Test Xbox Series X. Jest potężny i cichuteńki, ale czekamy na gry
Nie będziemy tu czarować i budować suspensu. Czekaliśmy na nowe konsole zbyt długo. Dlatego napiszemy wprost: Xbox Series X to kawał potężnego urządzenia. Odrobinę zabrakło w nim jednak emocji. No i gier.
05.11.2020 15:00
Xbox One wyszedł w listopadzie 2013 roku. Xbox Series X prawie równe 7 lat później. Nie tracimy więc czasu i przechodzimy od razu do rzeczy. Konsola wyjęta z pudełka, podpięta do telewizora. Włączmy. Pierwsza niespodzianka, XSX można w całości skonfigurować za pomocą aplikacji na smartfonie. A ta działa szybko, sprawnie i jest wygodna. Widać, że łącznie konsoli, telefonu i chmury to oczko w głowie Microsoftu.
Część gier można bowiem rozpocząć na XSX, a skończyć na smartfonie. Ba - w zasadzie całą konsolę obsłużymy za pomocą apki (ma funkcję pilota, zastępującego pada). Ale gdy pójdziemy dalej w las, rewolucji nie widać. Co niekoniecznie jest rzeczą złą.
Główne menu w Xbox Series X przypomina wizytę u starych przyjaciół. Wszystko wygląda znajomo. Kwadratowe, płynnie przeskakujące kafle, dźwięki systemowe – Microsoft na każdym kroku zdaje się mówić: "Witajcie w domu". Jest nowy, ale wygląda jak stary.
I odwrotnie. Bo stary też już wygląda na nowy. Microsoft tuż przed startem nowej generacji odświeżył interfejs również Xbox One. Jeśli włączacie zatem swoją konsolę codziennie, różnicy w zasadzie nie zauważycie. Przynajmniej na tym etapie.
Xbox Series X. Dostojna wieża ciszy
Podobieństwie widać na pierwszy rzut oka, gdy tylko rozpakujemy sprzęt. Monolityczna, surowa czerń - można by wręcz rzec, że to grubo ciosana konstrukcja. I cicha. Już Xbox One X był konsolą cichą. O dziwo Xbox Series X jest jeszcze cichszy. Zmierzyłem głośność obu urządzeń, jeżdżąc ulicami Edynburga w "Forza Horizon 4". Aplikacja mierząca poziom hałasu przy Xbox One X pokazała okolice 37-38 decybeli. Dodam, że mniej więcej 60 decybeli to poziom podczas normalnej rozmowy. Xbox Series X? 31-32 decybele.
Nieco głośniej się robi, gdy zbliżymy miernik do xboksowej "kratownicy", ale nie ma w tym nic dziwnego, to stamtąd bowiem uchodzi zasysane od dołu powietrze. Oczywiście jeśli konsola stoi. Jeśli ją położymy, cyrkulacja przechodzi od boku. Nawet po włożeniu płyty do czytnika głośność wrasta wręcz marginalnie. Mowa o literalnie kilku decybelach.
Ten niski poziom hałasu to bardzo miłe przywitanie z Xbox Series X. Ale oczywiście dla nas, ludzi Polygamii, najważniejsze są gry. A te działają płynnie jak diabli. Xbox One trzymał stabilne 30 klatek, choć z pewnymi wyjątkami. Xbox Series X nie ma co prawda na start nowej generacji premierowych i w pełni ekskluzywnych tytułów zarazem, ale Microsoft zadbał przynajmniej o to, żeby starsze i świeżo co wydane hulały aż miło.
Nowa jakość
Te mityczne - przynajmniej dla typowego użytkownika konsoli (pozdrawiamy pececiarzy) - 60 FPS-ów może być wielkim szokiem. W dobrym tego słowa znaczeniu. A jak jeszcze ktoś do pakietu z Xbox Series X dołoży telewizor ze standardem HDMI 2.1 – hulaj dusza, piekła nie ma. I wtedy niektóre tytuły faktycznie powyciągają nawet szalone 120 klatek. Jak "Gears 5".
Do wyboru są na przykład samsungowe QLED-y z rocznika 2020 lub coś z konkurencyjnego obozu LG, a także jeden model Sony (pełna lista tutaj). Dotychczas gry testowaliśmy na Samsungu QLED Q80T, ale lada moment dotrze do nas lepszy model, który utknął w… ustalmy, że po prostu utknął.
Niemniej już telewizor 4K bez standardu 120Hz pokazuje, że gry na konsolach nowej generacji wyglądają jak żyleta. "Forza Horizon 4" po prostu rozwala na łopatki. Nie zliczę liczby stłuczek i kolizji, jakie spowodowałem, bo gdzieś zagapiłem się na odbicie światła na masce. Albo bajeczne widoki. Palce lizać.
