Wielki przegląd horrorów. W to redakcja Polygamii gra na Halloween
Jeżeli tak, jak Barnaba*, "horrorów i thrillerów się boicie" i na Halloween lubicie w swoich grach "dynie i duszki" - nie macie tu czego szukać. My wybraliśmy nasze ulubione gry-horrory, które straszą nas do dziś.
Skoro Halloween to horrory. A tych w świecie gier mamy na pęczki. Zebraliśmy nasze redakcyjne typy. Znajdziecie tu tytuły przeróżne - trafiło się nawet papierowe rpg - ale wszystkim przyświeca jedna cecha: wystraszyły nas swego czasu piekielnie.
Klaudia Stawska
Dla mnie Halloween to czas grozy i niepokoju. Dlatego gry, które chciałabym z tej okazji polecić, mają właśnie ten bardziej subtelny wymiar horroru. Pierwszą z nich jest "Vampire: The Masquerade – Bloodlines".
I chociaż "VtM – Bloodlines" wyszło w 2004 roku, to dla mnie wciąż niewiele nowszych tytułów dorównuje klimatem. Składa się na niego świetna historia pełna brutalności w wyrafinowanym, wampirzym wydaniu, oszałamiająca muzyka i klimatycznie zaprojektowane lokacje. Mierzenie się z Bestią i ciągłe kwestionowanie własnego człowieczeństwa to w moim odczuciu najbardziej przerażający typ grozy.
Muszę was jednak uprzedzić, jeśli po raz pierwszy będziecie grać w "VtM – Bloodlines", to musicie przygotować się na nieco przestarzałą mechanikę i liczne błędy, które potrafią być niezwykle irytujące. Ale warto to wszystko przetrwać. Świat Mroku przeniesie was do mrocznego odbicia naszej rzeczywistości, w którym największym wrogiem często są potwory siedzące w nas samych. A "VtM – Bloodlines" to wciąż najlepsza gra osadzona w tym uniwersum.
Pozostając w Świecie Mroku, ale wracając do 2020 roku, chciałam zwrócić waszą uwagę również na polską grę "Werewolf: The Apocalypse — Heart of the Forest". Chociaż w konflikcie wampirów z wilkołakami, zawsze wybiorę tę pierwszą stronę, to trzeba przyznać, że Different Tales świetnie przeniosło klimat kultowego Wilkołaka do polskiej puszczy.
Ten visual novel jest solidnie napisaną opowieścią grozy, którą dodatkowo wzbogacają piękne, a jednocześnie niepokojące grafiki. Klimat tworzy nie tylko mroczna historia czy ręcznie rysowane tła, ale także niepokojąca muzyka i dźwięki otoczenia. Jeśli słuchacie ich w ciemnym pokoju na słuchawkach, mogą wam się naprawdę zjeżyć włosy na głowie. Mimo że nie jest to produkcja na skalę "VtM – Bloodlines", to polski "Wilkołak" świetnie działa na wyobraźnię.
A jeżeli będziecie mieli ochotę zamiast przed ekranem, zasiąść przy stole to polecam "Zew Cthulhu", który w Polsce doczekał się już 7. papierowej edycji gry RPG powstałej na podstawie opowiadań i powieści największego pisarza gatunku horroru - H. P. Lovecrafta. Nie martwcie się, jeśli do tej pory nie mieliście okazji zagrać w gry narracyjne - Halloween to doskonała ku temu okazja. W grach RPG i narracyjnych sami dawkujecie sobie grozę, więc możecie stworzyć takie historie, jakie chcecie.
Możecie np. stanąć "Samotnie przeciwko ciemności" w grze paragrafowej lub ze znajomymi zagrać w jedną z gotowych, darmowych dostępnych na stronie wydawnictwa BlackMonk przygód. Znajdziecie tam propozycje dla różnych grup graczy - od 2 do 5-6 osób. Bezpłatnie możecie pobrać również starter z zasadami, które wprowadzą was do "Zewu Cthulhu". Mając na uwadze szalejącą epidemię, możecie również też zagrać ze znajomymi online, np. za pośrednictwem platformy roll20.
