Najsłabsze ogniwo lokalizacji gier - gracze

Historia polskiej branży lokalizacyjnej, nie tylko growej zresztą, zna ładnych kilka kwiatków, które fandom tego czy owego z dumą przypina do kożucha tzw. tłumaczy. O pracy tych drugich pisałem jakiś czas temu, teraz chciałbym się skupić na moim zdaniem najsłabszym ogniwie procesu lokalizacyjnego: odbiorcach.

marcindmjqtx

Niedawno na Polygamii pojawił się news o polskim tytule Deus Ex'a: Human Revolution. Cenegowski "Bunt Ludzkości" wywołał w komentarzach do rzeczonego newsa dokładnie to. Gawiedź zapaliła pochodnie i ino chyżo przeniosła się spod Krakowskiego Przedmieścia do sekcji dla komentujących. Deus Ex: Wirujący Seks, Szklana Pułapka itd., to moje ulubione sugestie. Od zawsze, bo ilekroć w sieci wybucha flejm ad "spapranych tłumaczeń", tylekroć pojawiają się te dwa przykłady. Zanim się za nie zabierzemy, oddając ostatecznie pole do popisu samym zainteresowanym, chciałem nadmienić, że w powyższej dyskusji głos zabierałem jedynie w obronie merytorycznej poprawności tłumaczenia Cenegi, nie zaś ew. fortunności tegoż. Poniższy wpis zaś nie będzie kontynuacją tamtej polemiki, a raczej próbą naświetlenia tematu tym, którzy myślą, że wiedzą, będąc jednocześnie w dość dużym błędzie. Wszyscy inni po przeczytaniu pokiwają, mam cichą nadzieję, głowami i wrócą do swoich zajęć.

"Die Hard", bo tak brzmi oryginalny tytuł filmu z Johnem McClane* to przesympatyczna fraza, która ma dość szerokie pokrycie znaczeniowe, mogąc być zarówno frazą przymiotnikową, idiomem oraz zbitką wyrazów, tłumaczoną dosłownie. Co więcej, na oryginalny (świetny!) tytuł filmu składa się niejako znaczenie wszystkich trzech możliwych podejść do tłumaczenia. Co to oznacza w praktyce? Problem. Do rzeczy jednak:

W ujęciu przymiotnikowym, "die hard" najbliżej do polskiego "zagorzały". Pomijając już fakt, że szczerze wątpię czy zacni komentujący użyli tego słowa w przeciągu całego życia więcej jak dziesięć razy, "zagorzały" ma w języku polskim dość kiepskie konotacje i z marketingowego punktu widzenia nie brzmi najlepiej. Tym, którzy nie wiedzą czym jest konotacja: to te pierwsze kilka rzeczy, które przychodzi wam do głowy, gdy mówię np. "joypad", "fanboj” lub "sernik". Lub cokolwiek innego. Mnie do głowy w przypadku "zagorzałego" przychodzi "polityk", a to nigdy nie kończy się dobrze.

Znaczenie idiomatyczne frazy „(old habits) die hard” to wszystko pomiędzy "starych drzew się nie przesadza", a "ciężko pozbywam się nawyków, które od lat kultywowałem".

Trzecie możliwe podejście to coś pokroju "umieraj w cierpieniu/ciężko/boleśnie".

By your powers combined powstała „Szklana Pułapka”. Nie wiem czy z "winy" tłumacza, czy dystrybutora (choć doświadczenie mówi, że to raczej ten drugi), ale nie o to tutaj chodzi. Zastosowano jeden z wybiegów, które się w takich sytuacjach stosuje - przetłumaczono tytuł powierzchniowo błędnie, ale merytorycznie poprawnie. Dopiero sequel i kolejne części filmu uwydatniły kuriozalność tytułu.

