Rozważania NaGórze: Zaginiona sztuka cyfrowej kartografii

Ech panie, co to się porobiło, kiedyś to człowiek sam rysował mapy do gier, a teraz to się we wszystkich same robią. Nijak tej frajdy nie ma co onegdaj. Ale… czy na pewno?

Rozważania NaGórze: Zaginiona sztuka cyfrowej kartografii
Bartłomiej Nagórski

Końcówka lat osiemdziesiątych, mam siedem lub osiem lat. Nie jestem jeszcze świadomy istnienia komputerów, słowo gra kojarzy mi się wyłącznie z grą planszową. Ot, taką jak “Eurobiznes” czy “Podróże Pana Kleksa” (ktoś to jeszcze pamięta?), w które gram czasem z kimś z rodziny. W piwnicy znajduję pismo o dziecięco brzmiącej nazwie, napisanej zaokrągloną czcionką: coś jak moje imię, gdyby ktoś miał kłopoty z wymową “r”. Na okładce tygrys wyskakuje z telewizora, co wygląda intrygująco, zaczynam je więc przeglądać. Pośrodku pełnego dziwnych cyfr i skomplikowanych słów magazynu znajduję mapkę tajemniczej wyspy. Składa się ona z kratek, przedstawiających różne połączone ze sobą miejsca i wygląda jak plansza do gry. Nie umiem jednak znaleźć w piśmie gdzie są zasady rozgrywki, nie mówiąc już o pionkach czy punktach, dlatego drepczę po schodach na górę, żeby zapytać mamę czy wie coś więcej na ten temat. I tak oto dowiedziałem się, że na świecie istnieje coś takiego jak gry komputerowe.

Starsi czytelnicy zapewne domyślili się już, że chodziło o “Bajtka”, a niektórzy może nawet - że był to numer 7/86 w którym znajdowała się mapa do Three Weeks in Paradise. Cóż, jest symptomatyczne dla tamtej epoki, że mój pierwszy kontakt z raczkującą elektroniczną rozrywką nastąpił poprzez opublikowaną w czasopiśmie mapę do gry komputerowej. Młodsi czytelnicy uśmiechną się za to z niedowierzaniem - jak można w tym wieku nie mieć kontaktu z grami? Nie mówiąc już o mapach do gier ukazujących się w papierowych magazynach, toż to jakieś dziwne opowieści. A jednak tak właśnie było. Wobec braku internetu i innych kanałów dystrybucji elektronicznej, gry kopiowało się od znajomych lub kupowało kopie na giełdach komputerowych, zaś mapy i solucje dostępne były tylko w specjalistycznych czasopismach komputerowych. Nie tylko u nas zresztą: w Wielkiej Brytanii, ojczyźnie Amstrada i Spectrum, również mapy i instrukcje przejścia gier można było znaleźć w stosownych pismach w rodzaju Crash! czy Your Sinclair.

Obraz

Niektóre z wspomnianych map to były małe dzieła sztuki, tworzone przez zawodowych grafików (np. Oliver Frey w brytyjskich magazynach, czy Zygmunt Zaradkiewicz w “Bajtku”), ale też niekiedy przez entuzjastycznych amatorów. W każdym razie nie sprowadzały się one jedynie do zlepienia razem zrzutów ekranów, ale były starannie narysowane lub namalowane, czasami w rzucie izometrycznym, dodatkowo jeszcze wzbogacone różnymi elementami graficznymi. Często zawierały wskazówki, podpowiedzi czy rozszerzone opisy, wkomponowane w całość. Stąd też z reguły środek magazynu zarezerwowany był właśnie na mapę, zajmującą całe dwie strony - taka nerdowska rozkładówka. Nawiasem mówiąc, w “Bajtku” nie raz i nie dwa zdarzyło się skopiować mapy z zachodu, w szczególności z angielskich magazynów: w pierwszym numerze (1/86) przedrukowano mapę do Tir Na Nog autorstwa Oliviera Frey z „Crasha” 14/85, w dodatku zamazując jego podpis i podziękowania, a 5-6/1986 przerysowano mapę do Farlight z “Your Sinclair” 1/86. Jest to słabe i smutno mi się trochę zrobiło po latach, ale też pamiętajmy że nie mieliśmy wtedy prawa autorskiego, a w audycji radiowej nadawano gry w postaci pisków i trzasków do nagrania na własną kasetę.

