Dying Light The Following - recenzja. Masa frajdy zwieńczona fabularnym twistem, którego zabrakło w podstawce
Ludzie z Techlandu na każdym kroku zaznaczają, żeby The Following nie nazywać DLC, a Expansion Packiem - pełnoprawnym rozszerzeniem. Po jego przejściu wcale się temu nie dziwię.
09.02.2016 | aktual.: 09.02.2016 16:57
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Określenie DLC stygmatyzuje. Zbroja dla konia, wycięta z fabuły misja sprzedawana już po premierze czy pakiet nic nie znaczących dodatków. Branża widziała już wiele, ale nie wszystko. Dawno nie widziała na przykład dodatku wielkościgry.Dying LightThe Following spokojnie mogłoby bowiem funkcjonować jako samodzielny sequel, coś na wzór Dead Island Riptide - wydanej rok od pierwowzoru kontynuacji z kilkoma nowymi pomysłami. O ile jednak w Riptide pomysły te nie broniły się, a do tego całość pozostawiała sporo do życzenia pod względem technicznym i kosztowała w dniu premiery 200 zł, tak The Following jest świeży, dopracowany no i chyba najciekawsze, jest częścią przepustki sezonowej. Słowem, Techland zrobił graczom dzień dziecka.
Pamiętam, jak dokładnie rok temu zachwycony Dying Lightem narzekałem właściwie tylko na dwie rzeczy - brak samochodów i nieciekawą fabułę. Teraz to dostałem. Nie da się tak jak w Dead Island wsiąść do właściwie każdego auta, mamy jednak do dyspozycji zwinny pojazd buggy. Fabuła natomiast nie chwyta od początku za cojones, a z biegiem czasu wręcz momentami siada, tak pod koniec serwuje finał, którego brakowało w podstawce. Prawdziwy twist zmieniający postrzeganie wszystkich wcześniejszych wydarzeń rozgrywających się w dodatk... w rozszerzeniu, rzucając też trochę światła (ale tylko trochę) na podstawowe Dying Light. Brzmi tajemniczo? Tak, ale nie zamierzam nic więcej dodawać.
Zanim dobrniesz jednak do finału, będziesz musiał wykonać kilkanaście zadań fabularnych, zarówno z głównego wątku, jak i pobocznych. Każde z nich pozwala ci coraz bardziej wkupić się w łaskę lokalnej społeczności, która podobno znalazła sposób na poradzenie sobie z morderczym wirusem bez używania Antyzyny. Przy życiu trzyma ich... wiara. Kult Matki z jednej strony śmierdzi sektą, ale z drugiej sam całkiem szybko przekonasz się, że naprawdę działa. Przybywający z misją zweryfikowania tych doniesień i poznania sekretu Crane nie dostanie oczywiście wszystkiego na tacy. Najpierw musi udowodnić lokalnej społeczności, że jest tego warty, stając się... jej chłopcem na posyłki. Z jednej strony logiczne, zawsze i wszędzie najpierw trzeba się wkupić i pokazać swoją wartość. Z drugiej, po obdarciu tego fabularnego pretekstu, większość gry sprowadza się do zadań "przynieś, zanieś, pozamiataj", gdzie wykonujesz po prostu brudną robotę. Pomożesz odbić stację wodociągów zapewniając pobliskiej farmie bieżącą wodę, przywrócisz elektryczność, odszukasz zaginionych członków społeczności.
Momentami robi się schematycznie i miałbym z tym problem, gdybyśmy mówili o samodzielnej grze. Jako rozszerzenie Dying Light, czyli z założenia coś kierowane do ludzi, którym w podstawce po prostu skończyły się już wszystkie misje, jestem to w stanie zaakceptować. Bo choć nie ma tu żadnej rewolucji, a ogólny schemat zadań to przedłużenie tego, co już znamy, to po prosty fajnie się je wykonuje.The Following można zacząć bez skończonej podstawki i rozwiniętej postaci. Całość będzie wtedy stanowiła jednak o wiele większe wyzwanie.Mając już rozwiniętą w Dying Light postać Crane'a od początku dysponujemy zestawem morderczych umiejętności. Skręcanie karków zombiakom gołymi rękami, możliwość wybijania się z nich ze sprintu w powietrze, zestaw mocarnych broni z "demydżem" powyżej 1000 punktów. W The Following więcej jest akcji, a mniej skradania i survivalu. Do otwartej konfrontacji zmusza też właściwie brak budynków, na których dach można by uciec czy nowy wachlarz broni palnej. Pamiętam, jak w Dying Light robiłem podchody do jednego z bandytów, żeby przejąć od niego karabin (który, jak się okazało, i tak miał tylko kilka naboi). Tutaj oprócz kuszy, całkiem szybko zdobyłem M4 i wojskową strzelbę z workiem amunicji, robiąc sobie momentami autorską wersję Left 4 Dead. Najlepsze jest jednak to, że gra w ten sposób się sprawdza. Zombiaki naprawdę fajnie się wycina, a jeszcze fajniej rozjeżdża.
