Godfall to bękart nowej generacji. Ładna, ale do bólu przeciętna gra [Recenzja]
Zawsze jest tak, że przy starcie next-genów trafia się tytuł, który zostaje zapamiętany jako negatywny bohater początków generacji. W 2020 jest nim zdecydowanie "Godfall", a piękny błysk złota i stali nic tutaj nie zmienia.
To archiwalna recenzja, która miała pierwotnie pojawić się na początku stycznia 2021 roku. Z różnych przyczyn tak się nie stało. Ale skoro 10 sierpnia Godfall trafi również na PlayStation 4 i to z dodatkiem, postanowiliśmy ją odkurzyć.
"Ta gra nie będzie fajna" - zrzędził, jak uważałem, Paweł Hekman. W duchu myślałem: "Co ty mówisz? Są potężne zbroje i wielkie miecze, jest epicka atmosfera. Nawet jak będzie średnie, to będzie fajne". No cóż, miał rację. Godfall mnie pokonał swoją looter slasherową istotą bycia.
Na filmikach wszystko wyglądało pięknie. Podobało mi się to lśniące od metali "wysokie fantasy" i sam fakt, że będzie to slasher. Na pewno różne przecieki też lekko podsycały we mnie przekonanie, że szykuje się coś mocnego. I takie też poczucie zostawiła we mnie gra po pierwszym kwadransie.
Fabuła... lepiej przejdźmy do broni
Oto gdzieś na wysokościach ściera się ze sobą dwóch wściekle nienawidzących się braci, z których jeden zostaje bogiem, a drugi zostaje strącony z piedestału. Teraz tego drugiego (czyli nas) czeka trudna ścieżka z powrotem na szczyt, ścierając się przy tym z generałami zdradzieckiego krewniaka...
Ok, tyle zapamiętałem. Godfall ma fabułę typu "doczytam potem w Wikipedii". Ma zdecydowanie jRPG-owy styl "przegadania", wszystko w ekstremalnie pompatycznym tonie, a rozmów jest niestety sporo, bohater dużo kłapie paszczą pod swoją piękną zbroją i nie można nawet wcisnąć "Skip". Koszmar.
Ale zawsze można zamknąć wtedy oczy i uszy albo pośmiać się z mangowych wręcz rozmówek. Najważniejsza przecież jest walka, a ta się od strony mechaniki faktycznie sprawdza. I całe szczęście! Zaczynamy z tarczą i mieczem, robimy szybkie i wolniejsze wymachy, które przy serii kończą się potężniejszym ciosem. Możemy też rozpędzić się i wbić we wroga finiszującym sprint uderzeniem. Wszystko dostępne od ręki.
Z czasem poszerzamy swój arsenał o gigantyczną włócznię czy dwuręczny miecz. I każda broń ma inne ciosy oraz inne ich tempo. Co lepsze, część podstawowych ciosów to nie machanie w lewo i prawo, ale takie, które dobrze sprawują się w konkretnych sytuacjach - na przykład parada z dźgnięciem sztychem albo obszarowe ciosy cięższą bronią. Tarczą robimy oczywiście bloki i parowanie, ale możemy też nią cisnąć we wroga - czasami nawet z efektem powalenia go. Kolejny fajny drobiazg to swoboda w wybieraniu kierunków ataku. Gdy postać robi zamach, do ostatniej chwili możemy zmienić kierunek natarcia.
To teraz do ciosów specjalnych. Tych... nie ma specjalnie dużo. Gra dała nam duże drzewko rozwoju, w którym rozwijamy głównie cechy pasywne, a tylko od czasu do czasu wskoczy nam coś ciekawego. Podstawą są techniki Południowa i Północna, które wyglądają różnie przy każdej broni. Przy zwykłym mieczu jedna z nich to błyskawiczny doskok i seria wymachów. Przy dwuręcznym - potężny młynek. Sam specjal ładuje się klasycznie, czyli przy udanych atakach.
Walkę w teorii mają urozmaicać liczne elementy pancerza i Valorplate'y. Te ostatnie to zbroje, które stopniowo odblokowujemy, a te różnią się niemal wyłącznie bonusami do ataków, na przykład większe prawdopodobieństwo na krwawienie czy podpalenie przy naszym ciosie. Nie ma więc gorszych i lepszych, wybieramy tę, która w danej misji nam się przyda.
