Opowieści z krypty: Pierwszy komputer pod choinką

Ćwierć wieku temu, zbliża się Boże Narodzenie, a rodzina staje przed odwiecznym pytaniem: co kupić młodemu człowiekowi pod choinkę?

marcindmjqtx

24.12.2010 | aktual.: 15.01.2016 15:46

Dziś sytuacja jest prostsza. Sieć pęcznieje od poradników, papierowe magazyny atakują tysiącami kolorowych reklam, galerie handlowe zachęcają niebywałymi promocjami, a w internecie można kupić praktycznie wszytko - wystarczy parę kliknięć i dane karty kredytowej.

Wtedy było znacznie trudniej. Świąteczne zakupy wymagały sprytu, by znaleźć wymarzony, deficytowy towar, wytrzymałości, by wytrwać w kolejce przed sklepem, a przede wszystkim wyobraźni - żeby odgadnąć, co najbardziej chciałby odnaleźć pod choinką młody członek rodziny. Gdy pomysłów zabrakło, dziecko otrzymywało np. kozaki Relaks z Nowotarskich Zakładów Przemysłu Skórzanego Podhale (zimę zapowiadali przecież bardzo chłodną).

Bywały jednak lepsze prezenty:

  • biedronówka czyli podróba piłki Adidasa z charakterystycznymi białymi i czarnymi pięciokątami;
  • resoraki czyli miniaturowe modele samochodów z metalowym nadwoziem, najlepiej firmy Matchbox, ewentualnie Majorette;
  • kino domowe dla najmłodszych, na które składał się rzutnik (np. Prexer), kawałek białej ściany oraz klisza 35mm z rysunkową bajką wyprodukowaną przez warszawskie Zakłady Fotofilmowe Wspólna Sprawa;
  • PIKO (a by zdobyć taką kolejkę rodem z NRD, trzeba było odstać swoje w kolejce swojskiej, pod sklepem Składnicy Harcerskiej);
  • płyta winylowa, najlepiej z debiutanckim albumem Papa Dance (przeboje takie jak "Kamikadze wróć", "Pocztówka z wakacji", "Panorama Tatr")...

To już całkiem niezła lista, a przecież były jeszcze modele samolotów do sklejania, motorynka z fabryki Romet (to dla zamożnych rodziców), "Porwanie księżniczki" czyli pierwszy komiks z przygodami Jonki, Jonka i Kleksa, dla fanów muzyki monofoniczny magnetofon kasetowy Kasprzak (na licencji Grundiga) i tak dalej, i tak dalej... Słowem: można było wybrać coś fajnego, co ówcześni obdarowani zapewne wspominają lepiej niż dzieci teraz (bo czy biedronówka nie cieszyła bardziej niż kolejna edycja FIFY, a czerwony Matchbox nie ekscytował mocniej niż nowe Gran Turismo?).

Załóżmy jednak, że rodzicowi z 1985 roku wpadł w ręce jeden z pierwszych numerów "Bajtka", w którym można przeczytać np. że:

Człowiek XXI wieku, nie umiejący posługiwać się komputerem, będzie się prawdopodobnie czuł jak analfabeta w wieku XX. Zastanawiający jest entuzjazm młodego pokolenia, z jakim chłonie ono wiedzę o programowaniu, i jak chętnie bawi się czy pracuje z komputerem. Tak jakby jakieś podświadome przeczucie podpowiadało tym młodym ludziom, że wiedza ta będzie im w najbliższym czasie najbardziej potrzebna. Zafascynowany nową technologią człowiek postanawiał - kupuję komputer. Oczywiście dla dobra dziecka (ale i ja się przy okazji czegoś dowiem).

Co ówczesny rynek mógł zaproponować początkującym fanom komputeryzacji? Niestety, niewiele, a jeśli nawet, to bardzo drogo. Zobaczmy jednak, jakie możliwości w tej dziedzinie miał Święty Mikołaj roku 1985.

MERITUM Z ZABRZA

Zacznijmy patriotycznie od pierwszego rodzimego mikrokomputera, którego produkcję Zakłady Urządzeń Komputerowych Mera-Elzab w Zabrzu rozpoczęły jeszcze latem 1983 roku. "Wzorcem" dla Meritum był amerykański Tandy-Radio-Shack II, będący - jak się chwalono "jednym z najpopularniejszych w USA". Niestety, dużo wcześniej. Jego krajowa podróbka już w połowie lat 80. smuciła parametrami: NRD-owska kopia archaicznego procesora Z80, 16 kB pamięci RAM, 14 kB pamięci ROM z zapisanym w niej językiem programowania Basic (też zresztą "inspirowanym" Microsoft Basic-em), kaseta magnetofonowa jako jedyny nośnik do przechowywania danych. Najbardziej widoczny mankament to jednak niewielkie możliwości Meritum w kwestii wyświetlania grafiki. Ograniczają się one wyłącznie do trybu tekstowego i to wyłącznie w trybie białe litery na czarnym tle. To mniej niż niewiele. Jak podsumowywał "Bajtek":

"Bez dobrej grafiki, bez koloru, bez oprogramowania, z niewielką pamięcią i bardzo drogi."

Mówiąc krótko, mimo że to sprzęt krajowy, nie polecalibyśmy go pod choinkę '85. Zresztą, nawet gdyby ktoś chciał kupić Meritum, i tak nie miał żadnych szans. Wyprodukowano nieco ponad 1000 sztuk i prawie wszystkie trafiły do szkół oraz domów kultury. Może to i lepiej.

