Graj utracony: Pełzający smok
Tak młoda i rozwijająca się branża jak gry nie może sobie pozwolić na krok w tył. A tym bardziej na noszenie kogoś na rękach za produkcje zachowawcze i przewidywalne. Dlatego zamieszanie wokół Dragon Age: Początek jest dla mnie niezrozumiałe.
16.11.2009 | aktual.: 15.07.2016 10:30
Nigdy nie zapomnę początku swojej Wielkiej Przygody w Dragon Age. Obudziłem się w wieży magów po trudach związanych z inicjacją, obok węzgłowia stał poddenerwowany adept, ciekaw, jak przeżyłem Katorgę. Czy faktycznie jest tak strasznie? Niestety w opcjach dialogowych nie było narzucającej się odpowiedzi: "stary, to był prawdziwy koszmar, najbardziej nudny i brzydki prolog, jaki widziałem w grach od lat. Spieprzaj jak najdalej, dobrze ci radzę".
Myślałem, że dojdę w chociaż do połowy, bo chciałem napisać kontrrecenzję do oficjalnych polygamicznych zachwytów Tadeusza, żeby wszyscy którzy jeszcze w owczym pędzie nie kupili gry, złapali się za portfele, zanim wydadzą dwie stówy. Żeby wszyscy, którzy naczytali się na polskich i zachodnich portalach o tym, że to "najlepszy RPG ery HD" i "najlepszy RPG dekady" i którzy już sprawdzili na Metacritic, że z ocen wynika, że zapewne nigdy lepsza gra się nie ukazała i kto wie, być może nigdy się już nie ukaże - żeby wszyscy wiedzieli, że jest też inny punkt widzenia. Z którego ta gra jest jak na razie najbardziej przereklamowanym tytułem tego roku. Mówiąc wprost: jest wtórna, nudna, brzydka i nawet jeśli nie po prostu zła, to zwyczajnie przyzwoita i chyba nie zasługująca na dobiegające zewsząd peany. Zwłaszcza fabularnie i pod względem mechaniki rozgrywki kuleje, nie dościgając w tym względzie ani pochodzącego ze stajni Bioware Mass Effecta, ani naszego Wiedźmina.
Niestety nie wytrzymałem z Dragon Age dłużej, niż kilkanaście godzin, dlatego nie czułbym się uczciwie, pisząc pełnoprawną recenzję z wystawieniem oceny. Wszystko, co piszę, traktujcie proszę jako pierwsze wrażenia i tak naprawdę jako punkt wyjścia do rozważań o tym, że wtórność - i to wtórność na granicy plagiatu - nie powinna być nazywana klasyką. I że kierunek Dragon Age, będący kierunkiem "nie róbmy broń Boże nic nowego, tylko wyprodukujmy mielonkę z tego, co wszyscy już zjedli, bo to im zasmakuje" uważam za ślepą uliczkę. I że mam nadzieję, że pozostanie ta gra spiżowym pomnikiem, wystawionym wszystkim dawnym legendarnym RPG-om - i niczym więcej.
Plagiat to nie klasyka Otóż nie zdradzę chyba zbyt wiele z bezcennej fabuły, jeśli powiem, że: jesteśmy wybrańcem, który musi ze swoją drużyną zjednoczyć Ferelden, aby stawić czoła raz już pokonanemu złu, które pod wodzą Arcydemona podniosło głowę i zaczyna zalewać świat Mrocznym Pomiotem (czy ta nazwa naprawdę tylko mnie rozśmiesza do łez?). W swojej drużynie mamy członka królewskiego rodu, ludzi, elfy i krasnoludów, a w ruch idą miecze, łuki, topory i magiczne kostury. I teraz mam pytanie: czy firma Bioware płaci tantiemy spadkobiercom Tolkiena? Bo nie jestem pewien, czy sam fakt nazwania orków Mrocznym [parsknięcie śmiechem] Pomiotem wystarczyłby, żeby wybronić się w sądzie. Gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, jak wyglądają pomioty, to odpowiadam: jak orkowie z filmów Jacksona. Identycznie. Aha, wszelkie elementy świata przedstawionego typu potrzaskana gotycka architektura, drewniane świątynie, strzeliste wieże - to też wygląda bardzo podobnie.
Rozumiem, że to co dla mnie jest wadą, dla innych może być zaletą "klasycznego fantasy". Problem w tym, że nawet jeśli uznamy zrzynkę z Tolkiena i Jacksona za klasyczne fantasy, to tej bazie przydałaby się jakaś nadbudowa - świeży, nowatorski pomysł, który sprawia, że wytarte realia zyskują blasku. Najlepszy jest przykład Sapkowskiego, który stworzył tak niezwykłą i bogatą postać, że chcieliśmy jej przez kilka tomów towarzyszyć w czasie wędrówki przez tolkienowski świat. Później tą postać bardzo ładnie ograł CD Projekt Red i naprawdę żałuję, że nie doczekaliśmy konwersji Wieśka na konsole. Niestety przez kilkanaście godzin gry nie natknąłem się w Dragon Age na nic, co byłoby jakimś znaczącym wyróżnikiem świata przedstawionego. Czymś, o czym mógłbym powiedzieć: okej, było warto, dzięki temu długo nie zapomnę tej gry. Nieźle zapowiadała się Pustka, ale zapamiętałem z niej głównie to, że w Pustce obraz jest nieostry, przez co bolą oczy i głowa.
