Aliens: Fireteam Elite. To nie są Ksenomorfy, na które czekaliście [Recenzja]
Sezon polowanie na śliniące się kwasem poczwary oficjalnie rozpoczęty. Tylko ty, dymiąca lufa karabinu i dwójka kompanów. Co może pójść nie tak?
24.08.2021 13:44
Kiedy ktoś mnie pyta o najlepszą grę, w której pojawia się Obcy, bez chwili namysłu rzucam Alien: Isolation. Klimat ciągłego zaszczucia, niepewności i nastawienie na unikanie konfrontacji zadziałały tam fenomenalnie. I pokazały też siłę Ksenomorfów – straszą najbardziej wtedy, gdy nie za wiele ich widać. I choć gra miała problemy ze stopniowaniem napięcia, grozę siała niezaprzeczalną. Aliens: Fireteam Elite idzie w zupełnie przeciwnym kierunku.
Kill'em all
Graliście w Left 4 Dead? Albo w betę Back 4 Blood? Nieco upraszczam, ale jeżeli na jedno z tych pytań odpowiedzieliście twierdząco, wiecie o Aliens: Fireteam Elite niemal wszystko. Punkt wyjścia jest niemal bliźniaczy. Tam przebijaliśmy się przez hordy zombie, tu będziemy brodzić po kostki w kwasie z trucheł Ksenomorfów.
Nie pytałem nikogo z Cold Iron Studios, ale strzelam w ciemno, że gdyby zagaić ich o ulubiony film z serii Obcy, usłyszałbym gremialne: dwójka! Bo niby akcja gry rozrywa się niemal ćwierć wieku po wydarzeniach całej trylogii, nad Aliens: Fireteam Elite unosi się duch filmu Jamesa Camerona. Naszym zadaniem, jako członka lub członkini trzyosobowego oddziału marines, jest szeroko rozumiana eksterminacja wszystkiego, co biegnie, pełznie lub skacze w naszym kierunku. A jest tego cała masa.
Do wyboru dostajemy pięć klas: strzelec, niszczyciel, medyk, technik oraz zwiadowca. Czyli klasyka gatunku. Każda z nich ma przypisany konkretny rodzaj broni (te można rozwijać, przetrząsając rozrzucone po poziomach skrzyniach) i specjalne umiejętności. Jedni leczą, inni dorzucą do arsenału arcyprzydatne działko albo szybciej wskażą położenie przeciwnika.
Pierwszym problemem Aliens: Fireteam Elite jest mechanika strzelania. A ta jest po prostu koszmarna. Moc broni jest praktycznie niewyczuwalna, o jakimikolwiek odrzucie w ogóle można zapomnieć. Idziemy przed siebie, prujemy, ile fabryka dała, a pod nogami piętrzą się kolejne Ksenomorfy. Dosłownie. Bo przeciwnicy sami wyskakują przed lufę. A nawet jeśli za chwilę mają zmienić flankę lub zaskoczyć atakiem zza pleców, nasi kompani czym prędzej nas o tym poinformują. Napięcia i emocji nie stwierdzono. A to niemal przekreśla jakąkolwiek frajdę z gry. Mówimy o tytule, w którym padają setki (dosłownie) trupów na poziom.
Słówko o kompanach. Tymi może kierować sztuczna inteligencja lub kolejny gracz. I o dziwo - boty radzą sobie całkiem nieźle. W największym ferworze, gdy padniemy od ciosu co bardziej elitarnych Ksenomorfów, przybędą nam z odsieczą. Ale przebijanie się przez kolejne poziomy jest z nimi trudniejsza niż z żywym graczem.
Obcy obcemu nierówny
Fabułę Aliens: Fireteam Elite traktuje jak przykry obowiązek. Historię podzielono na cztery rozdziały, każdy po trzy misje. Jedną można spokojnie przejść w pół godzinki. W tym czasie uświadczymy jednej cutscenki. Resztę fabuły, jeśli macie taką potrzebę, poznacie z rozmów między żołnierzami. A w zasadzie z zapisu ich rozmów, bo usta im się nie ruszają, mimiki również brak. Dlatego jeśli zignorujecie fabułę, niewiele tracicie.
Startujemy w na statku Endavor, stanowiący hub przed misjami, (możemy się tam poszwędać, ale atrakcji tam tyle, co kot napłakał), możemy uzupełnić zapasy, kupić broń i w zasadzie tyle. Misje? Wpadamy, strzelamy, odblokowujemy drzwi, które aktywują kolejne bastiony obcych lub androidów bojowych, kasujemy, kogo się da i powtarzamy do skutku. Serio. Tak wygląda każda misja.
Żeby nie było zbyt trudno, przed aktywacją "ważnego przycisku" lub otwarcia "strategicznych drzwi", gra nie zapomni nas ostrzec, że za chwilę całe piekło zwali nam się na głowy, więc jak masz człowieku jakieś miny albo działko pod ręką, to rozstaw je w strategicznych punktach. Ważna kwestia. Misje nie mają opcji zapisu, więc jeśli padniecie, trzeba wszystko powtórzyć. Twórcy postanowili nieco podnieść nam wszystkim ciśnienie i jeśli wykorzystacie wspomniane działko raz i zginiecie, po odrodzeniu już go w ekwipunku nie znajdziecie.
James Cameron byłby dumny
Czego nie można Aliens: Fireteam Elite to dbałości o filmowe szczegóły. Całość wygląda, jak żywa rekonstrukcja filmu Obcy: Decydujące starcie (nie przywyknę do tego tłumaczenia nigdy). Wygląd żołnierzy, pojazdów, design poziomów i chyba przede wszystkim: dźwięk! Strzały z karabinu, odgłosy Ksenomorfów – wszystko brzmi jak u Jamesa Camerona. A im dalej w las (czytaj: w grę), tym nawiązań do serii robi się więcej. To jeden z największych plusów Aliens: Fireteam Elite.
Całkiem sensownie wypada drugi tryb w grze: horda. Jeśli już przełkniemy kiepską mechanikę strzelania, to tu znajdziemy największe pokłady frajdy. W hordzie nikt nie próbuje nas mamić pretekstową fabułą. Jest masa obcych do wycięcia, poziom trudności rośnie szybko, adrenalina buzuje. Ale i tu nie zabrakło potknięcia. Jeżeli chcemy w hordę zagrać ze znajomymi, ci muszą najpierw ukończyć tryb fabularny. Po co ją zatem blokować? Nie wiem.
Jak wspomniałem, są momenty w Aliens: Fireteam Elite kiedy nasz oddział mierzy się z dziesiątkami wrogów jednocześnie. I da się w tych momentach zapomnieć o pretekstowej fabule, kiepskim designie poziomów i ogólnej wtórności. Ale po chwili robimy to samo jeszcze raz. I jeszcze raz. Mnie Aliens: Fireteam Elite nie potrafiło wciągnąć na dłużej.
Pochwalić wypada cenę (159 zł) i techniczne wykończenie gry. Aliens: Fireteam Elite na PlayStation 5 działa płynnie, nie gubi klatek nawet w największym ogniu. Ale o jakiejkolwiek nowo-generacyjnej jakości też nie ma mowy.
Ocena 2,5/5
Platforma: PC, PlayStation 4, PlayStation 5, Xbox One, Xbox Series X|S.
Producent: Cold Iron Studios.
Wydawca: Focus Home Interactive.
Data premiery: 24.08.2021.
Wersja PL: napisy.
Grę do recenzji podrzucił wydawca.