Adam Bednarek
Przyznam szczerze, że nie jestem fanem bania się. Dla kilku gier pokonałem strach i nie żałowałem. Jedną z nich "Layers of Fear", świetnie pokazujące obłęd, trzymające w napięciu i po prostu wciągające.
Druga gra na mojej liście nie jest klasycznym horrorem, ale ma w sobie coś obrzydliwego: "Metamorphosis". Więcej o tej grze napiszę niedługo, bo rzadko w tak ciekawy sposób sięga się po twórczość pisarza - w tym przypadku jest to Kafka - ale już teraz zwracam wam na nią uwagę. Tematycznie pasuje: zamienienie się w robaka ma w sobie coś obrzydliwego.
W "Darkwood" jeszcze nie grałem, ale słyszałem o tej grze wiele dobrego, więc być może Halloween będzie też dla mnie okazją, żeby nadrobić zaległości. Wygląda bardzo ciekawie, a przy okazji może być dowodem na to, że nawet w minimalistycznej oprawie można solidnie nastraszyć.
Arek Stando
"Amnesia: Mroczny Obłęd" to podstawowa pozycja gatunku survival horror. Gra od podszewki naszpikowana jest elementem zaskoczenia. Na samym początku zarówno główny bohater jak i gracz nie wiedzą kim są, gdzie są i dlaczego tam się znaleźli. Co wyróżnia "Amnesię" spośród innych horrorów? Ta gra działa na psychikę. Napięcie nigdy nie opada, a najmniejszy szmer może spowodować, że gracz wpadnie w panikę.
Najlepszym elementem gry jest to uczucie, które powoduje, że cały czas wiemy, że coś się stanie, a i tak nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co to będzie. Do tego cały czas musi pamiętać, aby mieć przy sobie źródło światła i jeszcze być w stanie rozwiązywać zagadki logiczne. Podczas gry musimy zadbać o zdrowe zmysły bohatera, ale także panować nad własnymi. Można śmiało rzec, że do świata "Amnesii" wchodzi się własnym umysłem. Co więcej cały z tyłu głowy czas mamy świadomość, że jesteśmy bezbronni. Jedyne co może zrobić bohater w starciu z demonami, to panicznie uciekać przed zagrożeniem. Adrenalina gwarantowana.
"Slender: The Arrival"
To kolejna gra, chociaż raczej "mini-gra", w której umysł potrafi płatać figle, a niektórzy mogą nawet znieruchomieć. Tak jak poprzednia propozycja, jest to gra z gatunku survival horror. Pewnie jestem monotematyczny, ale w tym przypadku też jesteśmy bezbronni. W przeciwieństwie do "Amnesii", "Slender" zaczyna się bardzo spokojnie. Jest jasno, bezpiecznie i przez chwilę dowiadujemy się, o co właściwie chodzi. "Slender: The Arrival" to oficjalne odświeżenie i rozszerzenie oryginalnej gry stworzonej przez Marka Hadleya. Chyba każdy o niej słyszał, a jeśli nie, to koniecznie ją sprawdźcie. W grze mamy do wykonania kilka z pozoru prostych zadań. Problem pojawia się, gdy napotkamy postać Slendermana. Jeśli pozwolimy mu zbliżyć się do nas, przegrywamy.
Napięcie budują niepokojące, psychodeliczne dźwięki narastające w momencie zbliżenia się do Slendermana. Do tego ekran jest pełen zakłóceń oraz wibracji. Co więcej, nasz morderca pojawia się wprost znienacka. Wystarczy obrócić kamerą, a może zjawić się za drzewem, za którym przed chwilą go jeszcze nie było. To jest prawdziwy horror i pokonał niejednego śmiałka. Aktualnie gra jest w promocji na Steamie i kosztuje tylko 5,39 zł. Za taką kwotę warto poświęcić przy niej te kilka godzin.
