Zła prasa, dobra gra i wierny ogrodnik
Święta spędziłem, zgodnie z tradycją, z niespodziewanym gościem.
Był nim Sean Devlin. Nic Wam to nie mówi? Nic dziwnego.
Ten zadziorny Irlandczyk to bohater wydanej przez EA w 2009 roku gry The Saboteur. Twórcy gry, studio Pandemic, wkrótce po premierze zostało zamknięte. Bo gra była słaba. Czyżby?
Zła prasa No chyba tak. Przecież taki osąd wydała prasa branżowa. Według Metacritic The Saboteur zasłużył jedynie na 74 punkty na 100 możliwych. W teorii to nie jest mało. W praktyce (jeśli jeszcze jakimś cudem nie wiecie) w świecie gier skala ocen jest totalnie zaburzona. Recenzje najbardziej "hajpowanych" tytułów nie zakończone standardowym 9/10 uważane są za krytyczne. Recenzje gier bardzo dobrych podsumowane oceną 8/10 traktowane są jako podejrzliwe ("dlaczego chcecie dowalić tej grze!!!"). Oceny typu 5/10 dostają gry najgorsze z możliwych, takie, których i tak prawdopodobnie nikt nie kupi. Świat ocen jest postawiony na głowie.
Ale taki właśnie skrzywiony świat kupujemy. The Saboteur został przez graczy niezauważony, mało kto miał czas podczas "gorącej" zimy 2009 grać w "tak słaby tytuł". Został niezauważony, bo miał słabe recenzje (czyt. 74/100!) i dobrą konkurencję. Ale to nie była słaba gra.
Dobra gra Wiem, bo sprawdziłem. Pod koniec 2010 roku wybrałem się na blisko 10-dniowy urlop. Pojechałem na sam koniec świata, gdzie nie działają telefony komórkowe, a chleb dowożą dwa razy w tygodniu (o tutaj). Zabrałem ze sobą dziewczynę, psa, wiernego przyjaciela i półkę wstydu.
I jakoś tak się złożyło, że uruchamiałem kolejne tytuły i jedynym, który przyciągnął mnie na stał był właśnie The Saboteur.
Gra przepiękna pod względem artystycznym - kolory, pomysły, klimat przerasta inne gry, produkowane według jednej, tej samej zazwyczaj matrycy.
Gra bardzo rozrywkowa - kompresja przestrzeni i czasu sprawdza się znakomicie w grze typu sandbox. Przykro mi, ale nie mam czasu na bawienie się w kowboja, który cały dzień podziwia horyzont i zwierzynę. Wolę akcję, wybuchy i szybkie pościgi.
Gra z nietypową fabułą - pisaną "grubym flamastrem". Wszystkie postacie są karykaturą samych siebie, są "za bardzo" w każdym możliwym aspekcie. Sean odpala fajkę od fajki i ciągle rzuca one-linerami, jego główny wróg jest ubernazi i uberzły, jego panienki chcą szybkiego seksu i szybkich samochodów. To jak dobry komiks, ta gra nie udaje niczego więcej, nie rości sobie pretensji do bycia czymś głębokim (jak np. seria AC, która momentami jest infantylna czy RDR, który czasem po prostu nuży).
W skrócie, bawiłem się z Sabotażystą doskonale. To były dobre święta.
Wierny ogrodnik A dlaczego to właściwie piszę? Z dwóch powodów, a właściwie rad, którymi chciałem się z Wami podzielić.
Otóż okazuje się, że warto wracać do starych pozycji, nawet tych, które nie miały wybitnych recenzji. Co z tego, że masa ludzi psioczyła na jakiś tytuł, jeśli Wy nie byliście sumienni i nie sprawdziliście sami, czy warto sobie czymś zawracać. Warto także grzebać po półce wstydu, po półce z przecenami i próbować nowych rzeczy. Bo jeszcze możecie coś przegapić.
Warto być wiernym ogrodnikiem, który w zaufaniu tylko do samego siebie podlewa cierpliwie swój growy ogródek. I nie zwraca uwagi na szum wokoło, na ilość bezsensownych często opinii towarzyszących premierom. Sami decydujcie w co gracie. Najlepiej po "hajpie" - na końcu i tak zostajecie Wy, Wasza gra, pad i telewizor.
Druga rada? Czytajcie recenzje na Polygamii. Red. Kowalik wystawił Sabotażyście bardzo dobrą notę. I miał rację. Zagrajcie w The Saboteur.
Radek Zaleski
PS Konrad mówi, że cały mój tekst można skwitować zdaniem "Gry ze złymi ocenami są grywalne" i że złapałem noworoczne emo.