Mass Effect: Legendary Edition to zmarnowana szansa na promocję tolerancji [Felieton]
03.02.2021 18:01
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Bez nowej zawartości, bez naprawiania starych błędów. Zapowiedź Mass Effect: Legendary Edition miała być świętem graczy, a już na dzień dobry rozczarowuje brakiem odwagi ze strony BioWare.
"Mass Effect" powraca. Już 14 maja zagramy w remaster pierwszej części na PC, PS4, Xbox One, a także PS5 i XSX w ramach wstecznej kompatybilności. W skład "Mass Effect: Legendary Edition" poza całą trylogią w zestawie znajdą się wszystkie DLC i komiksy Genesis. Niestety - na nową zawartość nie ma co liczyć. Również nie zobaczymy tej wyciętej. A tu w szczególności było czego się domagać.
Mass Effect 2 wyciął LGBT+
EA i BioWare dołożyło swoją cegiełkę do znormalizowania wątków LGBT+ w grach - za co dostało im się po uszach, jak po premierze "Dragon Age: Inkwizycja". Ale nie da się ukryć, że można było zrobić więcej. Albo po prostu... nie usuwać tego, co już zrobiono.
Aleksandra Olszar, autorka fanpage'a 6 kolorów gier wideo przypomniała, że w odświeżonej trylogii "panseksualna Jack pozostanie hetero, podobnie Tali, Jacob, Thane, Miranda i inne postacie z ME2". Mimo że w oryginale sesje dialogowe były nagrane, pliki znalazły się na płycie z grą - ale już nie w samej grze.
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że w przypadku oryginalnego wydania "Mass Effect 2" BioWare wycofało się ze swoich zamiarów poszerzenia wachlarza związków ponad te heteroseksualne. Wszystko po krytyce konserwatywnej stacji Fox News - co przyznała niedawna scenarzystka gry.
BioWare musiało być świadome problemu, bo po premierze "Mass Effect 2" środowiska LGBT+ krytykowały twórców za pominięcie homo czy biseksualnych opcji.
A to nie jest tak, że autorzy zawsze byli głusi na głosy społeczności. Przykład? Gdy w "Andromedzie" grało się jako gej, nie dało się romansować z żadnym towarzyszem broni. Dodatkowo homoseksualny Ryder nie miał jak wbić trofeum za ukończenie trzech romansów. Po głosach oburzenia zdecydowano się poprawić niedopatrzenia.
Błąd, który można było naprawić
Trudno nie doceniać roli, jaką BioWare odegrało w dostrzeżeniu graczy LGBT+ i wzięciu pod uwagę mniejszości wśród wirtualnych bohaterów. Ale w przypadku "Mass Effect" nie zawsze tak było. Dziś rzeczywistość jest inna, a odświeżona trylogia to idealna okazja do naprawienia błędu.
Tłumaczenie twórców jest takie: odrestaurowanie elementów, które nie znalazły się w oryginale, wymagałoby zbyt dużych nakładów pracy i wykraczałoby poza założenia remastera.
Pamiętając powody, dla których postawiono na postaci hetero w pierwszych częściach trylogii, trudno mówić o tym, że wgranie pierwotnie nagranych dialogów było dodatkową zawartością.
Wręcz przeciwnie - byłoby czymś w rodzaju zadośćuczynienia. Logicznym byłoby więc oczekiwać, że BioWare mając jeszcze większe doświadczenie z tworzeniem postaci LGBT+ przy okazji remastera nadrobi zaległości.
Autocenzura?
Tymczasem mamy do czynienia z kolejnym przykładem autocenzury. Albo, co równie złe, celowego lenistwa: "Wiemy, że to dla was ważne, ale oj tam, oj tam - szkoda nam czasu, terminy gonią, zresztą i tak kupicie".
Poszedłbym nawet krok dalej i nazwał zachowanie BioWare "dziaderstwem" w stylu Jerzego Owsiaka. Niby sojusznicy, ale kiedy naprawdę można wspomóc i dokonać czegoś przełomowego, z nieznanych powodów odwagi zabrakło. Bo przecież tu nie chodzi tylko o jakąś błahą dodatkową opcję czy skórkę od broni, ale pokazanie światu, że tak - nieheteroseksualne związki istnieją i są całkiem normalne.
Znamienne, że jeśli uznamy ruch BioWare za pewną formę autocenzury, całość zbiega się z wydarzeniami z polskiego podwórka.
W "The Medium" mieliśmy do czynienia z małym politycznym manifestem, który bardzo szybko został wykryty i usunięty. Oczywiście forma jest znacznie mniej poważna i rozbudowana niż w przypadku wątków homo lub biseksualnych, ale i tak całość da się sprowadzić do jednego mianownika. Firma chowa głowę w piasek, ucieka od polityki - co jest niemożliwe - i nie chce nikogo zdenerwować.
Jakże zbyt optymistycznie brzmią słowa Artura Ganszyńca z Different Tales, który po otrzymaniu Paszportu Polityki za "Werewolf: The Apocalypse - Heart of the Forest" w rozmowie z Polygamią przyznał:
Okazuje się, że o ile mainstream otwiera się na takie tematy, tak mainstreamowym twórcom czasami tej odwagi brakuje. Bardziej niż własne zdanie liczy się ucieczka przed burzą w komentarzach czy reakcjami inwestorów.