Gry single player umierają? Pozwolę sobie wątpić
Wbrew pozorom wcale nie jest tak źle.
Kiedy Electronic Arts zamykało Visceral, bo powstająca w studiu gwiezdnowojenna gra „w swojej obecnej formie kształtowała się na fabularną, liniową pozycję przygodową”, pojawiły się głosy mówiące o powolnym wymieraniu skupionych na fabule gier dla jednego gracza. Głosy dodatkowo podburzone przez wypowiedź byłego pracownika BioWare, który mówił wprost, że gry singlowe są dla EA martwe.
I jeśli się zastanowić, to faktycznie nie dzieje się z tymi singlami nic złego. EA co prawda odpuściło, czego najlepszym przykładem jest Anthem, ale czy spod skrzydeł wydawcy wyszło w ostatnich latach cokolwiek, co miało naprawdę dobrą fabułę? Battlefield 1 trzymał poziom wszystkich nowych Battlefieldów, czyli w najlepszym wypadku przeciętny. Andromeda miała historię typową dla space opery, którą jest cała ta seria. Titanfall 2? No, powiedzmy, choć też nie było w niej niczego nadzwyczajnego – ot, przyzwoita i spójna historia. Pierwszy Battlefront to w zasadzie tylko multi, a drugi… Jakaś tam nadzieja na niezłą historię jest, ale nie liczę tu na nic wyjątkowego.
Po prostu Electronic Arts, jako spółka notowana na giełdzie, musi dbać przede wszystkim o interesy akcjonariuszy, zatem iść tam, gdzie są pieniądze. A te zdecydowanie leżą w mikrotransakcjach, DLC, skrzynkach z lootem i wszelkiej maści cyfrowych pierdołach do gier. Przyznaje to zresztą Wilson mówiąc:
Ja akcjonariuszem EA nie jestem, ale w pełni się z nim zgadzam. Jeżeli ktoś myśli, że duży wydawca i podległe mu studia istnieją, by robić dobrze graczom, to – nie obraźcie się – jest zwyczajnie naiwny. A skoro „w 2016 roku aż 1/4 przychodów z cyfrowych gier, za które trzeba płacić, pochodziła ze sprzedaży dodatkowej zawartości”, to znaczy, że system ten większości odpowiada. I czy kogoś naprawdę dziwi, że duzi wydawcy robią gry, które można jak najlepiej monetyzować?
Z drugiej strony mamy Bethesdę, część giganta ZeniMax, która wydaje Wolfenstein II: The New Colossus – grę nie tylko nastawioną na kampanię dla jednego gracza, ale wręcz pozbawioną multiplayera, który jak mówią twórcy z MachineGames, jedynie rozwodniłby całe doświadczenie. Chodzą też plotki, jakoby Chris Avellone miał zająć się kolejnym Falloutem.
[fbpost url="post.php?href=https%3A%2F%2Fwww.facebook.com%2Fphoto.php%3Ffbid%3D10155265993863579%26set%3Da.10151025931703579.435381.660898578%26type%3D3&width=500" width="500" height="363"]
Inny przykład dużego wydawcy i singlowej gry? Red Dead Redemption 2. Jasne, gra na pewno będzie miała komponent online, który zapewne zdominuje ją tak samo, jak GTA Online zdominowało GTA V, ale o jakość fabuły jestem mimo tego spokojny. Nowy God of War też będzie skupiony na singlu i historii, a Cory Barlog mówi wprost, że w liniowych grach nie ma niczego złego.
Jest też Detroit: Become Human, jest Metro: Exodus, które wbrew pozorom będzie liniowym doświadczeniem z lekko otwartymi misjami, a Kojima robi swoje Death Stranding. Zresztą nawet jeśli giganci branży w pewnym momencie stwierdzą, że opłaca się robić jedynie rozdrobnione, otwarte światy, najlepiej z elementami online i masą mikrotransakcji, to… to niech sobie robią.
Mało jest studiów niezależnych albo wydawców pokroju Focusa czy Devolvera? Oni z chęcią wypełnią tę dziurę. Zwróćcie choćby uwagę na takiego Vampyra od Dontnod. Albo wydane już rodzime gry pokroju Observera czy Get Even. Przecież tam producenci skupili się właśnie na opowiadaniu historii. Jeszcze raz: nawet jeśli duzi wydawcy w pewnym momencie stwierdzą, że robienie gier typowo pod jednego gracza nie ma sensu, to naprawdę na tym nie ucierpimy. Po prostu zajmie się tym ktoś inny.
A na koniec coś, co bardzo mi się spodobało i co powinniśmy wziąć sobie do serca:
Bartosz Stodolny