Recenzja Assassin's Creed Valhalla. Nowe zalety i te same problemy

Recenzja Assassin's Creed Valhalla. Nowe zalety i te same problemy

Assassin's Creed Valhalla
Assassin's Creed Valhalla
Źródło zdjęć: © WP
Barnaba Siegel
09.11.2020 12:00

Przeszywający ryk rogu, wbijająca się w ląd łódź, wrzaski przerażonych i ochocze krzyki rwących się do jatki. Ale brutalne starcia i plądrowanie bogactw to tylko część życia Wikinga. Drugą jest odnajdywanie się w nowym, bardziej cywilizowanym świecie. A pomiędzy tymi połówkami jest masa innych atrakcji.

Nową generację rozpoczynamy pośród lamentów na brak pisanych pod nią gier. Ale chyba nie ma lepszego tytułu, która będzie benchmarkiem dla Xbox Series X i PlayStation 5, niż Assassin's Creed Valhalla. Dla sprzętowców pod względem grafiki, dla fanów serii pod kątem aktualnie wydanych gier AAA. I wszyscy powinni być zadowoleni.

O "Asasyna" w świecie wikingów proszono do dawna. Zatem - doczekaliśmy się. "Assassin's Creed Valhalla" oczywiście nie jest i nie mógł być dla wielu grą marzeń, która ponurym klimatem mogłaby równać się z "God of Warem". Nowa odsłona to wciąż kontynuacja tego, co zaproponowało "Origins" i "Odyssey", wciąż na wielu frontach to "Ubi gra".

Jednocześnie nordycki kostium ma na tyle dużo uroku, że w wielu miejscach zręcznie tuszuje te momenty, w których po godzinie opróżniania beczek, zbierania surowców i biegania na lewo i prawo zadajemy sobie pytanie: "Ale po co ja to właściwie robię?".

Assassin's Creed Valhalla
Assassin's Creed Valhalla© WP

I trochę podchwytując to pytanie, zadam inne: "O kim lub o czym jest ta gra?".

Światy równoległe

Tak, głównym bohaterem jest Eivor, to wiemy. Kanonicznie to kobieta, i taką postacią grałem, chociaż wedle wiodących materiałów Ubisoftu czy nawet kafelka z grą w menu Xboksa jest to jednak facet. Fajnie, że jest wybór. Szkoda, że zabrakło tu spójnego wskazania na dziewczyny.

"Assassin's Creed Valhalla" jest grą o wielkiej podróży i przełomowym momencie, gdy mieszkańcy Norwegii rozpraszają się po zachodzie Europy. Ale już nie po to, by grabić i wracać z łupami, ale zakładać nowe osady i układać się z miejscowymi. Jak wiadomo, seria "Assasin's Creed" to nie historyczne nowele, a opowieści jedynie historią obudowane. Można znów wychwytywać smaczki czy nazwiska - i znów nie ma sensu traktować wszystkiego na serio.

Tym bardziej, że "Valhalla" to także gra o mitach. Pogawędki z Odynem po zabiciu ważnego bohatera to standard. Mało tego. Jak już było zapowiadane przed premierą, w grze trafimy do Asgardu i Jotunheimu, mitycznych krain z nordyckiej mitologii. Nie zdradzając za dużo - nie trafiamy tam bynajmniej na audiencję. Bywa grubo, choć zagadki logiczne mogli już twórcy odpuścić.

Assassin's Creed Valhalla
Assassin's Creed Valhalla© WP

Ale nie zapominajmy, że gra nazywa się "Assassin's Creed". Mamy więc bractwo, którego drogi przeplatają się z drogami Eivor. Jest więc tradycyjna lista celów do zabicia. Część z nich naturalnie przeplata się z głównym wątkiem. Część to tak zbędny dodatek, że asasynacji dokonujemy bez oporu, bez omijania straży, w świetle dnia na miejskim bazarze. I sobie odchodzimy. Coś poszło nie tak.

Ale skoro powiedziało się "asasyn", trzeba powiedzieć "animus". "Valhalla", podobnie jak poprzednie części, poradziłaby sobie świetnie bez tych wstawek. I bez zręcznościowych zagadek wplecionych w świat gry. I chociaż potrzebne to jak psu rzep, to przyznam, że pierwszy raz od dawna poczułem, że ta meta-narracja jest nawet interesująca. Znów tajemnice, znów dziwne głosy, znów fragmenty. Fragmenty ducha "dwójki" obecne.

Magia obrazów

Ok, czyli w sumie nie do końca wiadomo, o czym jest ta gra. Jeśli traktować te wszystkie elementy wyżej równorzędnie, to faktycznie robi się galimatias. Ale to, co ratuje nasz umysł przed rozproszeniem, to oczywiście ten główny trzon rozgrywki. I klimat. Jak napisał mi Paweł Hekman, klimatem ta gra mogłaby obdarzyć kilka innych gier. Oj tak!

