Poly Poleca: Into the Pit. Gra tak brzydka, że aż piękna
Into the Pit to tak zwany boomer shooter, do którego zdecydowano się dorzucić elementy roguelike. Dzięki temu udało się uzyskać całkiem przyjemną mieszankę.
Przeklęta wioska, w której ewidentnie coś się dzieje? Brzmi jak sprawa dla czarodzieja. Czy na pewno czarodzieja? Nie wiem. Główny bohater jest osobą mogącą strzelać ze swoich dłoni, więc ja go określam mianem czarodzieja, lecz oczywiście mogę się mylić. Niezależnie od tego, kim dokładnie jest nasza postać, chciałem tylko zwrócić uwagę na fakt, że fabuła nie ma tu większego znaczenia. Widać to nawet podczas rozgrywki, gdy kolejne szczątkowe informacje dotyczące wspomnianej fabuły są ukazywane za pośrednictwem nudnych, krótkich pasków z tekstem.
Nie ma sensu udawać, że jest inaczej, więc zwyczajnie powiem to wprost: tu chodzi przede wszystkim o szybką akcję i zabijanie demonów. Historia jest zaledwie szczyptą mało istotnej przyprawy, bez której danie smakowałoby niemal identycznie.
Przeklęta osada. Tutaj zło wisi w powietrzu
Gra się w to przyjemnie, choć Into the Pit wymaga od nas poświęcenia paru chwil, żebyśmy spokojnie wsiąknęli w specyficzny klimat nawiedzonej przez demoniczne siły wioski. Jako pierwsze uderzy w nas intro, które zapewne pominiemy przypadkowym naciśnięciem guzika na padzie, a potem już nie będziemy umieli go ponownie odtworzyć.
Później uderzy w nas ciężki klimat panujący w osadzie. Wymarła, ponura, przepełniona dziwaczną zielonkawą mgłą. Jej nieliczni mieszkańcy, którzy jakimś cudem pozostali jeszcze przy życiu, chowają się w swoich domostwach i nigdy ich nie opuszczają. Z czasem możemy przekonać ludzi do udzielania nam pomocy, lecz w zamian będziemy musieli płacić odpowiednimi surowcami. Rzemieślnicy tym chętniej wykonają dla nas lepsze artefakty, im więcej mieszkańców wioski ocalimy podczas naszych wypraw do… tytułowej demonicznej otchłani.
Into the Pit – jak się w to gra?
Wioska to tylko swego rodzaju hub, centralna lokacja do krótkiego odpoczynku, zapłacenia za stworzenie nowych, cennych artefaktów modyfikujących rozgrywkę, a także przygotowania się do wykonania rytuału. Praktykowana przez nas czarna magia pozwoli na bezpieczne odbycie podróży wprost do krainy wiecznej niedoli.
Po tym jak dosłownie wskoczymy do piekielnych czeluści, będziemy musieli wybrać określony rodzaj ofensywy dla każdej z dłoni. Nasza postać atakuje wyłącznie za pomocą magii, a pociski mogą mieć dokładnie określoną formę. Chodzi o to, że będziemy musieli zdecydować, czy chcemy mieć np. strzał jedną powolną kulą mocy, która na końcu wybucha, czy może wolimy szybkie małe pociski albo jeszcze coś innego. Zawsze dostajemy trzy opcje dla lewej dłoni oraz trzy opcje dla prawej dłoni. Oferowany zestaw będzie się zmieniał z każdym nowym podejściem do rozgrywki.
Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze specjalne moce. Możemy stopniowo rozwijać postać i przypisywać jej szczególne umiejętności, jak chociażby szansa na podleczenie się po tym, jak zranimy wrogie jednostki. Jeśli taki patent przypadnie nam do gustu, to istnieje prawdopodobieństwo, że będziemy mogli go dalej rozwijać (wszystko jest losowe, nie ma na to gwarancji). Krótko mówiąc, zdolności mają poziomy zaawansowania, które potencjalnie da się zwiększać.
