Graliśmy w Back 4 Blood. Zombie wiecznie żywe
Jakie zombie jest, każdy widzi. Powolne toto, niespecjalnie rozgarnięte i zaprzęgnięte do popkultury wyłącznie w celu radosnej eksterminacji. I jeśli radosnej eksterminacji szukacie, Back 4 Blood zostało wymyślone dla was.
Graliście w Left 4 Dead? Jeśli tak, w Back 4 Blood poczujecie się, jak w domu. Choć twórcy z Turtle Rock Studios zarzekają się, że to zupełnie inna gra, trudno oprzeć się wrażeniu, że mało kto zauważy różnicę. Nie jest to jednak zarzut. Bo Back 4 Blood w całym swoim chaosie i szalonym tempie, zwyczajnie w świecie wciąga.
Back 4 Blood, czyli zagrajmy w karty
Jako że to beta, fabularne niuanse zostawimy na przyszłość. A sprawa jest tu banalnie prosta. Pokonujemy korytarzowe poziomy, przedzieramy przez hordy żywych trupów, brocząc po kolana we krwi, łapiąc chwilę oddechu zamkniętych schronieniach. Na ten moment mogliśmy sprawdzić fragment kampanii, tryb versus i pohasać po strzelnicy.
Zanim jednak rzucimy się w wir, wybieramy postać (z lekkimi opcjami personalizacji), do której przypisana jest konkretna broń. Tych w grze jest natomiast tak dużo, że nawet przez chwilę nie zastanawiałem się nad jej doborem. Sprytnym rozwiązaniem jest natomiast talia kart, którą kompletujemy wraz z postępem w grze. Każda z kart to aktywna umiejętność: szybsze przeładowywanie, większe obrażenia wręczy czy wzmocniony sprint.
W talii może być ograniczona liczba kart, a więc wymaga to o nas zarządzania zasobami. Warto o tym pamiętać, tym bardziej że niektóre z nich będą dawały efekty negatywne dla całego zespołu. Na przykład wzmocnić jeden typ wroga. Bardzo pomysłowe.
Mając w ręku wszystkie karty i dobrany zespół możemy ruszyć w drogę. Poziomy zaczynamy w schronach, a potem przemy przed siebie do kolejnego z nich. Tempo jest naprawdę szybkie, ale to tylko zombie, więc wielkiego wyzwania (zwłaszcza na niższych poziomach trudności) tu nie ma. Nie zmniejsza to jednak frajdy, jaka płynie z rozgrywki. Bronie są nieźle odwzorowane i czuć między nimi różnice.
Mój wybór padł na strzelbę. Krótki dystans, solidny kop przy strzale i truchło frunące prosto do krainy wiecznych łowów. Truposze wyłażą pod lufę raz za razem, ale gdy pojawi się ich więcej i zaczynają wyłazić z każdej strony, robi się wesoło. Zwłaszcza gdy trafimy na bardziej otwarty fragment poziomu. Albo na hordę. Wtedy zabawa rozkręca się na całego. Albo kiedy na ekranie zamajaczy potężny boss.
Back 4 Blood, czyli znajdź i zniszcz
Nie jest też tak, że cały czas strzelamy. Czasem trzeba odblokować drogę, kiedy indziej coś wysadzić, a w międzyczasie rozglądać się za nowymi broniami, amunicją czy walutą. Warto przy tym dodać, że lokacje, choć zamknięte, rozplanowane są z rozmysłem. Czego zabrakło? Chyba rozmachu. Poczucie zagrożenia jest niewielkie i choć strzela się przyjemnie, chciałbym poczuć, że gra się toczy o jakąkolwiek stawkę. Brak emocji to jeden z większych grzechów Back 4 Blood.
Drugim jest tryb versus. Miesza się tu PvP z PvE, a w efekcie otrzymujemy klasyczny deatchmatch. Jedna strona przybiera szaty lekko przypakowanych zombie, a po połowie następuje zmiana. I choć pozornie nie ma się tu do czego przyczepić, to zupełnie nie rozumiem pomysłu rodem z battle royale, w którym obszar gry się zmniejsza. Sensu tu niewiele.
Oprawa Back 4 Blood to pomieszanie z poplątaniem. Czasem uda się twórcom pokazać naprawdę ładny kawałek kodu, ale nie unikają rozmytych nijakości. Jeżeli natomiast nastawiacie się na zabawę nowo—generacyjną, to poza stabilnością i szybkim ładowaniem, o wizualnych fajerwerkach możecie zapomnieć. Nawet wykorzystanie pada DualSense, jest jakieś takie niemrawe i działa tylko pod R2.
Ile jesteś w stanie zapłacić za Back 4 Blood?
Największą obawą budzą jedna zakusy na mikrotransakcje. Dodatkowe mapy mają być w Back 4 Blood płatne. Podobnie będzie z postaciami. A jeśli dodać do tego ewentualne karty, robi się nieciekawie i z niebezpieczeństwem dla zaburzenia balansu.
Inna sprawa, że do Back 4 Blood podchodziłem na chłodno. Niespecjalnie tęskniłem za następcą Left 4 Dead, średnio przemawiały do mnie zapowiedzi. Ale już od pierwszego wystrzału ze strzelby i po pierwszym zombiaku wzbijającym się w powietrze, zacząłem się po prostu nieźle bawić. Nie wybitnie, po prostu nieźle.
I tu dochodzimy do przedziwnego rozkroku. Sam grałem na PlayStation 5, gdzie wszystko gra i buczy, jak należy. Ale na PS5 za grę trzeba zapłacić 289 zł. Posiadacze abonamentu Xbox Game Pass, zagrają w Back 4 Blood za darmo. Nic dodać, nic ująć.