"Siren Head"
To mocno alternatywna gra i nie każdego poruszy, ale można ją traktować jako ciekawostkę. "Siren Head" to przedziwna postać stworzona przez artystę Trevora Hendersona. Na początku tego roku stała się jakimś fenomenem w sieci. Niepokojące filmiki przedstawiające giganta z syrenami alarmowymi zamiast głowy zalały między innymi TikToka. Szybko pojawił się pomysł na stworzenie gier na podstawie tej postaci. Chyba najlepszą z nich jest "Siren Head", chociaż na Steamie można znaleźć jeszcze darmowe "Siren Head: The Siren's Forest" i "Siren Head: Awakening", przy czym ta druga ma premierę w tegoroczne Halloween.
Wracając do gry "Sirenhead", tworzonej przez jedną osobę o pseudonimie "UndreamedPanic" fabuła jest banalna i fatalna. Jedziemy do lasu na camping, bo nasi znajomi stwierdzili, że tylko gramy na Atari. Postanowiliśmy to zmienić. Stylistycznie "Siren Head" wygląda źle, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Na pierwszy rzut oka poziome paski wyglądają, jak ze starej kasety VHS, która sporo przeszła, ale to przyjemny, zamierzony, dziwny efekt. W lesie od czasu do czasu słyszymy dziwne komunikaty i zakłócone dźwięki syren. To właśnie "Siren Head". Przez większość czasu go nie spotkamy, ale jeden błąd może doprowadzić do sytuacji, w której stracimy kontrolę nad grą, a potem... to trzeba zobaczyć na własne oczy. Grę na PC możecie znaleźć tutaj.
Dominik Gąska
"Resident Evil 2 (i 7)"
Jeszcze niedawno nie miałbym kompletnie nic do powiedzenia w temacie horrorów - bo w horrory po prostu nie grałem. Bo uważałem, że za bardzo mnie to stresuje, że to nie dla mnie i w ogóle co to za radość się bać. A potem - po namowach - zagrałem w demo remake’u "Resident Evil 2". Grę kupiłem niedługo później i się zakochałem. Dlaczego nikt mi wcześniej nie mówił, że gry horrorowe to tak mocno przygodówki? Że liczy się w nich eksploracja, kombinowanie, znajdowanie przedmiotów? Że survival potrafi być tak fajny, bo sprawia, że każda mała decyzja - co wziąć, co zostawić, z jakiej broni korzystać - ma znaczenie? Wielkim objawieniem były też dla mnie rewelacyjny projekt poziomów. Eksplorowanie muzeum przerobionego na komisariat i jego wszystkich tajnych przejść, połączeń i sekretów było wielką przyjemnością. "Resident Evil 7", w którego zagrałem nieco później, był na początku "trudniejszy". Tam do tego wszystkiego, co niedawno myślałem, że nie lubię, doszedł jeszcze element odrazy - jakieś zgniłe jedzenie, rozpadający się dom... Ale wystarczyło pograć trochę dłużej, by przekonać się, że i tutaj jest to wszystko, dzięki czemu pokochałem RE2!
"Soma"
Gra twórców "Amnesii", o której słyszałem wielokrotnie, że jest bardzo interesująca fabularnie, ale której zawsze unikałem - bo horror. Kiedy jednak otworzyłem się na gatunek dzięki wspomnianemu RE2, w końcu dałem szansę i Somie. Cóż to było za przeżycie! W grze znajdują się wprawdzie elementy akcji, ale ograniczają się one do chowania się lub uciekania przeciwnikom. Walki jako takiej nie ma tu w ogóle. Do tego stopnia, że można ją w ogóle wyłączyć w ustawieniach i grać w całość jak w "walking sima"."Straszenie" nie ogranicza się tu do "jump scare’ów" i niespodziewanych zagrożeniach - zamiast tego gra zadaje bardzo ciekawe pytania i stawia przed graczem filozoficzne problemy, których konsekwencje mogą być dla niego straszniejsze niż najgroźniejsze potwory.
Krystian Juskowiak
"Blair Witch Volume 1: Rustin Parr"
Gry z serii Blair Witch to ciekawy przypadek. Internet nie był wtedy tak popularny, dlatego w 2000 roku - można było uwierzyć, że wydarzenia z filmu Blair Witch są prawdą. Na jego podstawie powstały trzy gry, a każdą tworzyło inne studio, co miało zapewnić unikalne wrażenia.
