Evil West. Tego mi po prostu brakowało [RECENZJA]
Evil West od polskiej ekipy Flying Wild Hog wkracza na rynek, a w zasadzie to bezkompromisowo "wjeżdża z buta". Nie sposób odmówić tej produkcji wielu walorów, chociaż miejscami kręciłem nosem niczym kowboj na szklankę zepsutej "łychy".
21.11.2022 | aktual.: 23.01.2024 14:48
Redakcja testowała grę Evil West na laptopie ROG Zephyrus Duo 16 z procesorem Ryzen™ 9 6900H oraz kartą graficzną GeForce RTX™ 3080 Ti w ramach współpracy promocyjnej z marką ASUS Republic of Gamers.
Evil West to końska dawka bezkompromisowej akcji i walki w staroszkolnym stylu. Rozgrywkę osadzono w konwencji Dziwnego Zachodu, co w tym przypadku wiąże się z tym, że na naszej drodze staną wampiry i wszelkiego rodzaju plugastwa, roszczące sobie prawo do hegemonii na terenie USA.
Siłą, która reguluje populację szkarad i zapewnia ochronę, jest Instytut Rentiera. To prawdziwa Loża Łowców, kolektyw "pogromców brudów tego świata", którzy preferują innowacyjną i skuteczną formę dyplomacji. I tak oto wcielamy się postać wybitnego "działacza terenowego" – jest nim Jessie Rentier. Przed nami trudne zadanie.
Otwarty świat? Nie tutaj
Mój pierwszy kontakt z Evil West nastąpił we wrześniu, kiedy to miałem okazję przetestować jeden z poziomów tej produkcji. Już wtedy czułem, co konkretnie twórcy chcą przekazać. Teraz, po przejściu gry, mogę bez wyrzutów sumienia napisać, że silnikiem napędzającym ten tytuł, jest walka i akcja. Chociaż z tym drugim bywa różnie, ale po kolei.
Evil West walką stoi, co nie jest tajemnicą, bo w takie struny uderzają nawet materiały promocyjne. Nie jest też tajemnicą fakt, że produkcja jest wybitnie liniowa, a eksploracja ograniczona do niezbędnego minimum. Czy to źle?
Z jednej strony nie, ponieważ nie mam w zwyczaju skreślać tego typu gier. Z drugiej strony, jako miłośnik Dzikiego Zachodu, mój sandboxowy instynkt brał górę i chciał eksplorować całkiem klimatyczne lokacje. Nie tutaj i nie w tym stopniu, chociaż pewne widoczki mogą się autentycznie podobać.
Ależ to jest bestia
Niech nie zmyli was aparycja głównego bohatera. Na pierwszy rzut oka nie jest zwinny jak Aloy, ale to tylko pozory. Wiecie, Jessie wygląda na gościa, który ma wszystko pod kontrolą, a palec na spuście nawet nie zadrży nawet w nerwowej sytuacji. Gdy już przystąpimy do procesu utylizacji potworów, Jessie zamienia się w bestię.
Brutalność, jaką serwuje nam protagonista, zasługuje na gromkie brawa. Dysponujemy całkiem miłym arsenałem broni: rewolwer, obrzyn, karabin, kusza, miotacze ognia i inne takie, a wśród nich – specjalna rękawica do walki wręcz. I tu zaczyna się jazda.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Style walki możemy (a nawet musimy!) mieszać, sięgając po różne narzędzia. Ilość możliwych kombinacji powoduje, że z każdym kolejnym rozdziałem walka nabierała nowych rumieńców. Oczywiście w kolorze krwi i flaków. Uważam, że twórcom udało się nie zanudzić gracza wykreowanym systemem walki, bowiem zadbali o to, by do samego końca spływały bitewne nowości. Plus.
Evil West potrafi dać wycisk
Sama broń to jedno, a jej ulepszenia oraz drzewka rozwoju postaci to już inna sprawa, która jeszcze bardziej urozmaica rozgrywkę. Być może pospieszyłem się za bardzo z deklaracjami, że Jessie to bestia w ludzkiej skórze. W późniejszych etapach zaczniemy podchodzić do walk bardziej taktycznie; często będziemy zmuszeni zabijać potwory w odpowiedniej kolejności lub wykorzystać elementy środowiskowe.
Mimo całej tej potęgi, jesteśmy do ubicia, a objawia się to szczególnie w trakcie starć z bossami. Grając na normalnym poziomie trudności zdarzało mi się ginąć, a najlepszą receptą było po prostu wyuczenie się ataków przeciwnika. Z ciekawości odpaliłem Evil West na wyższych poziomach trudności – gra nie wybacza wtedy absolutnie żadnych błędów.
