GTA: The Trilogy. Rockstarze, po co ci to było? [Recenzja]
Trylogia 3D GTA ma szczególne miejsce w moim growym sercu. Spędziłem w nich setki, jak nie tysiące, godzin. Ograłem później wersje na dziesięciolecie z poziomu smartfona i równie dobrze się bawiłem. Niestety. GTA: The Trilogy to najgorsze co mogło spotkać te wspaniałe tytuły.
W czasie ogrywania GTA: The Trilogy bez przerwy zastanawiałem się, po co je właściwie wydano. I nie chodzi mi wcale o złośliwość. Tylko zrozumienie powodu, dla którego te edycje w ogóle pojawiły się na rynku. Odpowiedź znam, znacie na pewno i wy. To chciwość, której nie powstydzili się najwięksi zbóje znani z serii GTA.
Remaster, nie remake
GTA: The Trilogy to remaster słynnej trylogii 3D serii GTA (IV i V to już element serii HD). Dla wielu graczy przynajmniej jedna z pozycji należących do tej trylogii jest objęta specjalnym uczuciem nostalgii. Najwięcej fanów ma wersja Vice City, ale nie brakuje też oddanych miłośników San Andreas i GTA III.
Gdy ogłoszono, że producent tych tytułów przygotowuje remaster całej wielkiej trójki, popadłem w niemałą euforię. Dla przypomnienia zaznaczę, że ostatnie GTA, czyli piąta odsłona, została oryginalnie wydana w 2013 roku. Od tego czasu Rockstar wydał jedynie Red Dead Redemption 2.
Co istotne, to nie tak, że przez te lata w temacie trylogii 3D nic się nie działo. Na przestrzeni ostatniej dekady wydano wszystkie części (GTA III, Vice City i San Andreas) w wersjach "10 Year Anniversary Edition" i spełniały one swoje zadanie, ponieważ młodsi gracze mogli zapoznać się z tą klasyką, a starsi mieli okazję poszaleć w tytuły swojej młodości na nowszym sprzęcie, bądź smartfonach. I komu to przeszkadzało?
Zapowiedź remasterów wprawiła mnie jednak w lekką konsternację. Widząc wyczyny niektórych moderów, którzy zupełnie amatorsko przenosili całe GTA:target="_blank"> Vice City na silnik RAGE (którym napędzane są część IV i V) miałem przed oczami wizję lekko komiksowego remastera z grafiką całkiem współczesną. Może gdzieś tam po cichu liczyłem na parę nowych wątków czy smaczków dla fanów. Może dołożenie do tego zestawu wydań z serii Stories? Widząc, co twórcy zrobili w remasterze Final Fantasy VII czy remake’u Mafii, byłem pełen dobrych nadziei.
Po pierwszym pokazie rozgrywki szybko zrozumiałem, że to będzie jedynie parę graficznych bajerów, podciągnięcie rozdzielczości i delikatny lifting postaci. Nie skreślałem jednak i takiego pomysłu. Przecież w edycji na dziesięciolecie też bawiłem się dobrze.
GTA: The Trilogy nie powinno się ukazać
W każdej z tych gier spędziłem kilka godzin. Ich zawartość znam na pamięć i w zupełności to wystarczało, ponieważ pod względem mechanik, fabuły i settingu to są te same tytuły, co dwadzieścia lat temu. Nie ma sensu opisywać każdej z nich oddzielnie, jak planowałem na początku, ponieważ zarzuty pod ich adresem się powtarzają.
Zacznę od dobrych rzeczy. W grze pojawił się GPS na mapie, choć mi do niczego nie był potrzebny. Lepiej wyglądają tła nieba, elementy zieleni w mieście (trawa, drzewa i tego typu elementy), czy efekty świetlne. Jako plus można również wpisać odległość wczytywania obiektów. W końcu można zobaczyć np. wzgórza Shoreside Vale z Portland czy panoramę San Andreas z wyższych punktów widokowych. Efekt może nie powala, ale robi dobre wrażenie.
Jako plus można dopisać również tłumaczenie, które w końcu jest. Polskie napisy są przygotowane rzetelnie i nie wyłapałem dużych baboli. Całość odpowiada mniej więcej temu, co mówią bohaterowie. Niestety na tym wyłapywanie zalet się kończy.