"Blair Witch Volume 1: Rustin Parr" to świetna, choć zapomniana już gra. Zapoczątkowała trylogię i była tak dobra, że inne części nie mogły jej dorównać. Gra posiadała wszystko, co czyniło z niej kapitalny horror. Prastara legenda czająca się w lasach, specyficzni mieszkańcy wioski, ciekawe zagadki i klimat, który wgniatał w fotel. Czuć było mrok i tajemnicę, napędzane niepokojącym soundtrackiem. Gra miała również kapitalną grafikę i efekty świetlne.
Choć Blair Witch zdążył się postarzeć - nadal twierdzę, że pozytywnie się wyróżniał. Do dzisiaj uważam, że pierwsza noc w Burkittsville jest najstraszniejszym epizodem w jaki grałem.
Moim zdaniem - gra jest na identycznej półce co "Silent Hill". Mają naprawdę dużo wspólnego.
"Silent Hill"
Jeśli miałbym opisać grę w dwóch słowach, powiedziałbym: król horrorów. I nie zmieni tego fakt, że od premiery minęło już 21 lat. Gra debiutowała na PlayStation 1.
Jak wielu, zagrywałem się dawniej w "Resident Evil". Uważałem go za świetny horror - tajemnicza korporacja, zombiaki, miasteczko Racoon City itd. Czego chcieć więcej. Dopiero "Silent Hill" pokazał mi, jak bardzo się myliłem.
Jeśli spojrzymy na "Resident Evil", był on dość prosty - nie budował strachu lecz napięcie, że przeciwnik wyskoczy w nieodpowiednim momencie. Czysta mechanika "jump-scare", która znamy z dzisiejszych gier.
"Silent Hill" był inny - nie budował strachu, ale realny terror. Nie było tutaj zombiaka, który wyskoczył z szafy. Było jednak radio, które trzeszczało w pobliżu wroga. Do tego piekielna muzyka, która budziła koszmary. I świadomość, że coś jest mocno nie tak. Autentycznie bałem się zrobić krok i wyłączałem konsolę, bo moje nerwy miały dość.
Niejasna fabuła, zamglone miasteczko, a także przenikające się światy. To było coś!
"Fatal Frame 2: Crimson Butterfly"
Jeśli szukacie mocnych wrażeń, tutaj je znajdziecie. Grałem we "Fatal Frame 2" tylko raz i nie zamierzam więcej. Kultura japońska jest specyficzna - znajdziemy tam sporo duchów, demonów i zjawisk, które wpływają na życie. Na PlayStation 2 pojawiło sporo horrorów, które czerpią z niej inspiracje. Ale to "Fatal Frame" jeży włosy na głowie.
"Crimson Butterfly" opowiada historię dwóch sióstr - Mio i Mayu, które znalazły się przypadkiem w starej, japońskiej wiosce. Gdzieś pomiędzy wymiarami i starożytnym rytuałem, który zgładził mieszkańców. Wszędzie snują się duchy, a jedyną bronią jest aparat fotograficzny. Tak - w grze robimy duchom zdjęcia.
I choć brzmi to śmiesznie, gra jest naprawdę mocna. Jest połączeniem najlepszych cech "Silent Hill" oraz "Resident Evil". Klimat jest ciężki i tajemniczy, a soundtrack niepokojący. Często podskakiwałem również na krześle, bo duchy potrafią zaskoczyć. Nigdy nie wiadomo co będzie za rogiem.
Zdecydowanie mocny tytuł, który warto polecić.
Jakub Krawczyński
"Obcy: Izolacja"
Gdy wydawało się, że growe adaptacje serii "Obcy" nie mogły niżej upaść po katastroficznym fiasku "Aliens: Colonial Marines", nagle przyszło dzieło Creative Assembly, które było niczym objawienie.
