The Crew 2 - recenzja. Niełatwa sympatia
Oto bezdyskusyjnie największy moloch wśród gier wyścigowych.
Kontynuacja wyścigowego IP Ubisoftu jest jednocześnie szalenie ryzykowna, jak i wygodnie zachowawcza. Podobnie do pierwowzoru, za ogon próbuje złapać wiele wyścigowych srok, ale w teorii za najważniejszy wzór obiera sobie prędzej Forzę Horizon niż „uliczną" klasykę minionych generacji.
Platformy: PC, PS4, Xbox One
Producent: Ivory Tower
Wydawca: Ubisoft
Dystrybutor: Ubisoft
Data premiery: 29.07.2018
Wersja PL: tak
Grę do recenzji dostarczył wydawca. Graliśmy na PS4. Zdjęcia pochodzą z neta, bo Adam zgubił pendrive'a.
Jest ogromna dla samego faktu bycia ogromną, mapkę stopniowo zasypuje znacznikami, których przenigdy nie będziecie mieli ochoty sprawdzić. Słowem - to czasem bardzo typowa produkcja tego wydawcy. Co dla niektórych będzie niemożliwą do przeskoczenia barierą. Ale usiłuje być również tyloma innymi, rzadko spotykanymi w gatunku rzeczami, że nie sposób choć trochę się nie rozczulić. Moi drodzy, posłuchajcie krótkiej historii o tym, jak The Crew 2 skradło moje serce. Prawie. A potem z nim uciekało po kanionie. I zgubiło w rzece. Ale znalazło, po czym wrzuciło do zardzewiałego bagażnika. I tak w kółko.Największym bajerem, a przynajmniej najdłużej eksponowanym we wszelkich materiałach promocyjnych, miała być tutaj umiejętność przemieniania się „w locie" w samolot, motorówkę lub dowolny pojazd naziemny. Piszę w czasie przeszłym, bowiem mechanika, choć zupełnie sprawna oraz umożliwiająca najbardziej odjechane zagrywki (no bo dostać się możesz wszędzie - wystarczy nieco zręczności), kompletnie nie pasuje do mojego stylu grania. Wyścigów uwzględniających ten system jest jak na lekarstwo, więc musiałbym beztrosko rozbijać się po otwartych drogach Stanów Zjednoczonych i bawić niczym gimnazjalista w GTA. Tymczasem gdy tylko zauważyłem, że przenieść mogę się gdziekolwiek za sprawą szybkiej podróży i nic za to nie płacę - automatycznie odpuściłem jazdy do wyznaczonych punktów.Wielkość, nie jakość. Niemal odwrotnie do ostatniej arcade'owej Forzy. Piaskownica w The Crew 2 jest olbrzymia, jasne, lecz co mi po tym, że mogę jechać od miasta do miasta rzeczywistą godzinę, gdy sama droga mnie nie rajcuje. Studio Ivory Tower świetnie „łapie" poszczególne klimaty (rezerwaty przyrody, atmosferę największych miast, rzeki, jeziora, góry, luizjańskie bagna, Wielki Kanion), wymyśla w ich granicach przyjemne trasy, niemniej gdy ustaje wyścigowe szaleństwo, świat staje się pusty. Przemierzasz kilometry łąk lub pustyń, ziewając przeciągle. I nawet mając na względzie opcję podróżowania samolotami, odległości są zbyt wielkie, wizualnie nieatrakcyjne, by czerpać z nich radochę. Przypomnę maniakom lekcję, jaką dało nam Fuel od Codemasters.Ale negatywne wrażenie można wyeliminować właśnie za pomocą szybkiej podróży. Człowiek od razu zaczyna się zastanawiać, czy zamiast jednej tak gigantycznej lokacji nie łatwiej i efektywniej byłoby dać kilka mniejszych, ładniejszych, wypełnionych życiem, ale trwa to tak długo, jak loading - czyli dosłownie sekundy. Potem wchodzi świadomość, jak MNÓSTWO różnych typów wydarzeń, konfiguracji tras, uwarunkowań atmosferycznych daje świat tego kalibru. Przykład, który tutaj podam, zatka buzię każdemu - jednorazowe sprawdzenie wszystkich przygotowanych przez deweloperów wydarzeń (każde w innej klasie pojazdu i odmiennym środowisku) zajęło mi… ponad dziesięć godzin.
