Minął rok, odkąd Switch udowodnił, że można inaczej
Jest mnóstwo powodów do świętowania i - jak to często bywa - jeszcze więcej zmartwień.
05.03.2018 12:53
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Byłem ze swoją drugą połówką na domówce u jej znajomych ze studiów. Musiałem wyjść stamtąd "na chwilę", by moment po dwudziestej stanąć na jednym z wrocławskich peronów. Większą paczkę z Warszawy puściliśmy jako przesyłkę konduktorską, to była najszybsza z możliwych opcji. Pociąg spóźnił się półtorej godziny. Stałem na zimnie i ćmiłem fajkę po fajce (to wyraźna część wspomnienia, zwłaszcza w trakcie walki z nałogiem) coraz bardziej zirytowany. Gdy wreszcie podziękowałem konduktorowi - jak się okazało, również graczowi! - i wróciłem na dogasającą imprezę, podszedł do mnie najbardziej "swojski" jej uczestnik. "Słyszałem już, co tam masz w tym pudle" - zagadał. - "Myślisz, że to rzeczywiście chwyci?". "Bardzo, bardzo chciałbym w to wierzyć. Kibicuję tej idei od pierwszej zapowiedzi".Wróciliśmy do domu, udając, że oblepiony niebiesko-białą taśmą karton jest niemowlakiem. Chwilę przed północą po raz pierwszy włączyliśmy redakcyjnego Switcha. Potem szybko zasnęliśmy. Było wiadomo, że przede mną najbardziej pracowity miesiąc, odkąd pierwszy raz naskrobałem coś dla Polygamii. Tak wspominam 3 marca 2017. Dzień premiery nowej konsoli Nintendo. Tak, i z impulsywnym zakupem 1-2-Switch za ponad dwieście złotych, bo chwilowo nie było pewności, czy dostaniemy kod do testów. Uch.Mógłbym napisać "Switch odmienił moje podejście do grania" bez wiary w te słowa. Bo rocznica i przydałoby się jakoś na różowo. Na szczęście nie muszę. Wręcz przeciwnie, gdyby nie kilka ukochanych serii, gdyby nie obowiązki związane z naszą pracą, finalnie gdyby nie Netflix - PS4 mogłoby wylądować w szafie. Obok One'a, którego wyciągam kilka razy w roku. Można by moje szaleństwo z hybrydą, granie wszędzie, choćby nawet na kwadrans podczas jazdy tramwajem, przypisywać fanowskiemu podejściu do Nintendo.Ale reprezentowanie tej niełatwej grupy graczy oznaczało dotychczas równe traktowanie konsolki N oraz dominującego sprzętu pod telewizorem. Wii U służyło do wciągania produkcji dla Wii U, ale nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby się do Wii U ograniczać. Bez względu na to, jak dużym wielbicielem firmy jest. Tymczasem załóżmy, że nad Wrocławiem rozszalała się burza stulecia i w chodnik za oknem przywalił piorun, coś trzasnęło, coś pierdnęło i bach - zostaję bez sprzętu. Brak sprzętu Sony na jakiś kwadrans przeżyłbym bez problemów. Nad Switchem bym się zapłakał.Po setkach godzin spędzonych z tą konsolą rozumiem doskonale, na czym polega jej sukces. Nie mogliśmy tego przewidzieć rok temu. Znaczy - wierzyliśmy, że jest taka szansa, lecz rzeczywistość uczy studzenia entuzjazmu. Było oczywistym, iż na Switchu znowu dobrze będzie się szarpało w gry Nintendo. Tych już przez pierwsze dwanaście miesięcy było wystarczająco dużo, by zadowolić każdego. Pal sześć te Breath of the Wild czy Super Mario Odyssey, bo to hity tak pewne, jak drugi łyk piwa po pierwszym.