"Obcy: Izolacja" udowodniła, że nie tylko arcydzieło Ridleya Scotta miało wiele niezagospodarowanego potencjału w medium gier wideo, ale też samo to medium może wynieść ten transgresyjny horror w zupełnie inny – jeszcze bardziej intensywny wymiar.
Jest to horror totalny – z jednej strony walka z bezlitosną sztuczną inteligencją, ale i też konfrontacja z własnym strachem. Paradoksalnie im bardziej się mu oddamy i będziemy postępować zachowawczo, tym dla nas gorzej. Każdy zdobyty metr jest na wagę złota.
Czasem lepiej widzieć ksenomorfa niż go gubić z oczu. Jednocześnie gra nieustannie stawia nas pod ścianą i zmusza do bardzo uważnego przysłuchiwania się ruchom naszego biomechanicznego opresora.
Całości dopełnia fenomenalna, retrofuturystyczny design wnętrz, genialnie w swojej skromności wykreowana przez wówczas 19-letnią Andrę Deck postać Amandy Ripley oraz złowieszcza architektura dźwięku złożonego z zapętlających się warstw muzyki i dźwięków niemuzycznych.
"Until Dawn"
"A, ten głupi, ale nawet rozrywkowy slasher" – pomyślało sobie pewnie wielu. Ja do tego grona akurat nie należę, a co więcej – uważam, że "Until Dawn" to jeden z najlepszych tytułów na wyłączność na PS4. I to pomimo tego, że mam dość sporą awersję do gier w konwencji Davida Cage'a.
Współtworzony przez Larry'ego Fessendena (cenionego reżysera niezależnych horrorów i kumpla Jima Jarmuscha) horror to tak naprawdę skrzyżowanie dwóch konwencji w jednym. Z jednej strony właśnie miszmasz cravenowskiego slashera (w doborowej obsadzie, z m.in. Ramim Malkiem), ale z drugiej ewidentnie dokonującego metamorfozy w bardzo udany hołd "Zejściu" Neila Marshalla.
Ale mało tego, "Until Dawn" jest moim mniemaniu tytułem wybitnym dlatego, że skrywa sobie "grę w grze". Jedynie z pozoru jest "filmem gatunkowym", a tak naprawdę jest inteligencją dekonstrukcją pewnych konwencji horroru. Przy okazji stara się ona wywracać pewne klisze, ale i kwestionować nasze podejście jako graczy do wiarygodności całej narracji.
"Eternal Darkness"
"Eternal Darkness" to taka gra, w którą chyba wielu z nas chciało zagrać, ale niekoniecznie tę szansę miał. W końcu tytuł ten ukazał się jedynie na GameCube, bądź co bądź, najbardziej niszową platformę w ówczesnej generacji konsol.
W grze kanadyjskiego studia Silicon Knights najbardziej urzekła mnie struktura. Z jednej strony jako młoda studentka Alex Roivas przemierzamy w teraźniejszości posiadłość swojego zmarłego dziadka Edwarda. Z drugiej natomiast napotykając się na różne części Tomu Wiecznej Ciemności, przenosimy się w czasie na przełomie 2 tysięcy lat i wcielamy się w 11 różnych postaci – od starożytnego Rzymu przez Kambodżę z epoki średniowiecza po czasy współczesne.
Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że wiele z tych postaci to nie są klasyczni protagoniści gier akcji, a więc musimy stawić czoła zagrożeniu często w nietypowy sposób. Jak na przykład oszałamiać wrogów lampą błyskową jako Peter Jacobs, reporter wojenny z 1916 r. Każda z grywalnych postaci wiąże się z jakąś unikatową mechaniką i ich odkrywanie było częścią frajdy.
Nie wspominając o tym, że interesujące było również używanie systemu magii, szczególnie gdy wiązało się z tym przywoływanie pomocników (istot zwanych "traperami"), których potrzebowaliśmy do wykonywania niektórych zagadek w pewnych nieosiągalnych dla nas miejscach.
Oczywiście wisienką na torcie był tutaj system zdrowia psychicznego oraz bardzo zuchwałe próby zburzenia tzw. "czwartej ściany" przez zniekształcanie absolutnie wszystkiego, co widzimy w grze.
