Valheim mnie kupiło. Rzuć wszystko i chodź wikingować [Pierwsze wrażenia]
W kilkanaście dni sieciowy survival o wikingach wspiął się na wyżyny Steama. Wedle wyliczeń PC Gamera Valheim prześcignął wzrostem popularności PUBG w swoich pierwszych dniach życia. Czemu wszyscy o tym grają i gadają? Bo to wyjątkowy miks wypoczynku, wysiłku i akcentów położonych na zaskakujące aspekty.
"Easy to learn, hard to master" - to popularna maksyma dla masy gier. Tak popularna, że aż się prosi, aby ktoś wpadł na nową koncepcję. I wydaje się, że właśnie taką miało studio Iron Gate, twórcy "Valheim", w które parę osób z naszej redakcji łupało przez kilka-kilkanaście godzin w zeszły weekend.
Sekret gry nie jest taki oczywisty. Ale zanim o nim, parę słów dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, o co chodzi - w końcu gra w wersji early acces wyszła dopiero na początku lutego. "Valheim" to w zasadzie klasyczny survival, w którym prawie wszystko da się zniszczyć, deski wskakują do plecaka od ciosów naszej siekierki (albo nawet i pięści) w drzewo, w ziemi można zrobić dziurę, a polowanie i zbieranie owoców lasu to podstawa przetrwania.
Zbierzesz kilka gałązek i kamieni? Możesz sklecić sobie w dowolnym momencie prymitywny toporek, maczugę czy młotek. Po zmajstrowaniu tego ostatniego otwiera nam się menu budowlane. Gra jasno pokazuje, że do stworzenia najprostszego domku - z drzwiami, łóżkiem i stołem rzemieślniczym - potrzebna jest nie tylko fura drewna, ale też ognisko, ściany i dach nad głową.
Naturalnie więc tworzymy zalążek chatki, a każda wyprawa z dala od niej kończy się jakimś odkryciem - od polan pełnych dzików i starych chat z gniazdami pszczół i plastrami miodu, przez pełne kościotrupów ruiny kaszteli, po legowiska monstrualnych trolli, nordyckich goblinów i podziemne labirynty. Zaraz, to już było, prawda? Tak, ale...
Wyzwanie kontra wypoczynek
Wróćmy do początku. Czy "Valheim" jest "easy to learn"? Cóż, operuje mechanizmami, które szybko pojmie każdy, kto grał w ostatnich latach w jakikolwiek survival. Z drugiej strony za pierwszym razem można spodziewać się, że swój nagrobek zobaczymy szybciutko. Już zwykły dzik może dać graczowi wycisk. Parę osób odkryje też na własnej skórze, że ścinane drzewo również może zakończyć nasz żywot, jeśli spadnie nam na głowę.
A czy gra spełnia zasadę "hard to master"? Jeśli chcemy skakać na golasa i biegać 5 minut do jakiegoś bossa, ignorując możliwość stworzenia nowego punktu wskrzeszenia na wypadek porażki - to tak, gra będzie zdecydowanie trudna. Tylko zupełnie nie o to w niej chodzi.
"Valheim" jest grą o dwóch obliczach - relaksującego budownictwa i czyhającego po lasach niebezpieczeństwa. Na pierwszy element składa się tak wiele rzeczy. Teren pod budowę? W zasadzie dowolny. Kształt domu i liczba pięter? To samo. Trzeba tylko zasuwać co chwila po drewno. I inne surowce, gdy marzą nam się urozmaicenia.
Ale do tych standardowych czynności, które w zasadzie nie różnią się od "Minecrafta", dołącza cała oprawa. Nordycka puszcza i polany, nastrojowa, lekko posępna muzyka i takie bardzo namacalne poczucie, jakbyśmy trafili na obóz wakacyjny z kolekcji zaginionych wspomnień z młodości. Taki, gdzie zamiast porannej rozgrzewki, ścisłego planu zajęć i obiadu II tury, mamy tylko budowanie domków na drzewie i swawolne poszukiwanie przygód.
Pytam Bolka z naszej redakcji, do którego serwera dołączyłem, co jemu się podoba najbardziej. "Ta gra mnie relaksuje". Mnie też. Ok, a co z tym wyzwaniem?
