drogi i piekielnie żmudny. Przykład Gdybyście chcieli skorzystać z szybkiej podróży (a uwierzcie – chcielibyście), musicie wybudować specjalny budynek. A w zasadzie... takie drewniane koło. Ale do odblokowania go potrzebujecie osiągnąć 65 poziom (rangę) w grze. Czy to dużo? Ja po około 40 godzinach dotarłem ledwie do 50.
W "Red Dead Online" operujemy dwiema walutami: dolarami i złotem. Z pierwszą problemu większego nie ma, ale nikczemne ilości tej drugiej (0,1 sztabki i pochodne to tutaj standard) to oczywista próba wyciągnięcia od graczy fizycznej gotówki. Jeżeli marzy nam się obóz pełen "kosmetycznych gadżetów", czeka nas długi i żmudny grind.
Problem można w prosty sposób rozwiązać. Skoro mamy gang, każdy jego członek powinien móc się do wspólnego dobra dorzucić. Proste, prawda? Nie dla Rockstara. Wszystkie dobra zainwestowane w obóz idą z kieszeni jego założyciela i lidera. Szkoda to tym większa, bo ani złotem, ani walutą w grze wymieniać się nie sposób.
Murarz, tynkarz, akrobata
Wróćmy do ról i zróbmy szybki przegląd każdej z nich. Pierwsza z nich to kilkuetapowa kampania fabularna (około dwugodzinna), której celem jest założenie własnej bimbrowni, wysiudanie konkurencji i dystrybucja nielegalnego trunku. W zadaniach będzie sporo strzelania, które nie jest najmocniejszym elementem RDR 2, ale w ekipie raźniej i weselej, więc przymknijmy oko. Gdy już rzeczoną bimbrownię posiadamy, możemy ją ulepszać. Tu powtarza się sytuacja z obozem, a więc - wszystko na koszt przywódcy gangu.
Karierę handlarza możemy z kolei prowadzić z obozu. Tam czeka niejaki Cripps, który skupi od nas wszystko, co z upolowaną zwierzyną związane: skóry, rogi, pióra, mięso itd. Po uzbieraniu stosownej kupki materiału, możemy wsiąść na wóz i sprzedać zdobyte dobra. Do wyboru mamy trasę krótszą i dłuższą. Różnica? Tę drugą mogą złupić żywi gracze. W praktyce jedziemy wozem kilka minut, po drodze ustrzelimy blokadę na drodze ustawioną przez kilku NPC-ów i tyle. I tak za każdym razem. ZA KAŻDYM RAZEM.
Ok, może inny fach będzie bardziej satysfakcjonujący. Np. łowca głów, czyli poszukiwania "żywych lub martwych" - kolejna westernowa tradycja. Dostajemy cynk, że w danym punkcie znajdują się bandyci, tropimy ich, a potem staramy się schwytać na lasso lub samodzielnie wymierzyć sprawiedliwość. Do tego dochodzi kilkanaście legendarnych złoczyńców, których pojmanie jest nieco bardziej złożone, choć ogranicza się głównie do sporego gangu otaczającego głównego poszukiwanego lub podejrzaną.
Problem? Jest ich ciut za mało, jak na grę, w której chce się spędzać kilkadziesiąt godzin miesięcznie. Ostatnia aktualizacja "RDR" przyniosła dodatkowe zlecenia, ale za dostęp do ledwie trzech trzeba zapłacić aż 15 sztabek złota (55 sztabek można kupić w PS Store za 79 zł).
Kolekcjoner skarbów (jest ich tyle rodzajów, że szkoda wymieniać) to z kolei typowe "fedeksy". Najpierw kupujemy mapy u niejakiej Madame Nazar, potem jedziemy w zaznaczone na nich lokacje, zbieramy co nasze i do następnego punktu. I tak w nieskończoność. To dobry sposób na szybki zarobek lub konną przejażdżkę, ale to bardziej dodatek niż sól westernowego życia.
Bardziej platforma do spotkań niż gra?
Poza wyżej wymienionymi aktywnościami jest jeszcze cała masa eventów, z których większość to różne odmiany deatchmatchów, battle royale czy wyzwań związanych z łucznictwem lub wędkarstwem. I tu trafiamy na największy problem z "Red Dead Online". Rockstar zapewnił ogrom atrakcji w grze, ale żadna z nich na dłuższą metę nie wciąga. Wieloosobowa zabawa sprowadza się do wykonywania zadań i czynności, które w "zwykłych" grach nazywam zapchajdziurami.
I przyznam szczerze, że gdyby nie czas spędzany w grze z kumplami, "RDR" już dawno wyleciałby z dysku. Co gorsza. Nie jestem w tym osądzie odosobniony.
- Bardzo czekałem na "Red Dead Online". Stworzenie ze znajomymi gangu rewolwerowców, wspólne zdobywanie Dzikiego Zachodu, napady na banki i pociągi - co za doskonały pomysł – mówi mi Michał - Ku mojemu rozczarowaniu (ale nie totalnemu zdziwieniu) wyżej wymienionych w sieciowym dodatku do "RDR2" nie ma, a jeśli już się pojawiają - zazwyczaj nie działają lub działają nie tak, jak powinny.
Co przypadło mu do gustu? Lista nie jest przesadnie długa: wciągający tryb łowcy nagród, ciekawa kariera bimbrownika i - zależnie od nastawienia - nieznośnie żmudne lub relaksujące zbieranie artefaktów oraz łowy w pozostałych opcjach rozgrywki.
Michał słusznie zauważa problemem, który toczy "Red Deada" od dawna: złośliwi gracze, których spotykamy w otwartym świecie. - Walka z żywymi graczami szybko przeistacza się w polowanie bardziej doświadczonych graczy na tych mniej obeznanych z grą (lub jawne robienie sobie na złość) - mówi.
Zupełnie inne podejście do sieciowego "RDR2" ma Łukasz, który nigdy wcześniej z dziełem Rockstara nie miał styczności. - Na dłuższą metę męczy mnie bieganie po mapie i wypełnianie małych zadań, zbieranie surowców i rozwijanie postaci – tłumaczy.
Efekt? – "Red Dead Online" jest dla mnie w głównej mierze formą pogrania z kolegami i pogadania. Gra jest ładna, zabawa w Dziki Zachód ma swoje momenty, ale nie jest to produkt, po który sięgnąłbym sam – wylicza Łukasz. Do największych wad zalicza ogólną mechanikę rozgrywki i ich mnogość oraz poziom skomplikowania.
I trudno się temu dziwić. Jak pisałem na wstępie, "Red Dead Redemption 2" potrafi być grą bardzo chropowatą i nieprzyjemną. A brak fabularnej obudowy i odpowiedniej narracji może do niej zniechęcić.
Na czym więc spędziliśmy w "Red Dead Online" dobrych kilkadziesiąt godzin?
- Pędzeniu bimbru, pękaniu ze śmiechu z siebie i kolegów podczas odkrywania kolejnych, fantazyjnych sposobów na upadek z wierzchowca, podziwianiu malowniczych pejzaży i wspólnym spędzaniu czasu podczas pandemii. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że częściej śmiałem się z gry, niż z grą. Dlatego z czystym sumieniem polecić mogę tylko kupno pełnej wersji "Red Dead Redemption 2" dla jej doskonałej fabuły – podsumowuje Michał.
Wybierz najlepsze sprzęty technologiczne tego roku i wygraj 5 tys. złotych! Wejdź na imperatory.wp.pl i zagłosuj.