Jeśli w czymś Ubisoft doszedł do mistrzostwa, to właśnie w scenografii i kostiumach. Najbardziej fatalna opowieść (cześć "Origins"!) nie jest w stanie sprawić, że można się od tego oderwać. I tak samo jest tutaj.

Assassin's Creed Valhalla
Assassin's Creed Valhalla© WP

Wsiadasz na drakkar, gromada wojów wiosłuje, rozkładasz żagiel, prujesz w stronę nieznanego. Wspinasz się na niedostępne szczyty w Norwegii i przemierzasz śnieżny bezkres zamknięty łańcuchem górskim. W Anglii wdychasz mieszankę kwiatów, trawy, moczarów i wczesnowiosennej zgnilizny. Wspinasz się na szczyt kościoła, a z niego dostrzegasz szczyty obudowane czynnymi bądź zrujnowanymi kasztelami.

Widoki to jedno, drugie to zajęcia dla wikingów. Twórcy odpuścili zapełnianie terenów tanimi atrakcjami, w postaci rozrzuconych co 5 metrów skrzyń z guzikiem i monetą. Tych praktycznie nie ma, znika więc ten "zbieracki przymus". Jadąc przez pola i lasy, po prostu napawałem się otoczeniem, zamiast co chwila sprawdzać, czy nie czeka gdzieś zbędny skarb.

Istotne rzeczy są widoczne z daleka na mapie. Mała żółta kropka to surowce do rozwoju broni, duża - nowa broń lub pancerz albo surowiec do rozwoju osady czy zwiększania rangi sprzętu. Część zdobywamy bez wysiłku. A część robiąc potężne najazdy.

O jakie to jest genialne uczucie! Tak jak w wielu grach powtarzanie 50 razy samotnego najazdu na fort zwyczajnie nuży, tak tutaj nie ma o tym mowy. Możemy wbić się drakkarem w port. Możemy podejść z buta i zadąć w róg, by wezwać ekipę. Wespół najeżdżamy fort czy opactwo, naparzamy się z obrońcami, plądrujemy skarby, wszystko płonie, róg znów się odzywa i odpływamy. I tak w kółko. Bo się nie nudzi.

Dodatkowo

A jak się mają te zapowiadane gromko przez Ubisoft atrakcje? Tatuaże - tych jest naprawdę sporo, choć przez większość gry podziwiamy tylko te na twarzy. Statki - tu też jest sporo opcji do customizacji. Rozwój osady - po najazdach na większe ośrodki przywozimy surowiec, żeby zbudować kuźnię, piekarnię czy farmę. Kilka zapewni nam dodatkowe misje, kilka to "sklepy", a kilka to wsparcie dla uczty. A uczta to największe rozczarowanie - ot możemy zwołać taką, wydając trochę grosiwa. I jest to dosłownie kilka króciutkich cutscenek, które kończą się bonusem (wg mnie niezauważalnym) dla naszej drużyny wojów. Nawet te fabularnie zaplanowane z reguły są raczej drętwe.

Pijackie konkursy? Po trzech razach będziecie mieli dosyć. Rytmiczne QTE, w których Eivor po paru głębszych chwieje się na boki, a rywal nie ma tego problemu i z reguły kończy od nas szybciej. Kiepska zabawa, zero profitów. Profity przynoszą za to bitwy na rymy - po czasie okazuje się, że podnoszą jakąś charyzmę, o której istnieniu wcześniej nie wiemy, a ta w dosłownie w paru przypadkach mniej ważnych misji dodaje nową opcję dialogową. Miłe.

Niemiłe jest to, że raperskie bitwy zostały całkowicie położone przez polską wersję językową. I nie podważam tu kompetencji samych tłumaczy, bo opisy świata gry czy znajdowanych w różnych miejscach zapisków czy fragmentów sagi są świetnie zrobione. Ale coś zawiodło na produkcyjnej taśmie, bo słowny atak wroga i nasza odpowiedź najczęściej się... nie rymują.

Assassin's Creed Valhalla
Assassin's Creed Valhalla© WP

Ale to na szczęście nie koniec atrakcji. Urozmaicenia w eksploracji dostarcza też odkrywanie kropek białych. Pod nimi kryją się najróżniejsze dziwy. Możemy zjeść specjalne grzybki i dostać misję-niespodziankę w oparach halucynacji. Możemy spotkać pogańskiego upiora. Możemy natknąć się na kamienie mocy czy miejsce przeklęte. Możemy pozbierać artefakty z czasów rzymskich.

Są i dodatkowe misje. Tutaj Ubi wspięło się na wyżyny, wycinając do cna wszelkie, tanie "fedeksy". Side-questy bywają sympatyczne, bywają dziwne, bywają zabawne czy do przesady rubaszne, bywają zaskakujące. Ale zawsze były przyjemną atrakcją, a nie taniochą do odhaczenia.

