Minął tydzień #2. A w zasadzie rok. I nadal gram w tę samą grę [FELIETON]
To ostatni gwizdek przed jesienną lawiną premier, żeby odchudzić kupkę wstydu albo wbić brakujące platyny. A przy okazji nieco się wzruszyć.
Ostatnio miałem growy kryzys. Niby ciągle w coś grałem, ale nie klikało. The Ascent ma fenomenalny setting, świetnie wygląda w ruchu, kusi miastem, detalami i staroszkolnym sznytem, ale na dłuższą metę po prostu mnie nie wciąga. Bywa i tak. Może wrócę.
Microsoft Flight Simulator traktuję z kolei bardziej jako medytację niż grę. Włączasz, siadasz za kokpitem i lecisz. Jak śpiewał zapomniany poeta przed laty: "Tylko ja i moja przestrzeń". Wielce to relaksujące, a w połączeniu z głodem wyczekiwanego urlopu jawi się jako czysty eskapizm. Ach ten Nowy Jork… Wróćmy jednak na ziemię.
Próbowałem dać się porwać niczym niezmąconej rozwałce, jaką zaproponowała beta Back 4 Blood. Ale tam z kolei brakuje głębi, większej współpracy z kompanami i zaskakujących momentów. Znacznie lepiej poszło z powrotem do gry Hades. Ale o tym za tydzień.
No i jest jeszcze Last Stop, do którego zachęca mnie Dominik. Nadrobię. Słowo.
Przeżyjmy to jeszcze raz. Ale trudniej
Zacząłem przetrząsać prywatną bibliotekę w poszukiwaniu czegoś, co poruszy głowę i serce. I wtedy przyszło olśnienie. Przecież miałem sprawdzić, jak wygląda The Last of Us 2 na PS5! Ba. Miałem przy okazji podjąć kolejną próbę podniesienia swojej żałosnej liczby platyn. Ruszyłem więc w drogę. Tym jednak razem podnosząc poziom trudności do najwyższego.
Nie będę pisał tu drugiej recenzji. Tę pierwszą, dla wielu kontrowersyjną, mogliście już na łamach Polygamii przeczytać. The Last of Us 2 nadal stanowi dla mnie kwintesencję tego, jak powinno się pisać gry, jak opowiadać interaktywne historie i jak przepuszczać graczy przez emocjonalną wyżymaczkę.
Nie ma tu mowy o tworzeniu swoich postaci. Nie wybierzemy ich umiejętności ani charakteru. Niosą na plecach własne kamienie, mierzą się z prywatnymi demonami. Przy okazji ponosząc konsekwencje podjętych wcześniej decyzji. Tak, to do ciebie drogi Joelu.
I początkowo pomyślałem: napiszę o tym, jak zmienia się The Last of Us 2, gdy podejmiecie rękawicę wysokiego poziomu trudności. Bo zmienia się diametralnie. Ale wtedy dotarłem do retrospektywnej sceny. UWAGA, BĘDZIE SPOILER. Tej, w której Joel zabiera młodziutką Ellie do opuszczonego muzeum w ramach urodzinowego prezentu.
Wyprawa na Księżyc
Najpierw razem z nią wespniemy się po grzbiecie wielkiego dinozaura, zgarniemy reprymendę za skok do wody, by za chwilę z dziecięcą fascynacją słuchać i czytać o kolejnych triceratopsach i pterodaktylach. Potem czeka nas wystawa dotycząca amerykańskiego podboju kosmosu. I to, co dzieje się tutaj, proszę państwa, to magia czystej krwi i dowód mistrzostwa w opowiadaniu historii. Lub jak wolą amerykanie: storytellingu.
Ellie wybiera hełm astronauty, by za chwilę zasiąść w kokpicie repliki kapsuły kosmicznej. Od Joela dostaje kasetę magnetofonową z nagranym pierwszym wylotem człowieka na księżyc. Zakłada słuchawki, naciąga na głowę hełm, włącza i zamyka oczy.
Jedyne, co widzimy, to twarz Ellie i delikatne refleksy na hełmie. Ten niepozorny moment, z sekwencją odliczania do startu rakiety w tle i całą paletą emocji pokazanej jedynie za pomocą mimiki twarzy Ellie jest tyleż subtelne, co poruszające. A przy okazji przypomina o ostatnich chwilach dziecięcej naiwności, magii wyobraźni, stojącej w całkowitej kontrze do ekstremalnie brutalnego świata, w jakim przyszło żyć bohaterom The Last of Us 2.
W połączeniu z fenomenalną muzyką, montażem i wyczuciem kadru dostajemy scenę, która w hollywoodzkim świecie otrzymałaby wszystkie Oscary świata. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.
The Last of Us 2 to wciąż mistrzostwo
Zdziwiło mnie, jak mocno i głęboko zapadła mi ta scena w pamięć. W The Last of Us 2 nie brakuje momentów, które trudno zapomnieć. Ale przechodząc grę ponownie, właśnie na tę czekałem najbardziej. I to właśnie ona znów wzruszyła mnie najmocniej.
I nadal w The Last of Us 2 gra mi się po prostu dobrze. Nadal wciąga mnie żmudna eksploracja, ekscytuje (zwłaszcza na wysokich poziomach trudności) cicha eksterminacja wrogów i wciąż czytam każdą notatkę znalezioną w szufladach. Nie tylko ze względu na rzeczoną platynę.
Przyłapałem się też na jeszcze jednej myśli. Minął ponad rok od premiery The Last of Us 2. Bardzo dobry rok, dodajmy. A jednak nic od tamtej pory nie chwyciło mnie za serce i gardło tak mocno.
Wzruszył się i pracuje nad regularnością Paweł Hekman.
*Minął tydzień to (prawie) cotygodniowy felieton made in Polygamia.