Godfall - co tu nie gra?
Pomijając fabułę, no same superlatywy! To dorzucę jeszcze do nich garść pochlebstw pod kątem grafiki na PlayStation 5 i telewizora LG, obsługującego HDMI 2.1. Nie da się o Godfall powiedzieć, że to najładniejsza gra i perełka nowej generacji, choć zdecydowanie się wyróżnia. Niektóre elementy są mocno umowne (te skały...), ale choćby wszystkie połyskujące elementy wyglądają świetnie.
Do tego autorzy postarali się, by biomy różnie wyglądały. Mamy więc i ociekające bogactwem zamki, mamy łąki przemieszane z inspirowanym greckim antykiem budownictwem. Mamy jaskinie, zaskakujące obiekty w stylu fantasy czy biom stylizowany na podwodny świat. Super.
Ale żaden z tych plusów nie uratuje was przed nudą. Przed nudą wynikającą z tego, że gra została pomyślana jako looter slasher, więc fabuła jest pretekstem, na mapie nie dzieje się nic fajnego, wszystko jest powtarzalne, wszystko się respawnuje. Plansza to taka szachownica ścieżek, w której szybko się gubimy, której zwiedzenie nie daje żadnej przyjemności, a wszystkie "skarby" to jakieś surowce i kiepska broń, którą na surowce przerobimy.
Dotrzesz w ładne miejsce? Świetne, nic ciekawego tam nie znajdziesz. A my ciachamy wszystko dookoła w nadziei na jakiś cudowny drop o wysokiej rzadkości. I gdyby ten łup był faktycznie cudowny, jak w Diablo czy Borderlandsach. A tu, poza garścią statystyk, zero ekscytacji. Większość zebranych przedmiotów to szrot, który idzie na przemiał, by mieć surowce na późniejsze ulepszenia.
Powiedziałem, że walka jest powtarzalna, to dodam, że podstawowi przeciwnicy są tępi. I też nudni. Chociaż wszystko ocieka epickością, a co jakiś czas trafia się fajna animacja z ukatrupienie wroga, czułem tu znacznie mniej czadu niż w choćby Assassin's Creed Valhalla, który przecież stricte slasherem nie jest. Więc macham mieczykiem, próbuję wyczarować fajne sekwencje, ale zabijając setny raz stado jaszczuroludów czuję tylko obojętność. Albo zgrzytnę zębami.
Gdy tracimy zdrowie, najczęściej przez nieuwagę czy nieogarnięcie, że ktoś do nas strzela czy leci magiczny, eksplodujący blob. Ale Godfall nie ma w sobie nic z finezji, jakiej uczyło nas wiele slasherów, gdy z czasem zaczynało się robić trudniej. Denerwujący szaman zawsze przy naszym trzecim ataku zrobi magiczny atak, który przewróci nas na ziemię. Ale odbierze jakieś parę procent punktów życia, więc wstajemy i nawalamy dalej.
Atrakcją są walki z bossami. To przeciwnicy z prawdziwego zdarzenia, świetnie zaprojektowani i z fajnie dziwnymi atakami. Jednocześnie większość ma podobne schematy, a jeśli coś jest wyzwaniem, to ich pasek zdrowia, który przyjmuje nasz ciosy jak gąbka. Jest to więc po prostu walka na wycieńczenie.
Miała być ozdoba next-genów, wyszedł bękart. I gdy za 7 lat pojawi się PlayStation 6 i nowy Xbox "jakkolwiek-go-nazwą", a ludzie będą wspominali początki aktualnej generacji, zapamiętają z 2020 roku mniej więcej tyle: "Na start nie było za wiele ciekawych gier. Na pewno był świetny Spider-Man: Miles Morales i niesamowity remake Demon's Souls. Z drugiej strony była taka wpadka jak Godfall, o której szybko zapomnieliśmy". Wprawmy więc moje proroctwo w życie i zapomnijmy o Godfallu już dziś.
Ocena: 2/5