Osobom które grały w mniej popularne gry lub nie zdążyły kupić stosownego pisma, pozostawało robienie własnych map. Powstawały więc mapy i mapki, rysowane własnoręcznie na papierze w kratkę lub - w przypadku przyszłych inżynierów - na papierze milimetrowym. Tak rodziła się sztuka kartografii wirtualnych światów: w latach osiemdziesiątych i wczesnych dziewięćdziesiątych było to nieomal doświadczenie pokoleniowe. Nawet we wspomnieniach Rhianny Pratchett znajdziemy historię o tym że jako sześciolatka rysowała dla swojego ojca, pisarza Terry’ego Pratchetta, mapy do Mazogs, Knight’s Lore czy Head Over Heels. O popularności tego hobby świadczyć mogą nostalgiczne projekty w rodzaju Mapstalgii, gdzie ludzie z pamięci rysują mapy ukochanych gier po latach - i całkiem nieźle im to wychodzi.

Obraz

A jak to wygląda we współczesnych grach? Ha, wszystko się automapuje, markery i strzałki pokazują gdzie co jest i którędy tam dotrzeć, mapy tworzą się same i są dostępne na jedno skinienie palcem. Umarła nam sztuka wirtualnej kartografii, marazm i zatrata, znikąd nadziei.

Tylko, że nie do końca.

Jest bowiem trochę tak, jak w Asteriksie: jeszcze nie cała Galia została zdobyta przez rzymskiego okupanta. Ba, broni się więcej niż tylko jedna wioska! Są gry w których w ogóle nie ma mapy i jest to integralną częścią doświadczenia, na przykład Demon’s Souls czy Dark Souls. Oczywiście da się ją wyrysować (choć zakamarki obu światów są dość zawiłe), ścignąć z internetu czy otworzyć stosowny papierowy poradnik na właściwej stronie - tylko że wtedy nie różni się to wtedy wiele od doznań cyfrowej kartografii z lat osiemdziesiątych. Myślę, że nimb gry trudnej i nieprzystępnej oba Soulsy w jakimś stopniu zawdzięczają właśnie temu. W innych tytułach mapa jest dostępna wewnątrz świata gry, ale nie ustawia się automagicznie i nie podświetla gdzie iść. Ot, po prostu kawałek wirtualnego papieru z zaznaczonymi ważniejszymi punktami orientacyjnymi, na podstawie których to gracz musi domyśleć się gdzie się znajduje. Tę szkołę reprezentuje polski Kholat i - opcjonalnie - amerykański Firewatch. Ta druga gra wykorzystuje też mapę by oddać charakter głównego bohatera: w zależności od wyborów gracza, dodawane na niej notatki Henry’ego przyjmują różną treść. Z kolei seria Etrian Odyssey na Nintendo 3DS z nanoszenia detali, poprawek i wskazówek na mapkach zrobiła ważny element rozgrywki, który stał się jej wyróżnikiem w świecie japońskich erpegów.

Obraz

Jak widać, choć obecnie growa kartografia przestała być tak istotnym składnikiem budowania wirtualnych światów jak kiedyś, to jednak umiejętnie wykorzystana potrafi wzbogacić zabawę i podkręcić klimat (również przez dojmujące wrażenie zagubienia). A zatem: jeszcze mapa nie zginęła?

Źródło artykułu:Polygamia.pl
wiadomościpolecamyfelieton
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (10)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.