Rozważania NaGórze: Małe zwycięstwa
W dzisiejszym odcinku: hity z Vity, Chiny i zawody hodowców mrówek.
13.03.2019 10:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jednym ze wstępów jakie rozważałem do felietonu o martwych technologiach była wzmianka o zakończeniu produkcji niektórych modeli Vity i 3DS-a. Zdecydowałem się jednak na cytat z Gaimana. Tymczasem wystarczyło chwilę poczekać i miałbym doskonałe otwarcie z nawiązaniem do aktualności. Oto bowiem w marcu dowiedzieliśmy się, że Sony wstrzymuje produkcję PS Vita. Sądzę że oznacza to ostateczny koniec epoki konsol przenośnych od Sony, nad czym osobiście ubolewam. Po pierwsze, byłem wielkim fanem PSP: wbrew obiegowej opinii, był to naprawdę udany sprzęt z masą fajnych gier. Po drugie, przed premierą Vity wydawało się, że Sony wyciągnęło wnioski z poprzedniej generacji i konsolka jest skazana na sukces. Niestety, życie pokazało inaczej.Koniec końców Vita była przez szefów Sony traktowana trochę jak niechciane dziecko: pozwalamy egzystować, nakarmimy, wyślemy do szkoły, ale niech sobie radzi samo i nie zawraca głowy. Kiedy wysechł strumyczek pierwszych exclusive’ów i tytułów AAA z własnych studiów deweloperskich, profil Vity przesunął się w stronę gier niezależnych i rozmaitych portów. Chociaż w Hotline Miami, Swapper czy Proteus grałem właśnie na Vicie i byłem z tego zadowolony, to jednak nie po to kupowałem tę konsolę. Miały być hity, a były indyki. Dopiero wtedy okazało się też jak niesprawiedliwym było nazywanie PSP “Portstation”. W 2012 roku napisałem na Jawnych Snach żartobliwy list do Świętego Mikołaja w którym zamieściłem swoje różne chciejstwa dotyczące Vity. Na liście znalazł się między innymi port Okami z obsługą ekranu dotykowego, przenośne Dark Souls i odświeżona wersja Lumines. Co prawda żadna z tych gier nie zawitała na Vitę (pun not intended), ale moje życzenia koniec końców się spełniły: wszystko to oferuje Switch, co stanowi chyba najkrótsze epitafium dla Vity. Małe zwycięstwo - co prawda nie na tej konsoli, jednak w końcu mogę sobie w nie zagrać.Z innych ciekawych wydarzeń bieżących, pod koniec lutego miał miejsce turniej, którego założenia spowodowały że na chwilę odjęło mi mowę. Otóż w serii Twitch Rivals, czyli streamowanych na żywo pojedynków graczy, wcześniej walczących w League of Legends czy Apex Legends, na kolejny tytuł do zawodów wybrano Stardew Valley. Dla osób które nie kojarzą tych gier (serio, są tu takie?) krótkie wytłumaczenie: dwie pierwsze zostały stworzone z myślą o rozgrywce kompetytywnej, podczas gdy Stardew Valley to daleki krewny Harvest Moon, spokojna gra gdzie łowimy sobie rybki, zbieramy plony z pól i ogólnie się relaksujemy. Zestawienie luzu wiejskiej idylli z żyłowaniem wyników na czas wydaje się być nieco dziwne, taka kuchnia fusion jak pierogi ruskie z trawą cytrynową i miętą - jednak okazało się że turniej cieszył się całkiem sporą popularnością. Rzucam zatem propozycję: może jako następny tytuł do ogrania na turnieju wykorzystać Dwarf Fortress? Przypominałoby to nieco zawody hodowców mrówek, ale widok kilkunastu czy kilkudziesięciu osób wpatrzonych w wypełnione znakami ASCII ekrany miałby w sobie lekko abstrakcyjny urok “Matriksa”. Dodatkowo komentatorzy mogliby opowiadać dowolne dyrdymały, bo kto w końcu będzie wiedział, co się tam wśród tych literek