Nawet brzydkie i przedwcześnie opuszczone kaczątko EA, "Battlefield 5", w pełnym ogniu walki potrafi zrobić wrażenie. O "Gears 5" nawet nie wspominając. 4K i wysoki klatkaż robi swoje. Zobaczcie to zresztą sami.
Było o hałasie, czas na temperaturę. Będzie krótko. Jakiś czas temu sieć obiegła opinia, jakoby XSX grzał się tak, że kaloryfery można spokojnie na zimę zakręcić i liczyć dodatkowe pieniądze, które oszczędzimy zimą. Niestety dla zziębniętych - to bzdura. Po kilkugodzinnej sesji konsola jest w najgorszym przypadku ciepła. Nie gorąca. Nie jest też tak, że strumień ciepła leci jak z suszarki. Ot unosi się lekko nad sprzętem. Tyle.
Inna kwestia, że nie dostaliśmy żadnego tytułu, który zmusiłby konsolę do przesadnej harówki. Dlatego testy wysiłkowe musimy odłożyć na, nieodległą miejmy nadzieją, ale jednak przyszłość.
Xbox Series X, czyli szybciej, bardziej i jeszcze raz szybciej
Kolejne błogosławieństwo, jakim obdarował nas Microsoft, to szybkie wczytywanie gier. A stoi za nim technologia o nazwie Xbox Velocity Architecture. Na papierze chodzi o transfer danych pomiędzy poszczególnymi podzespołami konsoli. A gdy dołożymy do tego wbudowany dysk SSD NVME o pojemności 1 TB, dochodzimy do jednego wniosku: skończyły się czasy przeglądania internetu podczas loadingów. Gry wczytują się w dosłownym mgnieniu oka, a świetnym przykładem jest chociażby "Wiedźmin 3: Dziki Gon". Bez żadnej aktualizacji ze strony CD Projekt Red, szybki teleport między lokacjami to literalnie dwie sekundy. Inny świat. Tak samo jest w "grach, o których nie możemy jeszcze pisać".
Ma to jednak pewien drobny, choć wart uwagi szkopuł. Zobaczycie go podczas grania w tytuły wieloosobowe. Co z tego, jeśli mapa w "Battlefield 5" czy nawet "Rocket League" wczytuje się błyskawicznie, skoro czekać musimy na graczy ze "starej generacji". Ale to już uroki wstecznej kompatybilności i cross-platformowych gier.
O ile szybciej wczytują się gry? – zapytacie. Wziąłem stoper i policzyłem. Oto przykłady najbardziej spektakularne:
"Assassin's Creed Odyssey"
- Xbox One X: 1 minuta i 1 sekunda
- Xbox Series X: 12 sekund
"Forza Horizon 4"
- Xbox One X: 1 minuta i 5 sekund
- Xbox Series X: 21 sekund
"Red Dead Redemption 2"
- Xbox One X: 1 minuta 59 sekund
- Xbox Series X: 41 sekund
Ale tu znów – ciekaw jestem, czy taką średnią uda się utrzymać, gdy do nomen omen gry, wejdą tytuły tworzone dopiero teraz. Za 3 lata może okazać się, że wrócimy do czekania. Pożyjemy, zobaczymy.
Szybkie resume, czyli chodź zagrać w coś innego
Quick Resume, czyli po naszemu "szybkie wznowienie rozgrywki", to rzecz przydatna i przemyślana. Wyobraźmy sobie sytuację, w której postanowiliśmy zapolować na legendarną dziką zwierzynę w "Red Dead Redemption 2". Założyliśmy kapelusz, wyszczotkowaliśmy konia, przytroczyliśmy do niego lasso i ruszamy. Po 10 minutach długiej drogi (to w końcu RDR2) dojeżdżamy do celu. I wtedy pisze do nas ekipa, która lada moment rusza na front pierwszej wojny światowej w "Battlefield 1". Za dawnych czasów trzeba było "RDR2" zapisać, wyłączyć i odpalić "B1". I kilka minut w piach. Teraz? Wystarczy wyjść do głównego menu i dołączyć do znajomych, a gdy zakończymy strzelanie ze znajomymi, powrót na dziki zachód zajmie nam sekundy.
Dzieje się tak ponieważ konsola zapisuje w pamięci urządzenia grę. I to dokładnie w punkcie, w którym zostawiliśmy naszego kowboja. Bez ekranów tytułowych, ładowania, wczytywania zapisu itd. Dokładnie do punktu, w którym rzuciliśmy się na front I wojny światowej. I to nawet jeśli odłączymy konsolę od prądu. Na dobę! Opcja obsługuje kilka tytułów jednocześnie, ale nie wszystkie dostępne na rynku. Lista jest jednak dość długa i będzie tylko rosła.
