Najlepszy Assassin's Creed to... [Klub Dyskusyjny]
Jest w czym wybierać - seria to wszak dobre kilkanaście części.
Wspomnienia, wspomnieniami, ale najlepszym Asasynem jest dla mnie Brotherhood. Gra, przy której ostatecznie wyzbyłem się mrzonek o tym, że Ubi tworzy "Splinter Cella w średniowieczu" i czerpałem frajdę z potęgi, jaką dawało przywództwo bractwu. Jest spora frajda w tym, gdy Ezio idąc w stronę przeciwników zaciska pięść, a kilka sekund później wszyscy oni giną od strzałów i sztyletów współbraci. Seria nie dała mi nigdy skradanki na jaką liczyłem, ale tego typu akcje prawie mi to wynagrodziły. No i ten Rzym, którym można było niemalże oddychać, taki był śliczny. To chyba ostatnia część jaką ukończyłem. Jeśli przeszedłem Revelations, to tego nie pamiętam. Późniejszych jedynie kosztowałem. Doceniam Black Flag, ale taki z tego "asasyn", jak z koziej... bródki trąba. Długo wytrzymałem z Connorem, bo wybrany punkt historii świata był nader ciekawy, ale w którymś momencie miałem już dość schematów. Może Origins je przełamie.
Twórcy Black Flag to rozumieli, dodając do tego świetną grę o piratach z chyba wciąż najlepszymi bitwami morskimi w historii. I rozumieli to również przy Origins, robiąc na bazie mechanizmów asasyna rozbudowane action-RPG w niewyeksploatowanych realiach. Taka jest moim zdaniem droga w przyszłość dla tej serii, jeżeli ma ona jeszcze cokolwiek znaczyć. Asasynowa podstawa, na której nadbudowuje się coś więcej. W ten sposób Ubisoft może nas jeszcze wiele razy miło zaskoczyć.
Dwójka podeszła mi dlatego, że usprawniała praktycznie wszystkie bolączki poprzedniczki. Lepiej się biegało, lepiej się walczyło, a w porównaniu z koszmarnie nudnym i miałkim Altairem, Ezio był po prostu fajnym bohaterem, z którym chciało się spędzać czas. Najmilej jednak wspominam - uwaga, uwaga - Assassin's Creed III. A powód takiego stanu rzeczy jest prosty: "trójka" pięknie obnaża, kim tak naprawdę są Asasyni - bandą zbuntowanych nastolatków z durnymi ideałami, którzy dają się wykorzystywać ludziom potrafiącym w te ideały uderzyć. Poza walkami morskimi, trzecia część dobrze robi tylko to, czyli idiotę z Connora i całego zakonu. Do dziś pamiętam, jak bodajże pierwsza ofiara śmieje się temu dzieciakowi w twarz mówiąc, że Asasyni i Templariusze dążą do tego samego, a zabijając go umożliwił wrogowi dalsze działania. Albo jak na końcu gry główny bohater dostaje od wszystkich po tyłku.
No dobra, jeszcze jedna rzecz była w trójce fajna - prolog, w którym wcielaliśmy się w Haythama Kenwaya. Pierwszym zaskoczeniem było, że w końcu pojawił się gość, który zachowuje się tak, jak powinien zabójca. Wyrachowany, pragmatyczny, dążący do celu. A potem drugie zaskoczenie - on jest Templariuszem, a nam przyjdzie grać jednym z największych idiotów w historii gier wideo. Ale i tak ten zwrot fabularny był genialny.
Przeczytaj także:
- Kupka wstydu czy świeżutka premiera - co wygrywa? [Klub Dyskusyjny]
- Którego zamkniętego studia developerskiego najbardziej nam szkoda? [Klub Dyskusyjny]
- Hype czy ziew – jarają was jeszcze kolejne zapowiedzi Gwiezdnych wojen? [Klub Dyskusyjny]
- Kim jesteś w grach? Dobrym samarytaninem czy typowym zbirem? [Klub Dyskusyjny]
- Realizm czy arcade – jakie gry sportowe wolisz i dlaczego? [Klub Dyskusyjny]
- Najlepsze gry na 6/10 [Klub Dyskusyjny]
- Godzinka dziennie czy od wieczora do rana – jak konsumujesz gry [Klub Dyskusyjny]
- Back to school. I do grania na lekcjach. Z jakimi tytułami kojarzy nam się szkoła? [Klub Dyskusyjny]
Redakcja