Wielu narzeka, a ja zaoszczędziłem tysiące złotych. Stadia to rewolucja, która dzieje się na naszych oczach
Kłopoty z dostępnością PlayStation 5? Drożejące karty graficzne? Dla mnie to jak opowieści z innego świata. Tego dawnego. Dzięki Google Stadia i graniu w chmurze rozumiem, co mówili analitycy, gdy wieszczyli koniec generacji konsol.
20.03.2021 12:19
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Powiedzieć, że Google Stadia nie ma dobrej prasy, to być łaskawym dla twórców usługi. W ostatnich miesiącach głównie się ją krytykuje. A to ktoś pozywa twórców za brak obiecanego 4K, a to autorzy gry nie mogą naprawić błędów, bo kod gry i dane na Stadia są własnością Google.
Dodajmy do tego odejście Jade Raymond, która miała przecież tworzyć tytuły na wyłączność. Wydawać by się mogło, że nad streamową usługą zawisły czarne, nomen omen, chmury.
Tak może to wyglądać z boku. Jako użytkownik Stadii nie mam wątpliwości, że granie w chmurze to rewolucja. Dzieje się ona już teraz.
Dawne marzenie staje się rzeczywistością
Entuzjastą takiego rozwiązania jestem od lat, kiedy to po raz pierwszy zobaczyłem, jak działa OnLive. 10 lat temu nie mieliśmy takiego internetu jak teraz, ale już wtedy wiedziałem, że to rozwiązanie, na które warto czekać.
Po 10 latach odpaliłem na służbowym laptopie, który ledwo radzi sobie z indie gierkami w stylu "Loop Hero", nic innego jak "Cyberpunka 2077. Mało tego. Gra nie tylko dobrze mi działała, ale jeszcze naprawdę nieźle wyglądała. Nie był to poziom laptopa do gier za 7000 tys, złotych, ale i tak byłem zachwycony.
Zachwyt nie opuścił mnie do dziś. Fakt, że w przeglądarce odpalam nowe gry i gram, jakbym korzystał z gamingowego komputera, wciąż robi na mnie piorunujące wrażenie.
Gdy dyskutowaliśmy o Stadii w redakcji WP Technologie, redakcyjny kolega - typowy niedzielny gracz - zwrócił uwagę, że możliwości usługi są ogromne, ale ma pewną wadę. To opcja Stadia Pro - czyli płatny abonament, który oferuje lepszą jakość, ale też darmowe gry.
Abonament kosztuje 39,90 zł, co w epoce streamingu nie jest wygórowaną kwotą. Michał, wydawca strony głównej WP, zauważył jednak, że Google dodaje mało gier, przez co usługa wypada blado w porównaniu z PlayStation Plus czy Xbox Game Pass.
I faktycznie od czasu, kiedy Stadia pojawiła się w Polsce, gry przybywają w dość ślamazarnym tempie. Z drugiej strony niedawno pojawiło się świetne "Little Nightmares 2", co sprawia, że aż tak krytyczny być nie mogę.
Zobacz także
Rozumiem model biznesowy Google. Abonament to jedno, ale chodzi też o to, aby przez Stadię kupować gry. I mówiąc szczerze nie wyobrażam sobie, abym teraz na pececie kupował inaczej - chyba że małe, niezależne produkcje.
Oczywiście te miliony osób ze steamową kolekcją niekoniecznie będą chciały przenieść się na Stadię, zostawiając za sobą wypchaną wirtualną półkę - dla nich bardziej jest GeForce Now, który przecież pozwala uruchamiać gry z bibliotek sklepów, o ile ich twórcy przygotowali wsparcie dla usługi.
Bardziej niż usługa Stadia jest dla mnie… sprzętem. Brzmi to rzecz jasna nieco abstrakcyjnie, wszak mówimy o super-komputerze znajdującym się gdzieś daleko ode mnie, ale takie podejście sprawia, że inaczej patrzy się choćby na zakupy wewnątrz Stadii.
Przyszłość jest teraz
I pewnie właśnie tak będą traktować Stadię ci, którzy znajdą ikonkę z usługą na przykład na swoich telewizorach. To nie jest dodatek do konsoli czy komputera, jak popularne dziś abonamenty. To coś, co pozwala nam grać na obecnych sprzętach (telewizor, komórka czy stary laptop), zapewnia nam więc spore oszczędności, które przeznaczyć można choćby na dodatkowo płatne gry.
Mój zachwyt to jedno, ale widać, że projekt Google doceniają najwięksi. To nie przypadek, że Google Stadia i GeForce Now może działać na Xboksach. Tak przynajmniej twierdzą pierwsi testerzy, którzy otrzymali dostęp do nowej przeglądarki.
Nie wiadomo, czy opcja pozostanie do pełnej wersji, ale zdziwiłbym się, gdyby tak nie było. Microsoft najlepiej wie, że granie w chmurze ma sens, więc póki technologia jeszcze się rozwija i najwięksi nie zdążyli zmonopolizować rynku, warto wpuścić ich do siebie. Choć to pewnie kwestia czasu, kiedy Microsoft będzie walczyć z Google.
Ale już nie o to, kto sprzeda więcej sprzętu, ale jak bogatą będzie mieć usługę.