Forza Horizon 5. Królowa wyścigów wróciła [Recenzja]
Przygotujcie napoje, zamówcie jedzenie, zapnijcie pasy, rozsiądźcie się wygodnie w fotelach. Forza Horizon 5 już jest, nie bierze jeńców i wciąga na wiele godzin.
Są wyścigi i jest Forza. Horizon 4 została przez niemal wszystkich okrzyknięta samochodówką roku/dekady/wszechczasów (niepotrzebne skreślić). Dla wielu dzieło Playground Games stało się nie tylko kwintesencją tego co w zręcznościowych najlepsze, ale też powodem do zakupu konsoli Xbox One. Albo tej z dodatkowym X w nazwie. Tam zachwycały nawet dodatki. Jak wypada na tle starszej siostry Forza Horizon 5?
Witajcie w Meksyku
Nie da się tego inaczej opisać. Forza Horizon 5 to kolos. I zaczyna się z przytupem. Dostajemy bilet w jedną stronę do Meksyku, wraz z autami zostajemy upchnięci do samolotu, by za kilka sekund przecinać strome zbocza aktywnego (a jakże!) wulkanu. Krótki wstęp do Forzy to w zasadzie cała gra w pigułce. Ścigamy się wszystkim i wszędzie. Twórcy nie ściemniali i krajobrazy przetaczające się za oknami aut czarują różnorodnością.
Ryk silników usłyszymy w gęstej dżungli, na bagnach, opuszczonych lotniskach, stadionie, luksusowych kurortach czy pustynnych wioseczkach. Zwiedzimy górskie szczyty, nadmorskie plaże, trafi się też gęstsza zabudowa oraz obowiązkowe pozostałości poprzednich cywilizacji Ameryki Łacińskiej. Do dyspozycji dostajemy grubo ponad 500 aut, a znając życie, lada moment do kupienia będzie kolejnych kilkadziesiąt jeśli nie kilkaset.
Dotychczas Playground Games przyzwyczaiło nas, że Forza to jeden festiwal wyścigów. Tym razem festiwali jest sześć, a zbudowanie okalających je miasteczek należy do naszych zadań. Oczywiście wszystko zależy od naszych wyników w kolejnych wyścigach.
Mamy rajdy przełajowe, uliczne sprinty, zamknięte tory, pojedynki na drifty, a do tego całą masę wyzwań. Z obowiązkowymi fotoradarami czy znakami ostrzegawczymi. Nie zabrakło też setek tablic do rozbicia i poszukiwania zaginionych aut.
Ale są też nowości. Podczas ekspedycji przyjdzie nam m.in. ustawić urządzenia sejsmograficzne na szczycie wulkanu czy znaleźć starożytne posągi ukryte pośród starożytnych ruin. Dodałem, że wraz z rozbudową festiwali, zwiększa się liczba kolejnych wyścigów i wyzwań? Nie? To dodaję.
W chwili, gdy skończy się prolog do gry, otrzymujemy dostęp do całej mapy, a tam hulaj dusza, piekła nie ma. Na tym polega fenomen i największa zaleta każdej Forzy. Pełna wolność i dowolność. Chcesz się ścigać ze znajomymi? Bardzo proszę. Opcji masz bez liku. Wolisz oskryptowane i spektakularne sekwencje, w których poprowadzisz gigantyczną piniatę? Śmiało. A może naszła cię ochota na samochodowy battle royale? Tak, też mamy tu takie cuda. Tuningu też tu zaznasz, swojego awatara przebierzesz (mamy nawet protezy kończyn). Czym chata bogata.
Nie wszystko złote, co Horizon
Trochę wygląda to tak, jakby Playground Games chciało zawrzeć w Forzie Horizon 5 wszystko, co tylko przyszło im do głowy. I choć w większości przypadków mówimy o kotlecie lekko odgrzewanym, jest to nadal kotlet najwyższej jakości. Jeżeli to wasza pierwsza Forza Horizon w życiu, będzie to prawdopodobnie najlepsza rzecz, z jaką mieliście kiedykolwiek do czynienia. Jeżeli jesteś weteranem serii. Cóż, tu sprawa się nieco komplikuje. Z jednej bowiem strony dostajemy to samo co w odsłonach z cyferką 3 i 4 w tytule, z drugiej – kontynuując kulinarną analogię – jest to nadal danie z najwyższej półki. Ani leciwe już przecież The Crew 2, ani Dirt 5 nie mają do Forzy Horizon 5 startu. I chyba to jest największa bolączka serii. Brak realnej konkurencji.
Nie wszystko wyszło bowiem doskonale. Ruch uliczny potrafi po prostu zniknąć, podobnie jak dźwięk w grze (zwłaszcza po wyjściu na chwilę do głównego menu konsoli), kuleje też nieco poziom trudności, który z bardzo łatwego, dość szybko staje się nieco zbyt trudny.
Odrobinę przeszkadzało mi również natarczywe nagradzania za wszystko. Nawet nie robiąc nic, dostawałem punkty za coś. Z czasem przestałem zwracać uwagę, czym zasłużyłem się tym razem. Wirtualne kredyty zawsze się w Forzie przydadzą. Z autami jest tu, jak z Pokemonami, chcesz mieć je wszystkie.
Czego nie można powiedzieć o posesjach. Tych, podobnie jak w poprzedniej odsłonie, jest kilka, ale ich zakup, poza punktem do szybkiej podróży i ewentualnego przebrania naszego awatara, nie daje absolutnie nic. Czuć tu niewykorzystany potencjał. Ale to wszystko drobne rysy na szkle.
Piękny ten Meksyk
Wielu narzekało, że wizualnie Forza Horizon 5 wygląda, jak Forza Horizon 4. I na pierwszy rzut oka można odnieść takie wrażenie. Wystarczy jednak kilka chwil z grą, żeby obalić ten mit. Jeszcze nigdy doczytywanie krajobrazu nie było tak dopracowane na konsoli. Rozbryzgi wody na karoserii, krople deszczu na ekranie czy odbicia świateł – to wszystko robi piorunujące wrażenie. Warto sprawdzić oba tryby graficzne: wydajności (do 60 fps + 4K) i oprawy (30 fps + 4K), żeby poczuć różnicę. Forza Horizon 5 wygląda po prostu spektakularnie. Kropka.
Włączyłem grę kumplowi, który pół życia spędził, grzebiąc w silnikach aut. I jego zdaniem "grafika śliczna i wszystko super", ale "jak to wszystko brzmi". Kazał podkręcić głośność w telewizorze i przez chwilę słuchał, zmieniając co chwilę auta. "Ktoś tu się napracował" – dodał. Na odgłosach silników się nie znam, ale kończąc listę komplementów, trzeba wspomnieć o radiu w grze. To drugi przypadek od czasów Tony Hawk's Pro Skater 1+2 kiedy z przyjemnością słuchałem listy utworów przygotowanych przez twórców. Jest trochę gitarowej łupanki, latynoskiego rapu, miłośnicy elektroniki też mają coś dla siebie, a i Chopina można posłuchać. No i Beastie Boys!
Forza Horizon 5 z miejsca staje się mocnym pretendentem do tytułu najlepszej gry roku. Mało tego. Pomimo lekko odgrzewanej formuły jest obecnie najlepszą samochodówką dostępną na rynku. Zawartości jest tu masa, zabawy na niezliczone wieczory, a znając ekipę Playground Games, nie wszystkie karty zostały wyłożone na stół. Nie wiem jak wy, ale ja wracam do Meksyku.
Ocena: 4,5/5