Eskortuj NPC. Tego właśnie chcemy
Wspomniałem, że Evil West stoi "walką i akcją" i z tym drugim mam jakiś problem. Otóż, trochę głupia sprawa, ale poza samą walką, nie ma tu raczej wiele do roboty. I nie, nie chodzi mi o to, że struktura poziomów jest liniowa. Nie chodzi mi o to, że eksploracja jest szczątkowa, bowiem nawet w obrębie liniowości można stworzyć coś przyjemnego.
Problem z Evil West jest taki, że na palcach dłoni ślepego drwala można policzyć momenty akcji, nie będące walką samą w sobie. Zdarzyło się dosłownie kilka razy, kiedy to podróżowaliśmy beztrosko wesołym wagonikiem i musieliśmy coś zrobić. A gdzie zadania typu ochrona konwoju? Gdzie jakaś brawurowa ucieczka? A gdzie zadania typu "eskortuj uwolnionego NPC"? Nie no, bez przesady, nie aż tak! Ale cokolwiek, co by dało odetchnąć...
Tego ewidentnie tu zabrakło. Owszem, występują zagadki środowiskowe, ale są tak proste, że równie dobrze mogłoby ich nie być. A więc tylko walczymy? No nie. Kluczowe momenty fabularne są urozmaicane przerywnikami filmowymi i z ręką na sercu napiszę, że ani jednego nie pominąłem. Są po prostu świetne.
Lore Evil West
Z ramion monotonii wyciągało mnie lore Evil West. Informacje o świecie czerpiemy z drobnych znajdziek, wpisów z naszego kompendium wiedzy oraz wspomnianych przerywników filmowych. Tu drobna uwaga. Brutalność tego świata znajduje odzwierciedlenie w słownictwie, z jakiego korzysta nasza wesoła gromadka. Pod tym względem Flying Wild Hog pielęgnuje swoje najlepsze poetyckie tradycje.
W Evil West nie będziemy za bardzo męczeni rozterkami moralnymi. Tu wszystko jest proste: widzisz wampira? Zlikwiduj. Chociaż trzeba przyznać, że antagoniści zdobywają się na kilka uwag o filozoficznym zabarwieniu na temat istnienia ludzkości i robią to z takim zaangażowaniem, że prawie im uwierzyłem! Na szczęście potem mogłem się ich pozbyć.
Błędy, glitche, bugi
Nie zauważyłem błędów krytycznych. 3 razy musiałem natomiast restartować grę i już tłumaczę, o co chodzi. Gdy zabijałem pewnego przeciwnika w chwili, gdy on podpalał laskę dynamitu, to ten dźwięk (irytujący) zostawał już ze mną na zawsze. Wspomniany restart pomógł. Raz, chyba, resztki jakiegoś paskudztwa lewitowały w powietrzu po ubiciu, co nawet uwieczniłem, bo to było dość egzotyczne.
Czy Evil West potrafi oczarować grafiką i lokacjami?
Jak już wspomniałem, pewne widoczki mają prawo się podobać. Nie sposób też odmówić klimatu niektórym lokacjom, co postarałem się uchwycić na screenach. Świetnie prezentują się efekty związane z atakowaniem naszą rękawicą; ona bardzo lubi prąd, a wyładowania są widowiskowe. Czy to jeszcze Evil West czy już InFamous?
Gorzej to wygląda, jeśli mówimy o fizyce wody czy efektach środowiskowych takich jak deszcz. No szału nie ma. Na szczęście jesteśmy bardziej skupieni na walce, niż na anatomii kropel wody.
Werdykt
Ponarzekałem trochę na Evil West, ale ostatecznie bawiłem się bardzo dobrze. Do tego stopnia, że rozważam rozpoczęcie nowej gry+, a może nawet trybu kooperacji, którego nie było mi dane jeszcze sprawdzić. Dzieło polskiego studia sprawdziło się jako odskocznia od dużych gier z otwartym światem. Tak miało być od samego początku i taki produkt dostajemy. I chociaż narzekam na brak aktywności innej niż sama walka, to Evil West z grubsza spełniło swoje zadanie. Tego mi najzwyczajniej brakowało; liniowej przygody z hordami przeciwników, która nie wywołuje "znacznikowej nerwicy". Z Evil West spędziłem 14 godzin.
Ocena 7/10
W Evil West graliśmy na naszej platformie testowej ASUS ROG Zephyrus DUO 16. Klucz do gry dostarczył nam jej wydawca.
Sebastian Barysz, dziennikarz Polygamii