Zwróćcie uwagę, jak ciekawy jest zestaw tytułów "drugiego wyboru", że strategiczne Kingdom Battle ukazało się po iście sieciowych Splatoon i Arms, a na chwilę przed slasherowym Fire Emblem Warriors oraz majestatycznym w skali Xenoblade Chronicles 2. Nadchodzący Kirby to nie Wasza para kaloszy (zbyt cukierowy platformer)? No to macie rzeźnickie Bayonetty lub hardkorowe (w sensie "wymagające") Donkey Kong Country w drodze. A wierzę, że pełne spektrum wrażeń dopiero nadchodzi. Przecież na platformie zabłysną niebawem wszystkie studia, które wcześniej nie wychylały się poza dwa ekraniki DS-ów. Nawet "wewnętrznych" horrorów może nie zabraknać, bo Nintendo trzyma łapy na kultowym Project Zero (Fatal Frame).Na razie pozytywne wrażenie tworzone jest zmyślnym mieszaniem grami rzeczywiście nowymi oraz kolejnymi odgrzewaniami. Nie każdemu się to musi podobać, ale rzeczywiście "narzekać" powinna tylko ta mała garść, która miała Wii U. Rok temu żegnałem na łamach Poly tę platformę i stworzyłem w tekście listę pięciu pozycji, jakie (moim zdaniem) nie zostaną zremasterowane na Switcha. Spójrzcie, w jakim byłem błędzie. Dziś pozostawiłbym tam wyłącznie Star Fox Zero, bo byłby zwyczajnie niemożliwy pod względem technologicznym. Wtedy wyznacznikiem była dla mnie "poboczność" wskazanych produkcji, fakt, że nie zainteresowałyby nikogo poza fanami japońskiej firmy. Błędnie. O statusie decyduje przede wszystkim głód konsumentów. A ten jest wśród switchowców nieposkromiony. Siedem milionów sprzedanych Mario Kart 8 Deluxe, pięć niezasługującego na dwójkę w tytule Splatoona 2. Wygląda na to, że lubiliśmy Wii U gardzić, ale skoro teraz te gry są na wyciągnięcie ręki, głupio byłoby nie sprawdzić, czyż nie? Przy okazji remastery świetnie wypełniają luki pomiędzy kolejnymi "dużymi" rzeczami.A co, jeśli dana "premiera miesiąca" mnie w żaden sposób nie kręci? Mam eShopa. No, tego również w najśmielszych snach nie przewidywaliśmy. Switch stał się nie tylko działającym połączeniem konsoli stacjonarnej i przenośnej, lecz również docelową platformą dla indyków. Naprawdę. Przykłady widzę każdego dnia. Dopiero co ukazało się znakomite Into the Breach. I po prostu musiałem zajrzeć na Reddita, by odetchnąć z ulgą - tak, deweloperzy chcą przerzucić swoją perełkę na Switcha. Mogę spać spokojnie. Wiele pozycji dostaje tutaj drugie lub trzecie życie. Niektóre sprzedają się na samym Nintendo lepiej niż we wszystkich konkurencyjnych sklepikach razem wziętych. A zatem nie tylko ja uznałem Pstryczka za mój podstawowy sprzęt do gier niezależnych. Jedynym problemem staje się nieustannie rosnąca liczba eSklepowych premier. W najgorszym wypadku niebawem trudno będzie tam się odnaleźć. Przydałyby się opcje segregowania, przeszukiwania konkretnych gatunków. Do bajzlu na poziomie Steama eShop nie dotrze nigdy, ale kilka usprawnień potrzebnych jest na gwałt.Podobnie jak Virtual Console. Przez okrągły rok nie dostaliśmy konkretów w tej sprawie. Emulacja powinna pyrkać już we wrześniu tego roku - wtedy zaczniemy płacić za granie przez sieć, a podkręcone trybami rywalizacyjnymi retroklasyki służyć będą za standardowe "prezenty" dla subskrybentów. To dla mnie niewyobrażalne, że nadal gdybam o tej usłudze. Gdy zewnętrzna firma specjalizująca się w starociach, Hamster, za zgodą Nintendo wypuściła do sklepiku salonową wersję Super Mario Bros., pozycja z automatu wskoczyła na szczyt listy bestsellerów. Przez chwilę sprzedawała się lepiej od Zeldy, Stardew Valley, Minecrafta czy Mario Karta. Dowód jest aż zbyt wyraźny: Virtual Console będzie fabryką pieniędzy. Nintendo traci setki tysięcy każdego miesiąca, bo z jakiegoś powodu cholernie się ociąga z tak kluczową zapowiedzią.Przeczytaj nasz test Nintendo Switch
