It Takes Two. Absolutna perła i pozycja obowiązkowa [Recenzja]
Lubię takich ludzi jak Josef Fares. Pozytywny świr w dodatku z chłopięcą wiarą i bezczelnością, której skostniała branża gier wideo potrzebuje jak tlenu. Gość przed premierą zaklinał się, że odda po 1000 dolarów każdemu, kto się It Takes Two znudzi. Wziąłem to na serio i już szykowałem listę zakupów.
24.03.2021 16:00
I co? I nie dostanę 1000 dolarów. Nie dlatego, że Fares z propozycji się wycofał. Dlatego, że otrzymałem prawdziwą perłę.
"It Takes Two" to rzadki okaz ginącego gatunku gier kooperacyjnych. Ale nie tych z cyklu "Mario Party" (skądinąd świetnego) czy "Overcooked" (rewelacja), a bliższe temu, co sam Fares zaproponował przy okazji "A Way Out". "It Takes Two" pomysły z jego poprzedniej gry rozwija i ulepsza. Uderza jednak w zupełnie inne tony.
It Takes Two. Siła życzenia
Zaczyna się od rodzinnego dramatu. Cody i May podejmują jedną z najtrudniejszych decyzji, z jaką musi zmierzyć się rodzina – rozwód. Ich największym zmartwieniem jest cicha, nikomu nienarzucająca się kilkuletnia córka Rose. Trudną informację przyjmuje dzielnie i grzecznie pyta, czy może iść pobawić się do własnego pokoju. Dopiero tam pozwala sobie na łzy. Łzy, jak się za chwilę okaże, magiczne. Rose łka nad książką "Book of Love" autorstwa dr. Hakima, prosząc o pomoc i wypowiadając życzenie: "Rodzice muszą być razem".
Efekt? Cody i May budzą się w nowym wcieleniu – ulubionych zabawek córki. Ich początkowa dezorientacja zamienia się we wzajemne obwinianie. Wtedy do akcji wkracza sam dr. Hakim. A w zasadzie jego książka "Book of Love". Z iście latynoskim temperamentem wytłumaczy dwójce przyszłych rozwodników, że jedynym wyjściem z patowej sytuacji jest współpraca. Zupełnie jak w życiu.
Już po chwili przejmujemy stery nad glinianym Codym i drewnianą May. I jeżeli jeszcze tego nie wiedzieliście – sprawa najważniejsza. W "It Takes Two" można grać wyłącznie z drugą osobą. Samodzielna przygoda z komputerowym botem jest po prostu niemożliwa. Grać można lokalnie, na kanapie lub zdalnie.
I tu wielki plus za samą koncepcję, której, niestety, przed premierą nie miałem jak sprawdzić w akcji. Do wspólnej zabawy możemy zaprosić każdego, kto ma peceta lub konsole z nowej i starej generacji. Ale co najważniejsze – wybrana przez nas osoba nie musi posiadać własnego egzemplarza "It Takes Two". Zagra z nami za darmo. Rozwiązanie fenomenalne i odważne. Wielkie brawa za ten ruch.
Bo do tanga trzeba dwojga
Grę zaczynamy w piwnicy domu głównych bohaterów. Ale odkąd Cody i May zamienili się ciałami z malutkimi zabawkami, wszystko stanowi gargantuiczne wyzwanie. Z wydostaniem się z piwnicy na czele.
Na pierwszy rzut oka "It Takes Two" to typowy, trójwymiarowy platformer. Początkowo musimy złapać kilka psotnych bezpieczników i uruchomić elektryczne schody, które pozwolą nam wygrzebać się z piwnicy. Sterowanie to klasyka: skok, podwójny skok, unik i sprint. Niektóre wajchy i przełączniki musimy otworzyć wspólnie, wskakując na nie. Pozorna prościzna, która sprawnie pokazuje nam mechanizmy gry.
Ale już za chwilę twórcy wyciągają pierwsze asy z rękawów. Pierwszym boosem jest zapomniany przez domowników odkurzacz centralny. Najpierw Cody'ego i May muszą wspiąć się na rozwścieczony i rozgoryczony sprzęt AGD, a potem z nim zmierzyć. I tu kooperacja wchodzi na nowy poziom.
Aby zaatakować odkurzacz, pierwszy gracz musi celować jedną końcówką rury w przeciwnika, a drugi zbierać wypluwane przez niego rozgrzane elementy. Timing jest tu kluczowy i bez odpowiedniej komunikacji się nie obędzie. W międzyczasie trzeba do tego unikać kolejnych ciosów. A to przecież dopiero początek.
Droga do córki i odwrócenia wypowiedzianego życzenia prowadzi przez kolejne, pieczołowicie zaprojektowane i przebogate lokacje. Przyjdzie nam się zmierzyć z rozwścieczoną skrzynką na narzędzia, mechaniczną osą, która miała zinfiltrować pobliski ul i przeszła na drugą stronę, czy stawić czoła kosmicznemu szympansowi.