Buggy będący początkowo właściwie gołą ramą z kołami i silnikiem możemy ulepszać, dorabiając mu taran, turbo czy lampy UV odganiające w nocy Odmieńców. Ogólnie zabawa z nimi nabiera nowego wymiaru, zombiaki potrafią bowiem przyczepić się do wozu i skutecznie nadszarpnąć pasek zdrowia Crane'a. Wóz może się natomiast zepsuć do tego stopnia, że będzie się nim jechało wolniej niż biegło. Może też zupełnie stanąć, jak na przykład skończy się w nim paliwo. Motywem przewodnim The Following jest buggy, przed rozpoczęciem przygody sugeruję jednak dopakowanie Crane'a, zdobycie nieskończonego sprintu i pozostawienie w menu szybkiego wyboru linki z hakiem. Ta przydaje się tu zaskakująco często.Lekko pagórkowate tereny nie sprzyjają parkourowi, rozległe pola i farmy bardziej kojarzą się ze State od Decay niż Dying Light, czasem trzeba jednak wspiąć się na słup wysokiego napięcia, wiadukt autostrady czy jakieś skały. Świetnie wypada też małe turystyczne miasteczko na brzegu morza. Gęsta zabudowa przypomina tę z Harran, pozwala odświeżyć sobie charakterystyczną dla podstawki rozgrywkę. W każdej chwili można jednak wskoczyć za kierownicę buggy, co świetnie urozmaica zabawę.
Jestem zachwycony modelem jazdy tym pojazdem. Na tyle zręcznościowym, żeby sprawiał frajdę i na tyle realistycznym, żeby trzeba było uważać na różne przeszkody otoczenia czy choćby nawet większe kałuże, na których elegancko zarzuca. Co ważne, buggy nie służy tyko do przemieszczania się z punktu A do B. Za jego pomocą polujemy też na nową odmianę zombie, której w życiu nie dogonilibyśmy pieszo, bierzemy udział w wyścigach czy wyzwaniach. Jeździ się świetnie, choć nie ukrywam, że czasem brakuje szybkiej podróży między odblokowanymi bazami. Tak jak w podstawce parkour był rewelacyjny, ale w momencie, jak dziesiąty raz przy jego użyciu trzeba było pokonać po przekątnej całe miasto, męczył. Tu jest podobnie, a twórcy upodobali sobie ganianie nas przez mapę w tę i nazad. Dobrze jest więc hurtowo pozbierać we wszystkich bazach wszystkie zdania poboczne i wykonywać te, które mamy akurat w pobliżu. Tak i tak sporo z nich trzeba bowiem zrobić, żeby poziom zaufania do nas wzrósł i można było pchnąć fabułę do przodu.Przejście The Following zajęło mi 13 godzin. Zrobiłem troszkę więcej misji pobocznych niż wymagała tego fabuła, ale nie wszystkie. Rozszerzenie spokojnie starczy więc na 20 godzin zabawy.The Following oferuje sieciowego co-opa, a także multiplayer. Doskonale znany tryb Be The Zombie (w którym teraz można używać pojazdów). Żadnego niestety jeszcze nie sprawdziłem - grając przedpremierowo na testowej wersji PS4 nie dało się po prostu z nikim połączyć. Pamiętając jednak moją kilkunastominutową sesję co-op na zeszłorocznym Gamescomie, jestem o ten element spokojny.Bawiąc się we dwóch można jeździć dwoma pojazdami, albo korzystać z jednego, gdzie jedna osoba jest kierowcą, a druga strzelcem. Reszta zabawy nie odbiega natomiast od tego, co znamy z podstawki. Nową wersję Be The Zombie ogram natomiast dopiero w tym tygodniu i opiszę w dedykowanej notce. Tryb ten już w Dying Light pokazywał pazur, jestem więc strasznie ciekawy, jak wypadnie po dodaniu pojazdów i rozleglejszych terenów. Notę końcową wystawiam jednak już teraz, bo The Following, podobnie zresztą jak Dying Light, bawi nawet w singlu, czyli robi to, z czym bywają problemy w konkurencyjnych grach AAA z co-opem.Więcej o systemie ocen
Platformy: PC, Xbox One, PS4 Producent: Techland Wydawca: Warner Dystrybutor: Techland Data premiery: 09.02.2016 PEGI: 18
Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Testowaliśmy wersję na PS4.Screeny pochodzą od redakcji.
Paweł Olszewski