Paradise Lost. Świetna historia zabita toporem [Recenzja]
Alternatywna historia, postnuklearne pustkowia, nazistowski bunkier, słowiańskie wierzenia i sierota. Na brak pomysłów debiutanci z PolyAmorous narzekać nie mogą. Braki wyszły jednak gdzie indziej.
Szymon jest na świecie sam. Ale nie zawsze tak było. Miał rodziców, znał ciepło domowego ogniska. Ale to przeszłość. Mgliste wspomnienie zachowane w zdjęciu. Fotografia jest drogowskazem, celem w jego prywatnej odysei. Szymon żyje w świecie, gdzie II wojna światowa się nie skończyła, a naziści zmienili serce Europy w postnuklearne pustkowie. Sami wysłali się do luksusowych bunkrów. I do jednego z nich trafia Szymon. Ma 12 lat.
Czytaj, zwiedzaj, chłoń
Wiek bohatera ma znaczenie. Gramy bowiem chłopcem i jego oczami oglądamy niepokojący, dziwny i przede wszystkim – opuszczony świat. Ta izolacja odczuwalna jest cały czas. Kroki niosą się echem po korytarzach, cienie wyglądają złowieszczo, a przedmioty budzą wspomnienia domowego ciepła.
Klimat grozy towarzyszy nam i Szymonowi cały czas. Potęgują je historie poznawane ze skrawków dokumentów czy zapisów audio na retrofuturystycznych urządzeniach. Niektóre z tych historii poznajemy wprost, inne migają gdzieś w tle. Jak w ekskluzywnym wagonie, z wielkim łóżkiem w środku, gdzie leży niepozorna strzykawka. Obok niej zdjęcie rodziny. Lek? A może narkotyki?
Gdy przemierzamy zdewastowany dworzec "udekorowany" swastykami i gigantycznym Orłem Rzeszy rozbitym w drobny mak, lawirujemy pomiędzy rozrzuconymi walizkami: ciuchy, przedmioty i zabawki mieszają się z gruzem. Klimatu "Paradise Lost" odmówić nie sposób. A z opustoszałych pomieszczeń wyczarować miejsca, w których przed chwilą tętniło życie to sztuka. I za to wielkie brawa.
Historię opowiadaną przez PolyAmorous poznajemy czytając, słuchając, rozmawiając i odtwarzając zapiski z komputerów. Interakcji jest tu na lekarstwo. Jeżeli komuś to przeszkadza, raczej w "Paradise Lost " nie ma czego szukać. Resztę, zapraszam dalej.
W tego rodzaju grach najważniejsza jest opowieść. Jej odkrywanie jest nagrodą i celem. Dlatego za wiele zdradzać nie będę. Zaznaczę jedynie, że sprytnie wymieszane są tu ludzkie dramaty, okultyzm, szaleństwo i tęsknota.
Cichym bohaterem "Paradise Lost" jest muzyka. Ekstremalnie wręcz minimalistyczna. Więcej tu echa eksplorowanych korytarzy, stukotu podeszw Szymona czy wręcz ciszy. Ale są momenty, gdy muzyka przejmuje całkowicie narrację. Nadaje jej ton i buduje atmosferę. Kolejne brawa.
Rozgrywka toporem ciosana
Niestety potem jest gorzej. Całą przyjemność z grania zabija bowiem… chodzenie. Szymon jest prawdopodobnie najbardziej ślamazarną postacią w historii gier. W dodatku nikt nie nauczył go biegać. Niektóre lokacje są naprawdę duże i wiem, że gdzieś tam czekają kolejne zapiski do odkrycia. Ale gdy pomyślę, ile czasu zajmie mi przejście z punktu A do B, krew się w żyłach gotuje.
Niestety, nie tylko z tym Szymon ma problem. Wyzwaniem są powtarzające się do bólu animacje interakcji z otoczeniem. I ich wykonanie. Żeby otworzyć drzwi trzeba na padzie wcisnąć R2 i po chwili przesunąć analog w dół. Wszystko odbywa się powoli, niemal w zwolnionym tempie. Jeśli miał to być zabieg podkreślający cokolwiek, jest to zabieg nietrafiony.
Wizualnie "Paradise Lost" wygląda w porządku. Solidna robota na dużych planach i dużo szczegółów na zbliżeniach. Zaskakujące jednak, że gra potrafi zgubić klatki. I to dość solidnie. Zaskoczenie jest tym większe, że grałem na PlayStation 5. I takich czkawek nie dostawała, jak dotąd żadna gra.
Kiepsko wypadają natomiast pojawiający się z rzadka ludzie. Animacje wypadają po prostu brzydko i sztucznie. Nierówna jest też warstwa audio. Nieliczne dialogi są anglojęzyczne, ale akcenty dają o sobie znać. W moim odczuciu aż zanadto. Urokliwy jest natomiast pomysł z okazjonalnym wplataniem polskich słówek.
Potencjał na przyszłość
Lubię symulatory chodzenia. Lubię zwartość tej formuły, pozorną nudę, którą wolę nazywać kinowym "slow burnem". Sam gatunek traktuję jak pogrobowców nieodżałowanych przygodówek pont & click. Dałem się wciągnąć w "Zaginięcie Ethana Cartera", przepadłem przy "What Remains of Edith Finch", dałem się zahipnotyzować "Firewatch" , rozumiem zachwyty "Everybody's Gone to the Rapture" i uwielbiam "Gone Home".
I bardzo chciałem móc do tej listy dodać "Paradise Lost". Pod wszystkimi technicznymi ułomnościami ukryta jest arcyciekawa historia. I choć zdarzało mi się zakląć pod nosem, brnąłem przed siebie. I gdy tylko przymknąłem oczy na wszystkie niedociągnięcia, "Paradise Lost" się odwdzięczało. Widać pomysły, które miały potencjał i czuć serce włożone w historię. Coś jednak nie zagrało. Nie wiem czy budżetowe niedostatki, może brak doświadczenia. Jedno jest natomiast pewne. Warto ekipę z PolyAmorous obserwować. Czuję, że mogą nas w przyszłości zaskoczyć.
Ocena 3/5
Producent: PolyAmorous
Wydawca: All in! Games
Data premiery: 24.03.2021
Wersja PL: napisy
Grę do recenzji podrzuciło wydawnictwo All in! Games.