Podobna sytuacja ma miejsce w drugim przypadku. Panie i Panowie, oto Dirty Dancing. Śmiano się z tego kultowego filmu już wtedy, gdy byłem jeszcze pacholęciem i o języku angielskim miałem pojęcie niezwykle ubogie. Na podwórku, w szkole, w domach - każdy był tłumaczem i każdy wiedział jak mocno niepoprawne jest tłumaczenie. W końcu "dirty" to brudny, a "dancing" to (z grubsza) taniec. Jak można to było przełożyć jako "Wirujący seks"? Toż tam nic nie wiruje. Nic prócz Baby i nieżyjącego już pana Swayze. Co chwilę.

Zauważcie proszę, że w żadnym z tych przypadków nie podałem "prawidłowego tłumaczenia". Stało się tak z dwóch przyczyn. Pierwsza, w moim odczuciu nie ma czegoś takiego jak prawidłowe tłumaczenie. Już w tak prostym zdaniu jak "I am a boy" pojawia się "a", które nie ma swojego bezpośredniego przełożenia w języku polskim. Druga, skoro "wirujący seks" jest kuriozalny, pobawcie się w tłumaczy sami - to takie proste.

Wyżej pisałem, że to nie tłumacze są słabi (klinicznie założywszy, że nie są), a odbiorcy. Problem polskiego odbiorcy polega bowiem na tym, że zadaje sobie trud mówienia iż coś jest złe, nie podając do tego żadnej alternatywy. Gdy zaś na alternatywę się taki odbiorca pokusi, mamy w komentarzach potworka typu "Ludzka Rewolucja". Mniemam jedynie, że zadowolony ze swojej intensywnej pracy umysłowej ktoś nie siądzie nad swoim tłumaczeniem i nie trafi go, że jest ono bardziej do dupy niż to, które przed chwilą beształ. I TO jest największy problem. Brak pokory w wydawaniu osądu o innych, szczególnie w świetle tego, że łatwe hasła to łatwy poklask. Wystarczy spojrzeć na feerię plusów.

Przykład ten szalenie fajnie przekłada się na wypowiadanie się o lokalizacjach gier w ogóle. Przy typowym zrozumieniu angielskiego oscylującym na poziomie matury, mamy w internetach grono specjalistów, którzy nie wziąwszy pod uwagę dość ciężkich bojów, jakie ma z grą tłumacz, są wysoce gorliwi w wydawaniu osądów.

Niech za przykład posłuży nam coś, o czym mało kto wie, a co przy procesie lokalizacyjnym przytrafia się dość często - uniseks. O uniseksie możemy mówić, gdy kontrolowana przez nas postać w grze może być zarówno kobietą, jak i mężczyzną. Zwyczajowo, gdy tłumacz dostaje do ręki lockit (czyli zestaw lokalizacyjny do gry) mogą mieć miejsce dwie sytuacje (zgadnijcie, która trafia się częściej):

1) Developer przewidział, że w docelowym języku, dajmy, czasownik odmienia się przez rodzaj (męski, żeński, nijaki);

2) Developer gówno przewidział.

W obliczu pierwszej sytuacji tekst do tłumaczenia jest przygotowany tak, że można sobie pozwolić na w miarę klimatyczne i swobodne tłumaczenie. W obliczu drugiej, angielskie "I killed him" stanowi już jakiś problem. Nie wiadomo bowiem czy gracz powinien zobaczyć "zabiŁEM go", czy "zabiŁAM go". I tu zaczyna się rzeźbienie. W uniseksie bowiem zdanie będzie brzmieć "zabito go" (lub coś podobnego). A to pachnie drewnem, kiepskim tłumaczem i setką postów na forach, że to przecież brzmi nienaturalnie i ssie mocniej od Jenny Jameson. Co ma począć tłumacz, który widzi potem, że jego krwawica jest mieszana z błotem?

Jeden napisał felieton.

*Kto z was pomyślał, że napisałem to nazwisko z błędem? Przecież to McLane, right?

Robert Malinowski

ps. GORĄCO zachęcam do przeczytania tego, jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej o mechanizmach podobnych do np. uniseksu.

Tekst pierwotnie ukazał się na blogu autora.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
publicystykabranżalokalizacje
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.