Game Pass to faktycznie Netflix dla gier?
Microsoft tak mocno postawił na stworzenie całego ekosystemu wokół nowej konsoli, że nie da się o niej pisać bez wspominania o Game Passie. Owszem, gigant z Redmond nie dowiózł żadnego "ekskluziwa" na premierę, ale zasypał graczy taką listą tytułów w abonamencie, że o nudę naprawdę trudno. Jest "Wiedźmin 3: Dziki Gon", "Gears 5" (i pozostałe części), "Forza Horizon 4", "Doom Eternal", seria "Halo", "Batman Arkham Knight" czy "Mortal Kombat X". A gdy już Microsoft dostarczy swoje tytuły na wyłączność, jak chociażby polskie "The Medium", te również trafią do abonamentu. Pisanie o XSX jako Netfliksie do gier, naprawdę nie jest przesadą. A pamiętajmy też, że część gier możemy rozpocząć na konsoli, a dokończyć na smartfonie - i przez granie w chmurze, i przez granie zdalne.
Jest tu jednak jeden szkopuł. I to spory. Dysk. Jest szybki. Jest cichy. Jest świetny. Ale miejsca ma po prostu mało. Zapełnia się w tempie błyskawicznym. Niby jest 1TB, ale realnie do użytku mamy ok. 800 GB. Po ściągnięciu 17 różnych gier, od tytułów AAA z otwartym światem po indyki, dysk był niemal zapchany. A jeśli takie Activison nie zwolni z tuczeniem swoich gier, jak chociaż "Call of Duty: Warzone", trzeba będzie jeden tytuł usunąć, by zainstalować drugi. Rozumiemy taką sytuację za parę lat. Ale na start generacji?
I owszem, można dokupić dodatkowy dysk SSD, ale ten kosztuje małą fortunę. Można też podpiąć stary, sfatygowany nośnik HDD, ale na nim da się przechowywać jedynie kopie zapasowe albo tytuły leciwe. Inna kwestia, że dysk 2 TB wywindowałby cenę Xbox Series X mocno w górę.
Konsola służy nie tylko do grania, ale również do oglądania i słuchania muzyki. Aplikacji jest sporo, w tym pożądane w Polsce Disney+ czy AppleTV (oto pełna lista), ale ze świecą szukać ich polskich odpowiedników. Ani Ipli, ani Playera, zabrakło nawet HBO Go.
Co ciekawe, żeby obejrzeć film z płyty Blu-ray, trzeba... pobrać aplikację do odtwarzania. Rzecz niby waży tylko 100 MB, ale naprawdę Microsofcie, nie można było tego rozwiązać inaczej?
Z dobrych wieści – filmy działają również z wszelakich nośników usb.
Xbox Series X to konsola…
…no właśnie – jaka? Czy to jest ten next-gen, na którego czekaliśmy z wypiekami tyle miesięcy? Czy konsola dotrzymuje obietnic, które złożyła? I tak i nie. Graficznie na samym starcie Xbox Series X niekoniecznie rozłoży nas na łopatki. Jest ładniej, ale o opadzie szczęki nie może być mowy. I nie ma w tym nic dziwnego. Twórcy dopiero poznają środowisko konsol, dopiero uczą się wykorzystywać ich potencjał i – wreszcie – dopiero tworzą gry, po których realnie zakrzykniemy: "Wow".
Kiedy to nastąpi? Być może już w przyszłym roku. A niewykluczone, że dopiero za dwa-trzy lata. A papiery na to Xbox Series X ma. Tak wygląda jego specyfikacja w porównaniu z tańszym Xbox Series S.
Na ten moment Xbox Series X jest jak siłacz, który długo trenował, wyciska "stówę na klatę" i teraz pręży rzeźbione w trudach muskuły. Potem jedzie na zawody, gdzie organizator podstawia mu... hantelki pięciokilogramowe. Drodzy twórcy gier, ta konsola czeka na prawdziwe ciężary. I dopiero wtedy pokaże, czy da radę je udźwignąć z tą samą lekkością.
No i czas odpowiedzieć na najważniejsze pytanie, które jeszcze w tym tekście nie padło: czy warto kupić Xbox Series X na premierę? Jeśli przy wyborze ustawień zawsze przestawiacie tryb na "jakość" - absolutnie tak. Jeśli wściekacie się, gdy gra zwalnia, klatki skaczą, a tekstury ujawniają piksele - tak po dwakroć. To obecnie najmocniejszy sprzęt na rynku. W dodatku sprawia, że starsze gry wyglądają na nim po prostu lepiej i działają płynniej. Powrotu do starej generacji sobie nie wyobrażam. Jeżeli wypatrujecie jednak tytułu, który pokaże pełen potencjał Xbox Series X - uzbrójcie się w cierpliwość i poczekajcie.