Przewiduję, że zostanę skrytykowany za to, że grałem tylko kilkanaście godzin. Okej, tyle tylko, że dobrą fabułę RPG-a powinno się znać już po prologu. W Mass Effect misja na Eden Prime zakończyła się mocnym uderzeniem i zarysowaniem wielkiej tajemnicy, którą musimy odkryć. W Fable 2 prolog z samouczkiem w formie dzieciństwa i finałem ze śmiercią siostry był najmocniejszą częścią gry. W ostatnim Falloucie opuszczaliśmy kryptę z misją wyjaśnienia zagadki zaginionego ojca. W Dragon Age wszystko jest od początku jasne - świat zaatakował Arcydemon z Mrocznym Pomiotem i wiemy, że jak już się trochę nabiedzimy po drodze, to pokonamy jedno i drugie.
Wtórność to też nie klasyka Gry to branża rozrywki świeża i dość naturalne jest, że zwykle bardziej chwalimy i wyżej oceniamy nowatorskie pomysły na rozgrywkę, niż odgrzewane kotleciki podane na nowej zastawie. Dlatego uważam, że najlepsze gry tego roku to - w kolejności premier - Prototype, Batman, Brütal Legend oraz Assassin's Creed 2. O tym ostatnim na pewno jeszcze będę pisał, bo to produkcja niezwykła, przyjrzyjmy się poprzednim tytułom. Prototype pozwolił naprawdę poczuć moc superherosa, skakanie z wieżowca na helikopter było rewelacyjne. Batman połączył perfekcyjnie elementy skradankowe i eksploracyjne z efektownym mordobiciem. Tim Shafer udowodnił, że - niezależnie od pokręconego piękna hardrockowego świata - można spróbować połączyć slashera z RTS-em i zrobić z tego komedię.
Co nowego proponuje nam Dragon Age? Na tyle niewiele, że muszę długo myśleć, zanim mi coś przyjdzie do głowy. Spodobało mi się menu taktyczne, na którym możemy zaplanować sposób, w jaki członkowie naszej drużyny postępują w walce w konkretnych okolicznościach - choć Tadeusz słusznie zauważył, że lepiej rozkazy korzystania z konkretnych zdolności zostawić sobie, gdyż sztuczna inteligencja pozostaje mimo wszystko sztuczna.
Poza tym, cóż, chodzi się, rzuca czary, walczy na miecze. Brak nowatorskich patentów autorstwa samego Bioware, które sprawdziły się w Mass Effect i uczyniły z niego grę kultową jest wręcz niezrozumiały. Przyznaję, że jednym z powodów, dla których sięgnąłem po DA była obietnica filmowych dialogów rodem z ME. I srodze się rozczarowałem. Po pierwsze nasza postać się nie odzywa (nie licząc głupawych okrzyków w czasie walki), przez co nie ma mowy o żadnej filmowości, żadnym napięciu w wyreżyserowanym dialogu. A ponieważ się nie odzywa, nie ma oczekiwania związanego z tym, że jedynie wskazujemy kierunek rozmowy i czekamy, aż złotousty bohater zaskoczy nas jakaś swoją odzywka. A bez zaskoczenia, wiadomo - nuda.
Rozumiem, że niemy bohater był zapewne konieczny, "bo to taka wielka i mocarna gra". A jak będzie jeszcze większa, to w ogóle zrezygnują z nagrywania kwestii? A jak będzie jeszcze jeszcze większa, to zamiast grafiki będą teksty, co widać wokół nas, ale za to - ojej, ojej, chyba popuszczę - samego głównego wątku fabularnego będzie wtedy na bimbalion godzin rozgrywki?
Wydumana nieprzystępność to tym bardziej nie klasyka I tak dochodzimy do (nie)przystępności gry. Gry, która jak mówią twórcy jest produkcją skierowaną do dojrzałych graczy. Dojrzałych, czyli dorosłych. I tutaj mam pytanie: jaka dorosła osoba, mająca pracę, rodzinę i być może także inne zainteresowania może sobie pozwolić na grę w coś, gdzie przejście samego głównego wątku fabularnego zajmuje ponad sto godzin? Wymiataczom przejście 16 proc. gry zajęło równo 24 godziny.
Ten czas pozwala mówić twórcom, że gra jest "epicka" i "rozbudowana". Ale ona, do jasnej cholery, nie jest epicka, tylko niemiłosiernie rozwlekła. I nie rozbudowana, tylko zabagniona dublującymi się elementami (na przykład eliksiry zdrowia: czy jest jakiś inny powód ich kilku rodzajów, niż ten, żeby zajmowały miejsce w ROZBUDOWANYM ekwipunku?). Zresztą pal licho to zbieranie każdego listka z krzaczka w nadziei, że kiedyś upichcimy z niego smarowidło, dzięki któremu miecz naszego kumpla będzie zadawał +1 obrażeń, co i tak będzie niezauważalne i bez znaczenia w chaotycznej walce. Wiem, że są fani nieskończonego grzebactwa w menusach, szanuje to i powinni oni dostać swoją porcję rozrywki.
Ale w stu godzinach ja chciałbym dostać coś więcej, niż linearną, jednowątkową historyjkę. Która zajmuje tyle czasu tylko dlatego, że każdy napotkany kmiotek musi mi opowiedzieć ze szczegółami drętwym głosem historię swojego pieskiego życia (na marginesie: brak możliwości wyboru wersji językowej znacznie zubaża wersje konsolowe).
Chciałbym świat, którego jeszcze nie widziałem. Chciałbym bohaterów, na których kwestie będę czekał. Chciałbym fabuły, która po drodze kilka razy okaże się zupełnie czym innym, niż myślałem. Chciałbym patentów na rozgrywkę, które sprawią, że spojrzę na pada niczym na magiczną różdżkę, potrafiącą działać cuda.
I trochę mnie martwi to, że - patrząc na oceny Dragon Age - mało kto czegoś takiego potrzebuje.
Zygmunt Miłoszewski