Największe bolączki? Zacznijmy od płynności rozgrywki, która bywa zaskakująco niska. Ogrywałem GTA: The Trilogy na PS4 i zdarzały się sytuacje, gdy gra klatkowała. To po prostu niewiarygodne. Zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę, że ta sama gra, wydana kilka lat temu na smartfony, aż tak drastycznie klatek nie gubiła. A jeśli wierzyć doniesieniom koleżankom i kolegom z branży, którzy GTA: The Trilogy testowali na konsolach Nintendo Switch, powoli wyłania się obraz nędzy i rozpaczy.
Mało przekonująco wypadają modele samych postaci. Główni bohaterowie wyglądają nieco lepiej, choć brak im charakteru. Natomiast to, co dzieje się na drugim i dalszym planie woła o pomstę do nieba. Niektóre z modeli wyglądają tak, jakby na pierwotne projekty i tekstury nałożyć rajstopy (dokładnie, jak w tych stary filmach, kiedy złodziej napada na bank z rajstopą na głowie). Koszmar.
Występują też błędy w niektórych animacjach. Zwłaszcza w okolicy łokci postaci, wyglądają, jakby były albo wywichnięte w drugą stronę, albo połamane. Czy wynika to z przenosin modeli z oryginalnego silnika RenderWare na Unreal Engine 4, czy z niedokładnej implementacji? Naprawdę nie wiem. Ale trudno mi ten obraz wymazać z pamięci. Parodia. O wycięciu sporej części utworów ze ścieżki dźwiękowej nie będę już nawet wspominał...
Jeszcze więcej błędów
To że gra wygląda jak oryginał, to nie zarzut. Ale to, że miejscami wygląda gorzej niż oryginał, to już przestępstwo. Nie wiedzieć czemu, twórcy remastera – studio Grove Street Games – pogorszyli niektóre elementy graficzne oryginalnych produkcji. Dość znacznie rozjaśnili szatę graficzną GTA III, która była lubiana przez graczy za swój ciemny, momentami rozmyty, motyw i nastrój.
Najgorzej w tym wszystkim wypada deszcz, który z niebieskawych smug na ekranie stał się białym koszmarem. Bywają momenty, gdy nie widać drogi przed sobą, bo pada biały deszcz. W życiu bym nie pomyślał, że taki element można popsuć. Mało tego! Np. w GTA III deszcz nie był widoczny, gdy patrzyło się na wodę, jak na powyższym screenie.
GTA: The Trilogy to niewypał
W ostatnich latach wszelkiej maści remastery i remake’i zagościły na dobre na naszych maszynach. Każdy większy tytuł otrzymał lub lada moment otrzyma, jakąś formę odświeżenia.
Nie trzeba daleko szukać. Rok temu dostaliśmy Mafię: Edycję Ostateczną, która była remake’iem tytułu z 2002 roku. Przywołałem to dzieło zupełnie "przypadkiem", ponieważ w tym samym roku wydano również oryginalne GTA III. Różnicę w podejściu do odświeżenia obu gier, o tym samym rodowodzie i wieku, widać wyraźnie. Oczywiście, ktoś może zarzucić, że przecież w przypadku Mafii to był remake, a nie remaster. I będzie miał całkowitą rację.
Pamiętajmy jednak, że Rockstar na przestrzeni ostatniej dekady wydał całą trylogię 3D GTA w wersji "10 Year Anniversary Edition". Robienie tego po raz kolejny, w dodatku z gorzszym skutkiem to zwykła pomyłka. GTA: The Trilogy nie powinno się w ogóle ukazać.
Dlaczego nie dałem jedynki w ocenie? Tylko dlatego, że nadal da się w to zagrać i można się dobrze bawić. Bo to przecież GTA, które znamy i kochamy. Ogrywając wszystkie części jedna po drugiej, zobaczymy, jak gigantyczny przeskok w kreowaniu fabuły przeszedł Rockstar w tamtym czasie. Jest to też lekcja historii jednego z najważniejszych tytułów w dziejach gier wideo.
Nie byłbym też aż tak surowy, gdyby cały ten "remaster" był jedynie darmową i opcjonalną aktualizacją dotychczas zakupionych gier. Wtedy pal sześć niedoróbki, z których można się pośmiać. Ale żądać za takie coś 250 zł (z obowiązku dodam: 7 grudnia GTA: The Trilogy wyjdzie w pudełkach) to po prostu skandal i ordynarny skok na portfele graczy. Zwłaszcza że zawczasu wycofano poprzedniej edycje, przygotowane na dziesięciolecie. Nie do obrony.
Ocena 2/5
Platforma: PC, PS4, PS5, Xone, XSX, Switch
Producent: Rockstar Games / Grove Street Games
Wydawca: Rockstar Games
Data wydania: 11.11.2021
Grę do recenzji podrzuciła Cenega.