Ghost of Tsushima Director's Cut. Nowe szaty samuraja [RECENZJA]
Wersja reżyserska Ghost of Tsushima zabiera w nas w nowe miejsca, ale czy oferuje podobną przygodę? Czas wyciągnąć katanę i sprawdzić kto na wyspie Iki mąci spokój mieszkańców.
Jin ma przekichane życie. Ledwie zdążył wyszorować zbroję, naostrzyć katanę i przygotować świeżą porcję kunai, a tu znów trzeba ratować komuś skórę. A przy okazji zmierzyć się duchami przeszłości.
Końcowa ocena dotyczy wyłącznie dodatkowej treści w Ghost of Tsushima Director's Cut. Recenzję podstawowej wersji gry znajdziecie poniżej.
Trudna sztuka zapisywania gry
Ale zanim przeprowadzimy się na wyspę Iki, będą głośne oklaski i nagany. Otóż drodzy twórcy gier, którzy gromadnie przygotowujecie wszelkiej maści aktualizacje swoich gier z PlayStation 4 na PlayStation 5. Sucker Punch udowadnia, że transfer zapisów gier da się rozwiązać bezproblemowo. Nie trzeba grzebać nie wiadomo gdzie, zgrywać save'ów z chmury na konsole, albo – o zgrozo – na pendrive. Nic z tych rzeczy. W Ghost of Tsushima Director's Cut służy do tego opcja widniejąca już w głównym menu. Można? Można. A wręcz trzeba.
Ale skoro przy technikaliach jesteśmy. Ghost of Tsushima nawet na bazowym PS4 wyglądało oszałamiająco. Działało przy tym praktycznie niezawodnie. Spadki animacji zdarzały się rzadko, a i wczytywanie gier nie trwało przesadnie długo. Jeszcze bez "director's cut" różnica między PS4 Pro a PS 5 wynosiło ledwie 9 sekund, co świadczyło o bardzo dobrej optymalizacji. I pod tym względem jest oczywiście lepiej.
Wizualnie również. Do wyboru mamy dwie opcje włączania gry. Z naciskiem na wyższą rozdzielczość lub większą liczbę klatek. Czyli standard konsol nowej generacji. Efektów cząsteczkowych jest więcej, krajobrazy doczytują się w znacznie większej odległości, co robi piorunujące wrażenie. Płynność działania gry można odmieniać przez wszystkie przypadki. Koronkowa robota. Sucker Punch korzysta również z dobrodziejstw pada DualSense, który np. wibruje lekko w rytm poruszania się naszego konia. Ale o fajerwerkach mowy nie ma. To przy okazji kolejny dowód na to, że nie wszędzie da się ich potencjał wykorzystać.
Wersja reżyserska, czyli co?
Nie ukrywam, miałem obawy przed wyciętymi treściami, które sugeruje angielskie "director's cut". Ufam twórcom na tyle, by wierzyć, że wyleciały z konkretnego powodu. I od razu nasuwa się pytanie: czy jest sens je przywracać. I odpowiedź, jak zwykle, nie jest jednoznaczna.
Sama wyspa Iki wygląda na rzecz nową. Jej struktura jest przemyślana, zwarta i bogata w atrakcje. Obszar to mniej więcej połowa pierwszej wyspy w podstawowej wersji Ghost of Tsushima. Nie jest zatem źle. Pojawiają się na niej znane aktywności. Odpoczniemy zatem w kolejnych gorących źródłach, ułożymy kojące dusze haiku i zetniemy kilka stojaków z bambusami. Nie brakuje jednak rzeczy nowych.
Pojawiły się wyzwania łucznicze, w których musimy trafić papierowe lampiony w określonym limicie czasowym (trudne!), nauczymy się nowych melodii na flecie, co z kolei pozwoli nam pogłaskać nowe zwierzaki. W tym - a jakże - koty.
Nie zabrakło również całej masy znajdziek, elementów ubioru czy nowych umiejętności, choć tych ostatnich jest niewiele i dotyczą wyłącznie naszego konia.
Fabularnie dodatek zabiera nas na wyspę Iki, którą terroryzuje tajemnicza Orlica. Upiorna postać nie dość, że ma prywatny problem z Jinem, do tego wlewa w swoich wrogów truciznę, mącąc im w głowach. Ma w swoich szeregach szamanów, którzy swoją gardłową mantrą, dodatkowo zagrzewają oddziały do walki, nie bacząc na odniesione rany.
Orlica bardzo szybko (i odrobinę zbyt łatwo, jak na mój gust) dopada również Jina, chcąc przeciągnąć go na swoją stronę. Wlewa w niego wspomnianą truciznę, która sprawia, że samuraj musi rozprawić się nie tylko z wrogami, ale również duchami przeszłości. Dosłownie i w przenośni. Sporo tu metafizyki i retrospekcji, ale całość podano w zgrabny sposób. Więcej nie zdradzę, by nie psuć zabawy. Dodam tylko, że sprzymierzeńców znajdziemy dość nieoczekiwanych, z mocnym pirackim akcentem.
Sama rozgrywka niewiele się różni od Ghost of Tsushima, które świat pokochał. Będzie trochę skradania, trochę otwartej walki, sporo eksploracji, odbijania kolejnych miejsc i typowych dla przygód Jina intryg. Solą gry nadal są pojedynki 1 na 1 z bossami. Ciągle stanowią wyśmienite wyzwanie, a satysfakcja po ich pokonaniu jest naprawdę spora. Mechanika walk wciąż nie ma sobie równych.
Samuraj, jaki jest, każdy widzi
Ghost of Tsushima Director's Cut to tak naprawdę więcej tego samego plus ulepszenia dla właścicieli PlayStation 5. Jeżeli zakochaliście się w "samurajskim asasynie", pokochacie również jego dodatek. To wciąż kawał świetnej, choć nieco rzemieślniczej gry, będącej jednocześnie listem miłosnym do wszystkiego, co z kataną związane. Kurosawa, Zatoichi, Usagi Yojimbo - sami wybierzcie.
Ale wersja reżyserska wprowadza też drobne zmiany w podstawowej wersji gry. Od teraz można ponownie rozegrać poszczególne pojedynki lub misje w grze. Premierową zawartość otrzyma również tryb Legends, ale w recenzowanej wersji nie było możliwości jej sprawdzenia.
Ghost of Tsushima Director's Cut trzeba oceniać w dwójnasób. Dla osób rozkochanych w przygodach Jina - rzecz absolutnie obowiązkowa. Dla tych, którzy lekko kręcą nosem, bardzo sprawnie poprowadzony dodatek, choć bez fajerwerków. Jeżeli nużyły was poboczne zadania, fabuła nie do końca wciągnęła, a mapa budziła skojarzenia z Ubi-grami, tu również możecie spodziewać się więcej tego samego.
Całość trwa około 5-6 godzin, ale na eksploracji i czyszczeniu mapy można spędzić nawet 10.
Ocena 3,5/5
Platforma: PlayStation 4, PlayStation 5.
Producent: Sucker Punch.
Wydawca: Sony Interactive Entertainment.
Data premiery: 20.08.2021.
Wersja PL: do wyboru napisy i/lub dubbing.
Grę do recenzji podrzucił Sony Interactive Entertainment Polska, polski wydawca gry. Graliśmy na PlayStation 5.