Śmigałem terenówką po zboczach gór, skakałem ze skoczni narciarskiej w środku wyścigu rallycrossowego, sprawdzałem drobne tory motocyklowe i wielkie, ekskluzywne, przeznaczone dla najdroższych pojazdów na świecie. Ścigałem się po dachach Detroit, driftowałem po okolicznej hucie, latałem nad parkiem Yellowstone, walczyłem z falami oceanu w motorówce, przemierzałem wzdłuż największe rzeki, gubiłem w wielkich lasach, śmigałem po oświetlonych neonami jaskiniach, wyprzedzałem na Times Square, rozbiłem Lambo w Miami, wybijałem się z ramp na placu zabaw dla monster trucków, przecinałem parujące powietrze amerykańskich wsi Harleyem Davidsonem.I zawsze wiedziałem, że na wyciągnięcie ręki jest kolejne, zupełnie inne wydarzenie. Wtedy The Crew 2 właśnie kradło moje serce.Kwestia tego, jak w wypadku tak ogromnej różnorodności wypadają modele jazdy, musi, niestety, zejść na drugi plan. Pojazdy wodne (bo dwa typy motorówek i zupełnie inaczej zachowują się na „trasie", i biorą udział w dalekich od siebie rodzajach wydarzeń) ogarnięte są co najwyżej znośnie. Samoloty - znośnie. Samochody terenowe - znośnie. System driftów - znośny (przypomina mi szczególnie zapomniane już dzisiaj Juiced). „Needforspeedowe" zmienianie biegów w zawodach na ćwierć mili - znośnie. Formuły - znośnie… Rozumiecie już, o co chodzi? Poza motocyklami, które w moim mniemaniu zasysają na całej linii, wszystko jest co najwyżej poprawne. Samochody być może nie poruszają się po ulicach jak kostka masła na rozgrzanej patelni, bo tak było poprzednio, ale mają wciąż daleką drogę do prawdziwych pochwał. Może ktoś w Ubisofcie uznał, że skoro ich pracownicy nie są w stanie opracować idealnego modelu jazdy, to graczom wynagrodzą to chociaż pierdyliardem alternatyw?Nie wierzcie wydawcy - nie będziecie w The Crew robić niczego innego poza wyścigami. Nie będziecie ustanawiać społecznościowych rekordów driftu lub prędkości w otwartym świecie, jeśli robiliście to już lata temu w wielu innych, mniejszych grach. Szybko odpuścicie sobie szukanie skrzynek z lootem, które losowo lądują w Waszej okolicy. Ba, skoro nabrałem już takiej rezolutności - nie będziecie grali z wypiekami na twarzy przez sieć, bo chwilowo brakuje tutaj realnego PvP. Nawet jeśli gra wymaga samego połączenia.Będziecie Wy i ten dziwny substytut kariery, podwędzony od Playground, wynagradzający właściwie za wszystko. A 80% tras, wydarzeń i pojazdów odblokowuje się wraz z postępami. Za każdym razem, gdy uznacie, że chyba już widzieliście w grze to, co było do zobaczenia, autorzy zasypią mapkę kolejnymi nowinkami. Niczego właściwie nawet nie powiedzą, gdy z „podstawki" przejdziecie do endgame'u. A tam poziomów doświadczenia jest… przynajmniej sześćset.Zaskakujące również, że przy budżecie, jakim dysponuje Ubisoft, zabawa tak często przywodzi na myśl niższą półkę. Nie o oprawę graficzną mi chodzi - jest taka, jak podejrzewacie w tytule z otwartymi do eksploracji Stanami Zjednoczonymi i niemal płynnym przeskakiwaniem z miasta do miasta - bo przy tej już raz udowodnili, że czasem wystarczy stosowna łatka. Ale żenujący wybór utworów muzycznych, fatalnej jakości voice acting, niemal wygenerowana przez algorytm stylistyka menusów; to wszystko świadome decyzje. Świadomie naciska się też na mikropłatności (by odblokować choćby furę, na którą „normalnie" zbieralibyście kilka godzin) oraz „losowe" ulepszanie posiadanych pojazdów. Szczęśliwie - nic tak inwazyjnego, jak było w gatunku pod koniec zeszłego roku.
Odnoszę wrażenie, że The Crew 2 samo jeszcze nie wie, czym chce być. Że zbudowało - nomen omen - gigantyczną piaskownicę i dało swoim autorom całą stertę zabawek. Czeka na graczy, chce zobaczyć, jak wszystkie możliwości wykorzystają oni, co w tej górze zawartości ich zajara, a do czego nigdy nie wrócą. Wydaje mi się, że popkulturowe podejście w stylu work in progress, które istnieje nie tylko w grach wideo, będzie miało ogromny wpływ na dalsze losy wirtualnego USA Ubisoftu. Ale poczekajcie, dajcie mi wyjaśnić, nim przekreślicie ten tytuł.Ostatnimi czasy i ja, i redaktor Gąska przypadkowo zasiedliśmy do The Division, jednego z większych hitów Francuzów tej generacji, który powodował ogromną kontrowersję w dniu premiery. My tej sterty bugów, skiepszczonego balansu, niewielkiego zróżnicowania zadań pobocznych czy innych małych, powstrzymujących The Division przed pełnym wykorzystaniem wspaniałego settingu elementów - tego, czym straszyły wstępne recenzje - nie zobaczyliśmy.Bo dwa lata po premierze wizyta w zaśnieżonym Nowym Jorku absorbuje na maksa, działa dokładnie tak, jak powinna. Jasne, brakuje nam porównania, mamy niepełną wiedzę. Ale ta sprawa dotyka coraz większej liczby premier. I jestem przekonany, że jak w mało którym przypadku dotyczyć będzie także drugiego The Crew. Zwłaszcza jeśli pamiętamy losy pierwowzoru.Szczęśliwie, The Crew 2 nie zaczyna z pozycji „niedoroba". Działa, pyrka, skacze i wierzga czasem, tylko nie ma jeszcze pomysłu na własny charakter. A może, kto wie, pomysłem jest „już mam w sobie wszystko, a będę miała nawet więcej"? Chodzi mi o to, że nawet na obecnym etapie jestem usatysfakcjonowany tym tytułem. To nie pierwsza liga gatunku, jasne. Ale dzięki temu, że Ubi wie, jak daleko im od Horizonów i jak wiele udało im się zrobić w trakcie życia „jedynki", wyciągając ją z premierowego dołka i uzależniając od niej społeczność, nie mam powodu nie wierzyć, że kontynuacja będzie intrygująco rozwijana. Skoro już zaliczyłem przy niej dwadzieścia miłych godzin, nie widzę przeciwskazań, by szczerze napisać „chcę obserwować, jak będzie ewoluować".