Mnogość mechanik, które przygotowali twórcy, powala. Praktycznie każda lokacja wprowadza nowe rozwiązania. Cody z czasem otrzyma dostęp do rzucania gwoździem, który wraca do niego niczym topór w "God of War". May z kolei będzie niosła na plecach główkę od młotka, pozwalający jej wykorzystać gwoździe i dotrzeć do trudno dostępnych miejsc.
Kiedy indziej jedna z postaci otrzyma działko strzelające lepką mazią, druga zaś coś w postaci karabinu pozwalającego oblepiony obiekt podpalić. Swoją drogą otrzymują ten ekwipunek od militarnych bojówek wiewiórek, lubujących się w konspiracjach wszelakich.
It Takes Two. Tekken na męskich bokserkach
W grze ciągle zmieniają się również sposoby przemieszczania. Część lokacji przejdziemy pieszo, ale w innych wykorzystamy ślizg po rampach lub szynach, kiedy indziej wsiądziemy do bobsleja albo polecimy latawcem skonstruowanym z bielizny Cody'ego. Tu do skręcania niezbędne będzie odpowiednie i dwuosobowe balansowanie kruchą konstrukcją.
Totalnie rozłożył mnie na łopatki moment, w którym jedna osoba steruje latawcem z gaci, a druga na rzeczonych majtkach walczy z przeciwnikiem. Gra zamienia się wtedy, nie przymierzając, w "Tekkena", a nad postaciami pojawiają się charakterystyczne paski energii. Kosmos.
"It Takes Two" to gra zaskakująco długa (ok. 15 godzin) i równie zaskakująco wartka. Dobrze, że twórcy nie zapomnieli o chwilach wytchnienia, którymi są co i rusz spotykane mini-gry. Raz będzie to wariacja na temat "Whack a mole" (z braku laku po polsku: walenie kreta), kiedy indziej poprzeciągamy linę albo zmierzymy się w czołgach na automatach. Zdarzają się też czynności poboczne, zastępujące tu znajdźki. Za przykład niech posłuży ruchoma platforma do robienia wspólnych zdjęć, ukryta w wiewiórczej bazie.
Rozmach i pomysłowość w konstruowaniu kolejnych poziomów zasługuje na olbrzymi poklask. Nie dość, że wyglądają naprawdę ładnie i szczegółowo, to nie brakuje w nich mrugnięć oka. Wejściu do drzewa, które jest bazą wiewiórek, towarzyszy przez krótko klimat i muzyka rodem z "Czasu Apokalipsy", kiedy indziej padnie słynne "W kosmosie nikt nie usłyszy twojego krzyku" z "Obcego". Do tego gra co chwilę zaskakuje czymś nowym, zbliżając się do poziomu platformówek rodem z Nintendo i serii "Super Mario". A to w moim osobistym rankingu najwyższa forma uznania.
Sama historia potrafi chwycić za serce. Nie będzie żadnym spojlerem, jeśli napiszę, że Cody i May będą musieli na nowo poznać samych siebie. Całość podana jest jednak w lekki i subtelny sposób. Nie brakuje też absurdalnego poczucia humoru. Wielkim plusem są bohaterowie, których napotkamy na naszej drodze.
Przywódca wiewiórczych bojówek to postać żywcem wyjęta z panteonu wrogów Jamesa Bonda, dr. Hakimi z prędkością karabinu sypie dwuznacznym, ale nie przekraczającymi granic żartami, natomiast sama Rose to kwintesencja niewinności. Polski wydawca nie zdecydował się na pełny dubbing, serwując jedynie polskie napisy. Dla jednych będzie to minus, ja jestem natomiast zwolennikiem takiego rozwiązania. Tym bardziej, że głosy aktorów zostały wybrane wzorcowo.
Fabularnie gra bardzo subtelnie stąpa po delikatnym temacie rozwodu. Jest kilka momentów, gdzie podsuwa bohaterom chwile, w których ktoś mógł powiedzieć o słowo za dużo lub rzucić niesprawiedliwym oskarżeniem. Ale jednocześnie twórcy starają się nie tracić rozrywkowego aspektu przygody. W efekcie nie wgłębia się w temat zbyt głęboko, ale gustownie i zręcznie wykorzystuje jako tło. Czuć w tym ducha animacji Pixara. Ni mniej ni więcej.
Od strony technicznej trudno się do czegokolwiek przyczepić. Gra wygląda ślicznie, jest fenomenalnie udźwiękowiona, a skrypty czy sekwencje w zwolnionym tempie nasuwają skojarzenia nawet z "Uncharted". Jedyną bolączką jest praca kamer, która okazjonalnie potrafi zwariować. Na szczęście na krótko.
Trochę żal, że w "It Takes Two" nie można zagrać samodzielnie, z drugiej strony – powtórzę się – trzeba ten zabieg szanować. Tym bardziej, że kooperacja nie jest tu jedynie dodatkiem, a kręgosłupem gry. Bo do takiego tanga naprawdę trzeba dwojga.
Ocena 4,5/5
Platforma: PlayStation 4, PlayStation5, Xbox One, Xbox Series X|S, PC
Producent: Hazelight
Wydawca: Electronic Arts
Data premiery: 26.03.2021
Wersja PL: napisy
Grę do recenzji podrzuciło Electronic Arts Polska. Graliśmy na PS5.