Kogo weźmiecie do kina na "Firewatcha"?
Ale cuda. Gra nie ma jeszcze roku, a już wiemy o ekranizacji.
Firewatch na Polygamii ma chyba za dobrze. Paweł napisał mu nawet spory tekst, w którym broni swojej tezy, że to najlepszy symulator chodzenia w historii. Z chęcią bym z nim o tym jeszcze podyskutował (robiliśmy to na spotkaniu redakcyjnym, jeśli pamięć mnie nie myli), ale rozumiem, z jakich powodów ten tytuł tak szybko zaczyna być pewnym kanonem. Myśleliście, że niezależne połączenie gier i literatury (w moich oczach naturalne rozwinięcie Gone Home) to tak generalnie #nikogo? No cóż, to może wieść o niemal milionie sprzedanych Firewatchy Was jakoś przekona? To pięćset tysięcy więcej niż taka SOMA - dziełko dużo bardziej zasłużonego studia.
Wciąż nieprzekonani? To co powiecie na ekranizację? Developer Campo Santo podpisał umowę z wytwórnią Good Universe, według której obie marki będą teraz współpracować zarówno na rynku gier, jak i filmów, a której pierwszym dzieckiem będzie dużoekranowy Firewatch. Oficjalne wypowiedzi reprezentantów Campo i Good Universe to wyłącznie cukier wylewany na siebie nawzajem. Filmowa wytwórnia ma na koncie choćby "Oldboya" czy "Sąsiadów", a więc dość popularne produkcje. Ich "Firewatch" (to dziwne, gdy "swój" tytuł trzeba napisać w cudzysłowie) ma zatem szansę zrobić spore zamieszanie i zapoznać dziesiątki milionów z historią Henry'ego.
Firewatch - September 2016 Trailer
Nie potrafię jednak przestać myśleć, czy ekranizacja Firewatcha to dobry pomysł. Czy gdyby pozbawić opowieść tej namiastki interaktywności, kontrastu grafiki i emocjonalnego ciężaru dialogów oraz szwendania się ścieżkami rezerwatu w rytm onirycznej ścieżki dźwiękowej, a przede wszystkim - wycinając fantastyczne intro - to czy Firewatch nadal będzie atrakcyjny? A może przejmuję się, bo przedwczoraj oglądałem "Silent Hill" Gansa i uświadomiłem sobie, że nawet ten obraz nie poradził sobie tak naprawdę z przeniesieniem gry na taśmę filmową? Tutaj zresztą może pomóc fakt, że produkcja Campo Santo była symulatorem chodzenia. Bardziej tekstem niż grą.
Najpierw Life Is Strange, teraz Firewatch. Kinematografia bacznie musi obserwować nasze podwórko, skoro wyciąga sobie te bardziej fabularne perełki. Kto wie, czy za jakiś czas nie będzie nam brakować Uwe Bolla (facet dał sobie już spokój) i jego ultragniotowych ekranizacji zupełnie nienadających się do przełożenia na język filmu produkcji? No hej, nie mogę być jedynym, który od czasu do czasu uwielbia obejrzeć absolutnie beznadziejny film dla czystej rozrywki. A "Alone in the Dark" to śni mi się po nocach czasem.
Adam Piechota