Właśnie ten aspekt rozgrywki jest silnie powiązany z elementami roguelike. Każde podejście do zabawy wymaga stopniowego rozwijania bohatera i odblokowywania dalszych udoskonaleń. Jeżeli zginiemy, wtedy wszystko tracimy i musimy zaczynać od nowa. Brzmi jak udręka? Nie, to jest właśnie magia tego typu tytułów. Mapy są niewielkie, a rozgrywka szybka i przyjemna. Śmierć stanowi szansę na szybkie przetestowanie nowych strategii.
Schemat jest zawsze taki sam. Wpadamy do określonego środowiska, przechodzimy pięć poziomów, a potem pokonujemy bossa. Dzięki temu jesteśmy w stanie odblokować całkowicie nowe środowiska i podczas kolejnych rytuałów wskakiwać do piekielnych rzeczywistości, ale w trochę innym wydaniu. Będą nowe pułapki, lekko zmieniony wygląd otoczenia czy parę innych jednostek do zabijania.
Ta gra jest bardzo prosta, lecz ma odrobinę niezbędnej głębi, która w odpowiednim stopniu urozmaica rozgrywkę. W boomer shooterach chodzi przede wszystkim o pozostawanie w ciągłym ruchu, szybkie przemieszczanie się po mapie i strzelanie do wszystkiego, co się rusza. Mimo tego, w Into the Pit mamy jeszcze coś dodatkowego w tle. Powoli realizujemy sobie poboczne cele i np. staramy się uwolnić określoną liczbę zaginionych mieszkańców wioski, szukamy konkretnych surowców, które pozwolą na zakup nowego artefaktu albo zwiększą prawdopodobieństwo wylosowania umiejętności wyższego szczebla (tylko w trakcie obecnej próby).
Ta gra jest prosta, ale na swój sposób złożona. Brzydka, lecz ostatecznie piękna
Into the Pit ma do zaoferowania prostą rozgrywkę charakterystyczną dla wszystkich boomer shooterów. To nic innego jak szybki retro FPS, w którym zamiast pistoletów, dostajemy magiczne pociski wystrzeliwane prosto z dłoni głównego bohatera. Mimo tego, urozmaicenia ukryte pod warstwą elementów roguelike nadają temu wszystkiemu odrobiny dodatkowej głębi, a całość się idealnie zazębia.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że wiele osób się ze mną nie zgodzi, ale jestem zdania, że na swój sposób ta gra jest piękna. Teraz będę mówił dosłownie o oprawie graficznej, która jest tu mocno stylizowana na coś z ubiegłej epoki. Tak, to nic innego jak surowy, rozpikselowany wygląd, na który naniesiono sporo różnego rodzaju efektów. W tym konkretnym przypadku zdecydowano się jeszcze na nietypowy dobór kolorów, co uderza w nas już od pierwszych chwil spędzonych z Into the Pit.
W wiosce zobaczymy niebo opanowane przez zgniłą zieleń oraz wszechobecną zielonkawą mgłę, lecz to nie koniec. Do tego należy dorzucić jeszcze ten… spaczony mrok, który na wszystko rozlewa swoje purpurowe cienie. Początkowo może nas od tego odrzucić i dosłownie pomyślimy sobie, że ta gra jest strasznie brzydka. Ja tak miałem, bo styl oprawy graficznej Into the Pit jest po prostu ciężki, osobliwy, potencjalnie odpychający dla wielu graczy.
Jednak im dłużej w to grałem, tym bardziej zaczynało mi się podobać. Wsiąknąłem w to dziwaczne miejsce i pozwoliłem się urzec jego kolorowej wersji horroru. Demony, pułapki, czarna magia, piekielna otchłań, krwawe pobojowiska, a do tego zaskakująco duża porcja nasyconych barw, często nienaturalnie dobranych. Innymi słowy, gra tak brzydka, że aż piękna.
Into the Pit jest dostępne na PC i konsole Xbox One. Osobiście ograłem tytuł na Xbox Series X za pośrednictwem abonamentu Xbox Game Pass – świetny sposób na niezobowiązujące zapoznanie się z tą grą. Dodam, że nie ma tu dużo pobierania, bo dzieło Nullpointer Games to zaledwie 2 GB.
Marcin Hołowacz, dziennikarz Polygamii