Równo rok temu Nintendo zapowiedziało Switcha, a dziś wygrywa na rynku amerykańskim
Ależ wiele się zmieniło przez te dwanaście miesięcy.
Rok temu przestaliśmy pisać NX, zaczęliśmy Switch. Prezentacji konsoli towarzyszyło właściwie jeszcze więcej zagadek niż podczas kilkumiesięcznego okresu przecieków. Dla mnie zaczął się jednocześnie najgorętszy rok w tej branży. Sam sobie nawarzyłem tego piwa, pokazując kilkukrotnie sympatię do wydawcy z Kioto oraz ich dziwacznych pomysłów. Towarzyszyłem Pstryczkowi od tej prezentacji, przez prasowe testy, szalony marzec, gdy konsola uderzyła w rynek razem z Zeldą, pierwsze dobre E3 od lat i kilka udanych premier, wśród których wyróżnię strategiczne Kingdom Battle. Najważniejszą zagadką, wtedy, w październiku, była jednak odpowiedź na pytanie: "Czy Nintendo się ogarnie?". Dziś już spokojnie możemy napisać pozytywny werdykt.
First Look at Nintendo Switch
Nikogo raczej nie dziwi, że Nintendo radzi sobie dobrze na rynku japońskim. Tam przenośne urządzenia od lat wygrywają ze stacjonarnymi. Ale od dłuższego czasu Switch dominuje również na drugim najważniejszym obszarze - w Stanach Zjednoczonych. Według raportu NPD Switch przekroczył tam już dwa miliony sprzedanych egzemplarzy. Cały czas brakuje konsol w sklepach. Już w pięciu miesiącach w tym roku platforma zaliczyła wyższe wyniki od starszej konkurencji. A przecież dopiero za chwilę zacznie się przedświąteczne szaleństwo zakupowe. Analitycy sprytnie łączą liczby wykręcone przez Switcha, 3DS-a i SNES-a Classic, gdy rzucają mocnym hasłem, że Nintendo zgarnęło dwie trzecie całej wrześniowej sprzedaży w USA.
Szalony rok dla całej branży. Ale dobrze móc w końcu napisać, że Nintendo wróciło. Większa konkurencja jest dobra dla wszystkich graczy, niezależnie od reprezentowanego obozu.
Adam Piechota