ATARI Z PEWEXU

Pierwsze partie Atari 800XL pojawiły się w sklepach sieci Pewex w listopadzie 1985 roku i błyskawicznie znalazły swoich nabywców. Importował je w porozumieniu z władzami Lucjan Wencel, polonijny przedsiębiorca mieszkający na stałe w USA. Jego firma Logical Design Works została wyłącznym dystrybutorem Atari na Polskę, a powiązane z LDW "przedsiębiorstwo zagraniczne w Polsce" Karen zajęło się serwisem tego sprzętu. Od tej pory każdy Polak mógł wyjąć z ukrytej na dnie szafy skarpety chomikowany od lat plik dolarów i kupić swoją pierwszą atarynkę, a gdyby cenny sprzęt (odpukać!) uległ uszkodzeniu, można było liczyć również na gwarancyjną i pogwarancyjną naprawę.

To bardzo duże zalety, które przyczyniły się do tego, że ośmiobitowe Atari szybko zostało najpopularniejszym mikrokomputerem w Polsce (tytuł ten tracąc dopiero w roku 1992 na rzecz Commodore 64), ale w połowie lat 80. produkt ten można było polecić tylko ludziom bardzo zamożnym i do tego posiadającym odpowiednie ilości dolarów. Tych ostatnich przecież teoretycznie w kraju być nie powinno, a jak były, to dostępne u podejrzanych typów po nieoficjalnym, mocno zawyżonym kursie. Jeśli zatem akurat człowiek nie wrócił z zagranicznego kontraktu z plikiem zielonej waluty, kupno wymarzonego Atari tą drogą było zadaniem mocno utrudnionym.

Jeszcze jedna pułapka na kupujących - Pewex sprzedawał znaczną część komputerów bez firmowego magnetofonu, co uniemożliwiało korzystanie z bazy oprogramowania i powodowało konieczność samodzielnego wpisywania programów do pamięci od nowa po każdym włączeniu sprzętu.

SPECTRUM Z JARMARKU

Alternatywą był zakup sprzętu sprowadzonego z zagranicy kanałami nieoficjalnymi (np. bagażnik Fiata 125p) i sprzedawanego np. na Jarmarku Perskim na Kole. Trzeba przyznać, że handlarze stamtąd bardzo szybko zareagowali na rynkowe zapotrzebowanie, a prezentowana przez nich oferta była urozmaicona. Kupić można było nie tylko same mikrokomputery, ale również zachodnią literaturę (w tym pierwsze amatorskie tłumaczenia!), kasety z programami czy akcesoria (magnetofony, drukarki). Później tę rolę przejmie giełda przy ul. Grzybowskiej, w roku 1985 przedświąteczne zakupy trzeba jednak robić na Perskim.

Posiadaczem ZX Spectrum z pamięcią 48 kB (używany, w dobrym stanie) można było zostać już za 100 tysięcy ówczesnych złotych. Dużo to czy mało? Przy średniej miesięcznej pensji wynoszącej 20 tysięcy - raczej sporo, ale jeszcze do przełknięcia, a gdyby nie, zawsze można kupić niższy model (Spectrum 16 kB za 70 tysięcy).

Dwa razy drożej od Spectrum kosztowało Commodore 64, ale chętnych, by wydać roczną pensję na ten komputer, mimo wszystko nie brakowało. Podstawowa zaleta: dostępność oprogramowania. Tu po raz pierwszy Polak uczył się, że komputer - nawet nowe, lśniące Atari z Pewexu - to nie wszystko. Liczy się jeszcze to, co można na tym komputerze uruchomić. A w tej kwestii w połowie lat 80. Spectrum i Commodore nie miały sobie równych.

AMSTRAD Z OGŁOSZENIA

Jak pisał "Bajtek", ogłoszenia prasowe mogły być wówczas najlepszą drogą, by nabyć komputer. Nawet tak profesjonalny sprzęt jak Amstrad-Schneider CPC 464 sprzedawany najczęściej z monitorem (monochromatycznym lub kolorowym) i magnetofonem wbudowanym obok klawiatury. Odpadał problem kupowania dodatkowego magnetofonu (przykładowo dla Commodore - 30 tysięcy złotych), no i kłótni o telewizor, gdy mama chce oglądać "Szpital na peryferiach", a młodsza siostra "Bajki z mchu i paproci".

Nie da się jednak ukryć, że Amstrad to komputer, jak na ówczesne możliwości Polaków, zdecydowanie z górnej półki, no bo kto chciałby wydać blisko 400 tysięcy na taki sprzęt? Okazało się, że niewielu, a Amstrady - mimo ciągłego zachwalania np. w "Bajtku", gdzie miały one swój stały dział ("klan") - nigdy nie osiągnęły w naszym kraju choćby części tej popularności, jaką mogły pochwalić się maszyny spod znaku Atari, Commodore i Spectrum.

A my, przeglądając tegoroczne poradniki prezentowe i dyskutując, czy lepiej pod choinką wyglądałoby PSP czy iPad czy może nowy laptop, pamiętajmy, że ćwierć wieku temu przed podobnymi dylematami stawało pierwsze pokolenie polskich miłośników mikroelektroniki.

Bartłomiej Kluska

Źródło artykułu:Polygamia.pl
publicystykaświętafelieton
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.