To przychodzi bardzo naturalnie - niezależnie, czy twoim celem jest stworzenie wioski z prawdziwego zdarzenia, czy wykonywanie misji i pranie się z mitycznymi monstrami. W obu przypadkach natkniesz się złowrogie Greydwarfy - z plującymi toksynami i wypuszczającymi lecznicze chmury szamanami. Albo trolle wielkości 3-piętrowego budynku, które przewracają drzewa i jednym wymachem wgniatają cię w ziemię.
Ale nawet jeśli znajdziesz sposób, by stworzyć mocny pancerz czy lepszej jakości broń, i tak nie będziesz się czuł niepokonanym wojownikiem. Masz ochotę na maczugę z brązu? Super, idź wydobyć cynę nad wodą. I szykuj się, że po drodze wplątasz się w jakąś bijatykę. Albo pomyślisz: "A co mi tam, 5 trolli ubiłem, to i tego dam radę". Po czym "budzisz się" w swoim domku z pustym ekwipunkiem i kombinujesz, jak wrócić na miejsce śmierci, żeby odzyskać graty.
Jednocześnie żądza odkrywania nowego, mijanie kolejnych jaskiń, nowych stworów, surowców, odblokowywanie kolejnych budowli i struktur, cały czas cię nakręca, żeby iść dalej i dalej. Przeplatający się cykl życia wikinga w sprawia, że masz czas na wyzwanie w czasie eksploracji, i masz czas na wypoczynek przy budowie palisady, zagrody dla dzików czy tworzeniu jakichś nożyków i płonących strzał.
Na patencie
Ale małym sekretem "Valheim" są też drobne mechanizmy, które autentycznie sprawiają, że na chwilę się zatrzymacie i powiecie: "Wow, ale to jest fajne!".
Pierwszy przykład z brzegu? Grafika. Gdy zaczynamy grę, pikselowy bohater nie wygląda okazale. Startowa lokacje w grze też raczej nie. Ze wszystkiego przebijają się kwadraciki, o doświadczeniu realizmu nie ma mowy...
... chyba że tacy twórcy postanowili połączyć to z inwestycją w nieprawdopodobnie dobry system oświetlenia. I nagle to całe światło, przebijające się promienie, poświaty, mgły, a nocą lśniący Księżyc i gwiazdy sprawiają, że tak, wszystko wygląda jak 1000 złotych. Że nagle duch minecraftowego prymitywizmu totalnie ulatuje, a człowiek chce się tylko gapić dookoła.
Wszystko to kosztem tego, że zrezygnowano z realistycznej trawy, drzew o milionach poligonów i innych, zwyczajnie zbędnych bajerów. Bolek stwierdził, że to może być wręcz nowy kierunek dla gier od mniejszych studiów, skoro samo światło może tak mocno nas oszukać.
Kolejny niepozorny i ważny drobiazg to fizyka. A konkretnie - fizyka spadających drzew. Rąbiesz w nie siekierą? W którymś momencie drzewo zamieni się w gładki pień, który poleci w dół. Może spaść swobodnie na leśne runo. Może nas zabić albo zranić. Może też spaść na inne i w określonym przypadku również je powalić. A to inne spaść na jeszcze inne.
Drzewna fizyka sprawdza się równie świetnie, gdy walczymy z potężnym przeciwnikiem. Rozwalające las ataki dają niespotykaną wcześniej mieszankę realizmu, immersji i zagrożenia. Świat robi wrażenie prawdziwego, my jako gracze przeżywamy wizualne efekty sytuacji, a do tego zwiewamy, aby nie oberwać kłodą w łeb.
Jest wiele gier, które dobrze naśladują lubiane mechanizmy. I są takie, które dodają coś własnego, a do tego potrafią to wpleść w rozgrywkę, a nie pozostawić na boku. Teraz już na lata jednym z podstawowych skojarzeń z "Valheim" będą walące się drzewa - pal licho, czy pikselowe, czy fotorealistyczne.
To pierwsze wrażenia po ledwie 6 godzinach grania i garści rozmów. I nie mogę się doczekać, kiedy znów wrócimy na serwer, żeby zrobić jeszcze fajniejszą osadę i sprawdzić, co kryje się na niezbadanych obszarach mapy.