naprawdę dzieje?A propos e-sportów, w marcu Intel Extreme Masters 2019 w Katowicach odwiedził premier Mateusz Morawiecki. Z reguły pisząc o grach staram się unikać polityki, bo jest to temat drażliwy i wywołuje z lasu rozmaite trolle, przez co komentarze zmieniają się w szambo. Tu jednak mamy do czynienia z małym zwycięstwem: w końcu ktoś z naszych rządzących odnotował, że IEM stał się już imprezą o światowym zasięgu i można się tam trochę polansować. Niekiedy polityka sama wkracza do naszego wirtualnego światka: świeżym przykładem może być tu afera, która rozpętała się wokół tajwańskiej gry Devotion.Chińscy gracze znaleźli w niej przekaz przyrównujący prezydenta Xi Jinpinga do Kubusia Puchatka. Jest to nawiązaniem do słynnego zdjęcia Jinpinga z Obamą, na którym jeden jest niski i okrągły, a drugi wysoki i szczupły, co internautom skojarzyło się z disneyowskimi Puchatkiem i Tygryskiem. O szczegółach sprawy pisała Joanna, ale co naprawdę mnie rozśmieszyło, to fakt, że początkowo gra zmyliła rewolucyjną czujność chińskich graczy, którzy pozytywnie ją recenzowali, streamowali rozgrywkę i tak dalej. Później okazało się, że Devotion nie jest zgodna z linią partii, bo nie dość że ośmiesza przywódcę, to jeszcze zahacza o śliski wątek trudnych relacji Tajwanu i Chin. Zatem ci sami gracze ze zdwojoną energią ruszyli walczyć z grą i deweloperami, a przy okazji wycofywać nagrane filmiki, korygować recenzje i ogólnie się odcinać. Strolowanie chińskich graczy to małe zwycięstwo, jednak przykro było mi potem obserwować niskie przeprosiny studia, oficjalne oświadczenie wydawcy który zerwał współpracę z deweloperami i koniec końców wycofanie gry z obiegu. W naszym kraju takie rzeczy rezonują prawdopodobnie nieco bardziej niż na zachodzie, bo też i znamy takie historie z doświadczenia.Sęk w tym, że tego rodzaju problemy nie powstrzymają wydawców i deweloperów od wydawania gier w Chinach. Wprost przeciwnie, raczej spowodują unikanie niewygodnych tematów i prewencyjną autocenzurę. Przyczyna jest prosta: Chiny to w tej chwili druga największa gospodarka świata, gdzie 850 milionów ludzi korzysta z internetu. Stanowi ponadto największy rynek dla gier wideo i takowym pozostanie przynajmniej do 2021 roku (wspieram się szacunkami branżowej firmy Newzoo). Dlatego Blizzard rozpycha się tam jak może, mimo że jego pozew z 2015 roku dotyczący naruszenia własności intelektualnej przez Lilith Games został oddalony, a World of Warcraft musiał zostać ocenzurowany (w szczególności czaszki, kości i wnętrzności). Dlatego do Kraju Środka pchają się wszyscy duzi gracze, jak Nintendo, Sony, Steam, Microsoft i inni - mimo że zbanowano tam gry takie jak Hearts of Iron, IGI 2: Covert Strike czy Battlefield 4 za niewłaściwe zdaniem cenzorów ukazanie historii lub bieżącego oblicza Chin. Pecunia non olet, da się tam zarobić pieniądze, więc furda prawa człowieka, prawda historyczna czy zwykła przyzwoitość. W niedalekiej przyszłości nie ma się zatem co spodziewać gry dziejącej się w okupowanym Tybecie czy w cyberpunkowym piekle inwigilacji jakim stała się prowincja Sinciang.Na pocieszenie pozostaje wiadomość, że w wyniku udanej petycji na change.org do gry Plague Inc. zostaną dodani antyszczepionkowcy jako czynnik wspomagający podbój świata przez tytułową zarazę. Cóż, małe zwycięstwa. Małe zwycięstwa.