Od halucynacji o własnej śmierci przez zamienianie przycisków do sterowania po okłamujące nas komunikaty o stanie gry. Były to niekiedy zabiegi przypominające Kojimę w swoich najbardziej szalonych momentach. Chociaż "Eternal Darkness" z czasem dał się we znaki poziom trudności (nieco pod koniec zbyt łatwy), sama gra była fascynującym i nietuzinkowym przeżyciem.
Paweł Hekman
"Silent Hill 2"
Krystian ma rację. "Silent Hill" to król horrorów. Pomylił się tylko w jednym – chodzi o "Silent Hill 2". "Dwójka" wzięła to, co w pierwowzorze było genialne, czyli wszystko i podniosła do poziomu po dziś przez inne gry nieosiągalnego.
Ta grafika, ta muzyka Akiry Yamaoki, to zamglone miasto i ten przeklęty klimat. Pamiętam, jak chcąc być odważnym grałem w "Silent Hill 2" na słuchawkach. Nocą. Nie minęło sporo czasu, gdy wszystkie światła w pokoju świeciły najjaśniej, jak to tylko możliwe. Udźwiękowienie tej gry to nadal wzór, w której chwila ciszy równała się chwili pozornego i ulotnego wytchnienia.
No i Pyramid Head. Czy jest bardziej ikoniczny arcywróg w grze? I ta irracjonalna, rodem z najgorszych koszmarów pierwsza scena z jego udziałem.
Pyramid Head 1st meeting
"Bloodborne"
Wizualnie zderzenie wizji H.P. Lovecrafta i azjatyckich korzeni Hidetaki Miyazakiego formalnie trudno umieścić w ramach klasycznego horroru. Owszem, koszmarów i strachów tu co nie miara, ale to jednak bardziej rpg w duchu "darksoulsowym". Ale dla mnie to horror podwójny.
Już sam design, kreacje potworów i nawiedzony gotycko-wiktoriańskie Yharnam tworzą trio tak upiorne, że włos się na karku jeży na samą myśl.
Narracji i historii tu niewiele, ale kto ją znajdzie, ten się nie zawiedzie. Echa genezy szaleństwa Lovecrafta niosą się tu wyjątkowo dźwięcznie.
Osobnym horrorem jest sama gra. Mechanika znana każdemu, kto raz zatopił się w światach From Software. Pętla wiecznego umierania, nigdzie wcześniej ani później nie była jednocześnie tak upiorna i uzależniająca jak w "Bloodborne". To też jedna z gier, które wspominam z namaszczeniem, ale powrócić nie zamierzam. Czekam na "dwójkę.
"Prey"
Jest coś w grach Arkane, co przemawia do mnie wyjątkowo mocno. "Prey" wzięło mnie trochę z zaskoczenia. Dosłownie i w przenośni. Dosłowność zasadza się w samej rozgrywce. Przeciwnicy przybierają tu dowolny kształt. Raz będzie to kubek, a raz niepozornie wyglądające krzesło. Z czasem przeradza się to w lekką paranoję i na wszystko zerkasz z przesadną podejrzliwością. Nawet na leżącą na półce książkę. Tę w domu. Nie w grze.
Do tego opuszczona stacja kosmiczna. Kusi otwartością i zachęca do eksploracji, ale zagadkowe i niemal niewidoczne zagrożenie czyha wszędzie. W tle "zimnowojenna" alternatywna historia i klimat z pogranicza kinowego "Ukrytego wymiaru" czy "Coś" Johna Carpentera. Inspiracje czuć też ze świata gier. I tak znajdą tu wiele dla siebie miłośnicy nieodżałowanego "Dead Space", "Bioshock", słychać nawet odległe echa "System Shock".
*Barnaba naprawdę horrorów się boi. O to co napisał w ramach naszych typów:"Ja się generalnie boję horrorów czy thrillerów, a poza tym - jeśli już - to chyba najfajniej odpalić ulubioną grę online, którą przystrojono dyniami i duszkami".