I momentami ciężko mi było nie pomyśleć o "Wiedźminie 3". Tak, "Valhalla" to inna kategoria i elementy RPG są nadal umowne. Ale gdy spoglądałem na pejzaże Anglii, te opuszczone forty na szczytach wzniesień, ruiny z czasów rzymskich przeplatające się z naturą, religię mieszającą się z pogańskimi rytuałami, to wrażeniu nie dało się oprzeć. Ba, jest tu i sporo opcji dialogowych w rozmowach, a nawet raz na jakiś czas mają faktyczny wpływ na przebieg rozgrywki. Cóż, może kiedyś doczekamy się "Asasyna", choćby spin-offa, który będzie "erpegiem" z krwi i kości.

Moc i ułomność

Skoro mowa o krwiach i kościach - walka w "Assassin's Creed Valhalla" jest brutalna. Momentami bardzo. Eivor wjeżdża we wrogów jak w masło, krew leje się na boki, a co i rusz odpalają się specjalne finiszery, w których a ta ścinamy obie nogi i łeb, a to przebijamy kogoś podniesionym z ziemi mieczem czy włócznią, a to dobijamy siekierką. Jak mówię - co chwila.

Wrażenie potęguje repertuar używanych przez nas broni. Oczywiście możemy używać duetu topór-tarcza, ale gra jest na tyle prosta, że po wbiciu po jednej broni w każdą rękę, ciężko się od takiego zestawu odkleić. Albo gdy zdobędziemy dwuręczny topór czy miecz. A jak odblokujemy sobie możliwość używania dwóch broni dwuręcznych naraz, to już mamy totalną rzeźnię.

Assassin's Creed Valhalla
Assassin's Creed Valhalla© WP

Do wyboru mamy garść pasywnych specjalnych ataków i tych odpalanych po naładowaniu paska mocy. Trochę tak jak zawsze, będziemy używali raczej kilku na krzyż. W moim przypadku była to seria rzutów toporem, uderzenie z doskokiem oraz rzut ostrzem ze sznurem i przeczołganie wroga przez planszę. Finał z obiciem o ścianę czy głaz to +1 do obrazka brutalności, której pisałem wyżej.

Ale pomimo tego - walkę oceniam średnio. Ubisoft straszliwie się miota z obraniem kierunku walki, zmieniając ją co każdą część od 2007 roku. Gdy grałem przez kilka godzin na pokazie przedpremierowym, wydawało mi się, że w końcu osiągnęli to. Gdy licznik przebił godzin 30, widziałem już dobrze, co jest nie tak.

Mogą być najazdy. Mogą być różne typy przeciwników zwykłych i specjalnych - takich z dużymi tarczami, zwinnych i dzikich z toporami, olbrzym, którzy nas rzucą jak piłkę. To na nic. Ta gra jest zwyczajnie za prosta. Gdy odblokujuemy pasywne spowalnianie czasu po wykonaniu uniku, starcia z największymi bydlakami robią się zbyt proste. Do tego karmiąc się misjami pobocznymi i eksploracją, siła bohatera tuczy się jak po uczcie. Szybko robimy się zbyt potężni, a punkty rozwoju lecą jak szalone.

Podtrzymuję, że najazdy drakkarem cieszą tak za pierwszym, jak i za 50 razem. Ale potem wiemy dobrze, co nas czeka. I może nie narzekałbym na to tak bardzo, gdyby w 2020 roku nie wyszło "Ghost of Tsushima". Gra, w której nawet w ostatnich godzinach mogliśmy bez problemu zginąć. Która stawiała ciągłe wyzwanie - choćby tym, że atakowało nas wielu wrogów naraz. W "Asasynie", jak to w "Asasynie", najczęściej mamy sytuację 1 na 1, a przypadkowy gong młotem w głowę nie sprawia, że losy walki stoją pod znakiem zapytania.

Assassin's Creed Valhalla
Assassin's Creed Valhalla© WP

Inna sprawa, że twórcy podjęli nietypową decyzję, by nie dawać nam zbyt wiele przedmiotów. Nie, nie zobaczymy tu broni i pancerzy sypiących się z każdego kufra. W grze jest ich bardzo mało (a ta u kupców totalnie nieopisana żadnymi parametrami). Czemu tak? Bo większość sprzętu jest podobnie dobra i różni się stylem walki. Oraz każdy można ulepszyć w ramach jednego poziomu lub ten poziom zwiększyć (za opisane wyżej bogactwa). Trochę szkoda, ale trochę odchodzi nam zawracanie sobie głowy toną szmelcu w menu arsenału - a nienawidziłem tego w "Odyssey".

