Dying Light 2: Bloody Ties. Jest nieźle, jest poprawnie [RECENZJA]
Pierwszy fabularny dodatek do Dying Light 2 stał się faktem. Bloody Ties DLC obnaża swoje oblicze. Dyrygentem tej zawartości jest przepych i bogactwo, a pod tą maską czai się brutalny świat arenowych zmagań oraz intrygująca historia. Ale czy wciągająca?
Redakcja testowała Dying Light 2: Bloody Ties DLC na laptopie ROG Zephyrus Duo 16 z procesorem Ryzen™ 9 6900H oraz kartą graficzną GeForce RTX™ 3080 Ti w ramach współpracy promocyjnej z marką ASUS Republic of Gamers.
Z niecierpliwością czekałem na dzień, kiedy to będę mógł pisać o Dying Light, że jest to seria gier, a nie pojedynczy tytuł. Powód jest oczywisty: bardzo zżyłem się z pierwszą częścią, z głównym bohaterem, szaleńczymi walkami o resztki antyzyny i całym miastem Harran. Wszelką zawartość dodatkową do pierwszego Dying Light pożerałem w całości.
Nie zniechęciła mnie wizja świata w Dying Light 2, gdzie rozdział pod tytułem "Harran" został zamknięty na cztery spusty. No, może na trzy. Ale dziś nie o tym – chciałem słowem wstępu nakreślić mój stosunek do tej serii. Lubię, szanuję. Miałem więc spore oczekiwania względem Bloody Ties.
O Panie, kto Panu to tak urządził?
Dodatek wprowadza zupełnie nową lokację, bo jakże inaczej, która jest areną zmagań dla najlepszych wyjadaczy w swoim fachu. Areną i to dosłownie. Wystarczy rzucić okiem na Carnage Hall, by z miejsca zrodziło się pytanie: ciekawe, skąd wzięli na to pieniążki? Wiem jedno: walki zombie-gladiatorów z pewnością duże pieniążki generują.
Główna lokacja dosłownie lśni, a każdy połysk atakuje nasze oczy przypominając na każdym o ordynarnym bogactwie i przepychu. Takie miejsce przyciąga "grube ryby", elity elit i najlepszych wojowników. Z ulicy tutaj nie wejdziemy.
Warto coś umieć
No właśnie, co zrobić, aby odpalić Bloody Ties? Teoretycznie wystarczy ukończyć prolog podstawowej wersji gry. W praktyce będzie nam ciężko bez kilku (kilkunastu) przydatnych umiejętności oraz własnej wprawy. Sama chęć wstąpienia do Carnage Hall wiąże się z "eliminacjami", które weryfikują nasze zdolności.
Równolegle rozpoczyna się wątek fabularny; poznajemy charyzmatycznego młodzieńca o nieposkromionych ambicjach. Z czasem, jak to mawiają łowcy reptilian, wszystko zaczyna układać się w logiczną całość, a młodzik zdobywa się na to, by obnażyć swoje prawdziwe motywacje. Po przejściu wspomnianych prób, zaczyna się jazda.
Pokaż mi swoje zadania
I jest to jazda w miarę bezpieczna, chociaż nie jest wyzbyta brawury. Carnage Hall oferuje kilkanaście różnych wyzwań na arenie, które są głównym daniem Bloody Ties. Techland nie wprowadza rewolucji i sięga po sprawdzone metody. Nie zmienia się koni w trakcie przeprawy, tak jak nie zmienia się zwycięskiego składu w piłce nożnej.
Tak więc będziemy walczyć z bossami i falami wrogów, podejmować się wyzwań związanych z parkourem, a nawet – zawitamy do "Harranu". W pewnym sensie. Przyznam się, że miałem spore oczekiwania względem tego elementu. No szkoda, szkoda... Wyszło średnio moim zdaniem, chociaż samo wyzwanie było wymagające. Po części dlatego, że bug nie pozwolił mi wchodzić w interakcje z otoczeniem. Restart załatwił sprawę.
Wszystkie wyzwania mają ograniczenia czasowe i z góry narzucone uzbrojenie, a niektóre z zadań raczej nie wybaczają błędów. Może to i dobrze? Całość jest w ogóle nieźle urozmaicona. Ta "gladiatorska" otoczka robi wrażenie. Nasze błędy będą na bieżąco komentowane, a sukcesy nagradzane wrzawą licznej publiczności, co mnie osobiście motywowało do jeszcze większego zaangażowania. Plus.
Przyznam się, że nie miałem okazji ogrywać Dying Light 2 w wersji pecetowej, ale właśnie to się zmieniło za sprawą DLC. Nasza platforma testowa wyciąga dosłownie wszystko z tej produkcji bez jakiegokolwiek zająknięcia, a dodatkowy ekran jest niezłym bajerem; z jego poziomu mamy dostęp do najważniejszych opcji oraz wyposażenia.
Fabuła bez spoilerów
Równolegle do postępów na arenie prowadzony jest wątek fabularny. Wspomniany młodzieniec, którego na potrzeby recenzji nazwiemy Nieogar, jest twórcą zamieszania, co powoduje, że czasem musimy opuścić ściany pięknego Carnage Hall. Dodatkowo znajduje się cały repertuar zadań pobocznych dla bohatera gry z otwartym światem. Typowy dzień Aidena, uwzględniając aktywność boczną w Bloody Ties, wygląda trochę tak, jak na tych popularnych memach. 6:00 to pobudka, potem trzeba lecieć gdzieś do podziemi, bo urwało kabel od prądu, ktoś coś zgubił, ktoś czegoś zapomniał... I tak się żyje pomału w tym Carnage Hall.
Szczerze? Główny wątek fabularny nie porwał mnie jakoś szczególnie. Postać młodzieńca nie przypadła mi do gustu, nawet po wypiciu kilku wirtualnych piw, a intryga była dość przewidywalna. Sytuacji spektakularnie nie uratował główny antagonista. Po prostu był – tak to czuję. Jaki werdykt? Czego zabrakło?
Moim zdaniem brakuje tutaj mocnego wykończenia. Taki fabularny "prawy sierpowy". Coś, co miało miejsce w Dying Light: The Following DLC. I chyba z tym miałem największy problem. W The Following to właśnie chęć poznania fabuły niesamowicie mnie napędzała. W Bloody Ties nie czułem tego kompletnie.
Werdykt
Czy bawiłem się źle? No nie, bo wyzwania dały mi kilka godzin przyjemnej rozrywki. Aktywności są podane w ciekawej formie, trzeba niekiedy się trochę napocić, pojawiają się nowe przedmioty, ale zabrakło ciekawej historii. Cóż, jeśli jesteś fanem serii Dying Light to warto zapoznać się z Bloody Ties i chyba dobrym argumentem jest cena w okolicach 40 zł za około 10 godzin rozrywki, włącznie z aktywnością poboczną.
W Dying Light 2: Bloody Ties graliśmy na naszej platformie testowej ASUS ROG Zephyrus DUO 16. Klucz do gry otrzymaliśmy od wydawcy.
Sebastian Barysz, dziennikarz Polygamii