Chociaż raz już zapłacili ogromną cenę za niekonkretną komunikację ze światem. Wii U było również ofiarą fatalnej promocji sprzętu, nie tylko wleczących się w tyle technikaliów. Analogiczna sytuacja, co z Xboksem - pamiętacie, jak złe wrażenie zrobiła pierwsza prezentacja Microsoftu? Przy Switchu wyciągnięto wnioski - firma perfekcyjnie komunikuje się z potencjalnymi kupcami. "Nowinki" wprowadzać będą powolutku, by nie zanieczyszczać przekazu. Teraz trzeba, wiecie, sprzedawać kartony do składania z dziećmi. O Nintendo Labo napisaliśmy już wystarczająco - kolektywnie zgadzamy się, że pomysł ma ogromną szansę na sukces. Ale nadal nie udało nam się sprawdzić projektu w ruchu, więc do kwietnia poczekamy z kolejnymi wnioskami. Żałuję zatem, że wirtualna konsola nie wystartowała w zeszłym roku. Tak, mniej grałbym w te niezależne ciekawostki, bo znowu padłbym ofiarą ulubionej klasyki. Ale bez tego system wydaje się wybrakowany. Od premiery Switcha przestałem nabywać starocie w sklepikach Wii U i 3DS-a. Podobnie jak ja uczyniło zapewne wielu. A teraz najbardziej prawdopodobne wydają się bliskie okolice E3 (czerwiec).Przeczytaj wszystkie nasze teksty o Nintendo Switch.Szalenie obawiałem się o pierwszy rok życia Pstryczka. Całe szczęście - trochę bez powodu. Przynęta zadziałała; Zelda zadziałała, zadziałały remastery, indyki, uproszczone graficznie porty hitów z pozostałych sprzętów (Rocket League, Doom et cetera), gry imprezowe, którym zdecydowanie należy się kiedyś osobny tekst, bo przecież Switch, jak za wspominanych z sentymentem czasów, potrafi zebrać całą ekipę przy jednym ekranie. Konsola w dziesięć miesięcy przebiła życiowy wynik Wii U. Dziś już mówimy o 17 milionach sprzedanych pudełek. Sukces na skalę, jakiej mocno musiało brakować w Kioto przez ostatnią dekadę. Niemniej gdy wystawiasz do boju wszystkie działa, gdy atakujesz hitami, które pozostali wydawcy pozostawiliby na drugą połowę egzystencji świeżej platformy, największym problemem okazać się może utrzymanie wiatru w żaglach. Przydałby się chociaż jeden przebój z najwyższej półki w tym roku. Chociaż jeden. A przy tym, czym chce teraz walczyć Sony, to ze dwa lub trzy nawet.W pisaniu o muzyce używa się takiego terminu "syndrom drugiej płyty". Bo jakiś zespół zmiażdżył system debiutem, którego nie spodziewał się nikt (Interpol to ładny przykład). I czego by nie spróbowali na drugim krążku, niczym kula na łańcuchu spowalniają ich wygórowane oczekiwania. Przy tym, co wiemy chwilowo o planach na resztę 2018 roku, Nintendo padnie ofiarą "syndromu drugiego roku". Yoshi, choć kocham tego obżartucha szczerą miłością, nie ma w sobie nawet jednej dziesiątej marketingowego potencjału Mario czy Linka.Jednak o jesieni i ewentualnej zimie (uch, przepraszam, że piszę o zimie, gdy pożegnaliśmy te paskudne temperatury) wiemy tak mało, że po prostu zmuszony jestem wierzyć w niewyobrażalne zaskoczenie podczas następnego Directa lub „konferencji” na E3. Plotki wskazują Super Smash Bros. (bardzo prawdopodobne) oraz nowe Pokemony (zdecydowanie mniej). To serie, które z palcem w nosie sprzedają tłuste miliony. Które pozwoliłyby nie zwolnić. W przeciwnym wypadku za chwilę wróci moje ulubione „na Switchu nie ma w co grać!”. „Przez chwilę, niestety, było, ale teraz już znowu nie ma. Uf”.
Nie mam wątpliwości, że rok 2019 będzie dla Pstryka fantastyczny. Wtedy, jak sądzę, wyjdą te produkcje, na które czekamy z zapartym tchem. Przede wszystkim Metroid Prime 4 i Bayonetta 3. No właśnie. Czy sama magiczna otoczka sprzętu wystarczy, by w tym roku hybryda nadal biła rekordy sprzedaży? Czy Labo jej wystarczająco pomoże? Moim zdaniem - nie. Zbyt szybko przyzwyczajamy się do nowinek, nawet jeśli "odmieniają sposób, w jaki patrzymy na branżę". Zauważcie, że ze zmartwień zbudowana była większość tego rocznicowego tekstu. Autorstwa jednego z najwcześniejszych kibiców Switcha. Może na tym to polega - zbyt mocno lubię nawet ten kwadrans w tramwaju, który mija mi niczym porcja lodów na deser dzięki konsolce Nintendo. Zależy mi, by radził sobie dobrze, żeby co tydzień dostawał ciekawe nowości. Fajnie byłoby, gdyby przez najbliższe cztery lata towarzyszył mi w każdej podróży pociągiem, okienku w pracy czy podczas bezsennej nocy. Dzięki niemu ożyła dziecięca pasja z grania. Ładniejszej pochwały nie można napisać. Dlatego tutaj kończę. Nintendo, idzie wam dobrze, nie sknoćcie tego.