Nieumiejętnie

To "miotanie się" widać też wyraźnie w kreacji systemu rozwoju bohatera. Inny był w "Origins", inny w "Odyssey", inny jest teraz. I to jak. Wymyślono, że drzewko to konstelacje gwiazd, z których większość jest ukryta. Odblokowujemy małe punkty (bonus do zdrowia, walki toporem, zatruwania, skrytobójstw itd.) oraz duże - pasywne umiejętności. A potem musimy kupić jeszcze kilka małych punktów, by zobaczyć, co czeka na nas w kolejnej konstelacji.

Jeśli więc mamy jakieś wyobrażenie o rozwoju postaci, nie możemy go tak całkiem swobodnie realizować. Rozwijamy się trochę na ślepo, by dopiero odkryć, czy nowy skill będzie nam w ogóle potrzebny. Na szczęście każdy wydany punktu można cofnąć. Albo zresetować postać do zera. Eksperymentowanie bez granic - jestem na tak. Ukrywanie przed graczem ścieżki rozwoju - definitywnie na nie.

Ale, ale! Przez drzewko rozwijamy tylko te umiejki, do których użycia nie trzeba paska mocy. Tę zużywają inne umiejętności, które poznajemy głównie za pomocą ukrytych w grze ksiąg z tajemną wiedzą. Sympatyczny zabieg - tylko większość z nich jest albo mało atrakcyjna, albo mało przydatna.

Assassin's Creed Valhalla
Assassin's Creed Valhalla© WP

Problemy wieńczy znów trzon serii, który zaczyna wyraźnie wadzić. Po co być asasynem w grze o wikingach? Patrząc na "Valhallę" przez pryzmat RPG, to po prostu jedna ze ścieżek do wyboru. Pojawi się zresztą parę misji, które są zalecane do wykonania cicho. Ale w wielu przypadkach można to zignorować i bez problemu wyciąć wszystkich w pień. Zabrakło też fajnych pomysłów na reżyserię tych scenek, by poczuć się jak za starych czasów.

Ale piszę o tym dlatego, że obie zakładki z umiejętnościami mają naprawdę sporo opcji związanych z cichym graniem. Przy takim ich natężeniu chciałbym dostać więcej sytuacji, w których muszę ich użyć. Albo ciche ukończenie coś mi da. Ale w średniowiecznej Anglii, gdzie skarby w kościołach da się wydrzeć, wyłącznie wyważając drzwi wespół z kompanem, bycie asasynem jest możliwe tylko czasami.

Jest jak zwykle bardzo dobrze

Nowy "Asasyn", stare problemy - chciałoby się powiedzieć. Ale niezależnie ile znalazłbym drobiazgów, na które muszę wskazać palcem, "Assassin's Creed Valhalla" nie traci nic ze swojego magnetyzmu. Roboty jest tu pod dostatkiem, grania i zwiedzania na ponad 60 godzin roboty, a czyszczenie wszystkich lokacji oceniam na coś bliżej 100.

Walka niby przestaje być wyzwaniem, ale najazdy i sama jej intensywność zawsze cieszy. Czysta eksploracja to doznanie samo w sobie, ciężko przestać chłonąć kolejne widoki albo czysto fizycznie łapać zrzuty, żeby wrzucać w sieć. Ewidentnym plusem są poboczne misje, nad którymi naprawdę mocno się napracowano.

Obraz
© WP

Na koniec słowo o tym, jak działa "Valhalla" na Xbox One X i jak na Xbox Series X. Na starszej konsoli jest wciąż bardzo ładnie, z masą detali, ale odczuwalne jest to, że 60 FPS-ów nie mamy. XSX zdecydowanie dodaje sporo w grze światła i jego odbiciach oraz w jakości tła na horyzoncie, ale przede wszystkim zapewnia rozgrywkę bez jakichkolwiek chrupnięć. Nawet jeśli nie jest to stałe 60 klatek, to i w gorącym ogniu walki mamy płynność absolutną.

Nie obyła się, tradycyjnie, bez bugów. A to się postać zaklinuje, a to wskaźnik na mapie kuleje, a to się interakcja odepnie, a to po wczytaniu save'a mamy czarno, a to przeteleportowało mnie 50 metrów w bok.. Dobrze, że gra robi regularne zapisy automatyczne i łatwo cofnąć wszystko o paręnaście minut. I dobrze, że dzieje się to stosunkowo rzadko - choć i tak za każdym razem wkurzają równie mocno.

Ocena: 4/5

Producent: Ubisoft

Wydawca: Ubisoft

Platforma: PC, PS4, PS5, XONE, XSX

Data premiery: 10 listopada 2020 [12 dla PS5]

Graliśmy na Xbox One X i Xbox Series X. Grę do recenzji udostępnił polski oddział Ubisoftu.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (25)