Jak pamiętacie, Overlord pozwala wcielić się graczowi we wzorowanego na Sauronie Władcę Zła, który zamieszkuje mroczną twierdzę i knuje, jak by tu, przy pomocy hord głupkowatych gremlinów, podbić okoliczne krainy. Pokraczne sługusy żyją dla dwóch rzeczy: aby zabijać i umierać w służbie swojego Pana i gra generalnie powinna zachęcać do szafowania ich życiem na prawo i lewo. W końcu żaden tyran nie przejmuje się jednostkami - to tylko statystyki.
Problem w tym, że Triumph Studio nie do końca udaje się przekonać mnie do bycia złym i bezlitosnym. Owszem, z jednej strony muszę poświęcać życie stworków, aby tworzyć potężniejsze przedmioty czy czary i nie ma od tego ucieczki. Jest zaklęcie, pozwalające leczyć Overlorda kosztem sługusów, ale nie skorzystałem z niego ani razu. Dlaczego?
W dwójce, obok podnoszenia z ziemi uzbrojenia, stwory zdobywają punkty doświadczenia, stają się coraz silniejsze i przede wszystkim... mają imiona. Bardzo trudno jest narażać życie weteranów, wiedząc, że jest się z nimi od pierwszych zadań, zabijało foki, elfy, łupiło wioski. Co więcej, poświęcanie ich jest nie tyle złe i niegodziwe, co po prostu nieskuteczne i utrudnia osiągnięcie końcowego celu, czyli bycie Złym.
Z jednej strony twórcy chcieliby, aby gracz był zły, z drugiej wychodzą naprzeciw dobrej stronie jego natury i pozwalają wskrzeszać swoich ulubieńców. Gram po angielsku, ale w polskiej wersji językowej za przetłumaczenie nazw sługusów odpowiadał mój znajomy, więc jeszcze trudniej byłoby przejść do porządku dziennego ze śmiercią któregokolwiek. I bez tego po każdym większym boju z płaczem biegnę do lochów, aby zapłacić za wskrzeszenie weterana - jeszcze nie doszedłem do momentu, w którym mogę dowodzić niebieskimi stworkami.
Bardzo trudno jest być bezwzględnym, idącym po trupach władcą.
Zresztą, to nie pierwsza gra, w której miałem z tym kłopot. Próbowałem z tym walczyć, grając w StarCrafta Zergami, próbując wczuć się w Nadmyśl, nieliczącą się z życiem świadomość roju, ale i tutaj cackałem się z byle zerglingami, nie mogąc się zmusić do bardziej ryzykownego ataku.
W grach strategicznych oferujących jednostkom możliwość zdobywania punktów doświadczenia zazwyczaj kończyło się to tak, że wychuchani weterani byli wysyłani jedynie do najprostszych walk i zbijali bąki w koszarach. Wszelkie poważniejsze akcje zlecałem zaś nieopierzonym żółtodziobom, z których życiem się zupełnie nie liczyłem. Znowu trochę wbrew zamierzeniom twórców i wojennej logice.
Im bardziej skuteczny w szerzeniu zła chcę być, tym bardziej opiekuńczy jestem względem swoich gremlinów. Średnio to pasuje do wizerunku tyrana. Gdybym jednak nie liczył się z ich życiem, droga do władzy byłaby znacznie trudniejsza. I jak tu być złym?
Konrad Hildebrand