Inversion - recenzja
Strzelanie zza osłon i zabawa grawitacją? Brzmi jak świetna kombinacja. Jeśli dodacie do tego apokaliptyczną wizję zniszczonej metropolii, zaatakowanej przez nieznanego, uzbrojonego po zęby przeciwnika, otrzymacie ciekawy pomysł zwiastujący fajną produkcję. Niestety, „Inversion” z dobrą zabawą nie ma zbyt wiele wspólnego.
26.07.2012 | aktual.: 30.12.2015 13:28
Ocena 1/5 - Zapomnij! Wtórna i przewidywalna rozgrywka, słaba fabuła. Niewykorzystany potencjał drzemiący w zabawach grawitacją. Niebrzydka oprawa to niestety za mało.
Informację o tym, że to w moje ręce ma trafić „Inversion”, przyjąłem z uśmiechem na ustach. Nie ukrywam, że gry typu TPS są moim ulubionym gatunkiem tej generacji. A że tytuł wygląda jak klon „Gears of War”? No cóż, teoretycznie to nie musi być mankament. Emocje opadły bardzo szybko, po 20 minutach spędzonych z „Inversion” wiedziałem już, że nie będę się dobrze bawił.
Ale to już było... Fabularnie nie ma rewelacji. Fikcyjne, zwyczajne miasto Vanguard. Dwóch policjantów, partnerów, wsiada w służbowy samochód, robiąc sobie małą przerwę w pracy. Niejaki David Russel wybiera się do domu, by wręczyć swojej małej córce prezent urodzinowy. Z braku ciekawszych zajęć (widocznie nie ma komu zakładać blokad na koła) jego partner - Leo Delgado - postanawia dotrzymać blondasowi towarzystwa. Jadą sobie chłopcy spokojnie, gdy nagle okazuje się, że metropolia została zaatakowana. Na ulicach pojawili się futurystyczni barbarzyńcy, nazywający siebie Lutadorami. Wyglądają na nielichych troglodytów, są jednak uzbrojeni po zęby i żądni zniszczenia. Potrafią ponadto manipulować grawitacją. Nasi dzielni bohaterowie, nie zastanawiając się długo, wyskakują z samochodu i atakują wrogów. Po chwili zauważają jednak, że miasto powoli zaczyna przypominać gruzowisko, ruszają więc do domu Davida, by ratować jego rodzinę. Okazuje się, że żona nie żyje, a córka zniknęła. Głównym celem zabawy jest jej odnalezienie i niezależnie od tego, jak bardzo zniszczony jest świat i jak wielkie niebezpieczeństwo czai się za rogiem, policjantom nie przyświeca żaden szczytny cel. Liczy się tylko odnalezienie i uratowanie córki.
Opowiedziana przez Saber Interactive historia nie ma ani jednego zwrotu akcji. David i Leo prą bezmyślnie do przodu, nie oglądając się na nic. Nawet kiedy uczestniczą w jakichś bardziej górnolotnych zadaniach, mają je głęboko w poważaniu. Ale nie w taki fajny, nonszalancki sposób. Bohaterowie nie są wyraziści, trudno polubić któregokolwiek z nich. Ich żarty są drętwe, a dialogi nieciekawe. Powiem więcej - to niezłe ciapy. Dają się zauważyć w praktycznie każdej scence przerywnikowej, pomimo tego, że wypadałoby raczej nie ściągać na siebie ognia absolutnie wszystkich przeciwników naokoło. Ale nie to jest najgorsze. W opowieści przedstawionej przez „Inversion” nie ma odpowiedzi na pytania „dlaczego?”, „skąd?”. Lutadorzy pojawili się znikąd, nie wiadomo jakim cudem wiedzą, jak majstrować przy grawitacji. Ale przecież nikogo to nie obchodzi, prawda? Przemy bezmyślnie do przodu, bo tak trzeba.
Niewykorzystany potencjał Niestety, rozgrywka nie ratuje sytuacji. Podczas pierwszych kilkunastu minut poczujecie się jak w „Gears of War”. Ten sam (na szczęście skuteczny) system osłon, taki sam sposób zmiany broni, wreszcie prawie identyczny oręż. Karabin maszynowy z przymocowanym do niego bagnetem, strzelba, granaty. Broni mamy kilka rodzajów, ale przejście całej gry na dostępnym od początku zestawie jest jak najbardziej możliwe. Co jakiś czas trzeba będzie chwycić za wyrzutnię rakiet lub snajperkę. Standard, który powieliło już przynajmniej kilka gier.
Reklamowaną innowacją jest Gravlink, czyli wyposażone w mały plecaczek, przyczepiane do prawego ramienia urządzenie, dzięki któremu modyfikujemy grawitację. Niebieski strumień sprawia, że przedmioty lewitują - można je wtedy złapać i rzucić. Czerwony natomiast wysyła wiązkę siłową, która nieźle radzi sobie z przeciwnikami, pozwala również zrzucać wiszące nad nami obiekty. Urządzenie rozbudowywane jest w trakcie rozgrywki za pomocą znajdowanych co jakiś czas modułów, więc jego pełną funkcjonalność osiągniecie dopiero po pewnym czasie. W teorii brzmi to całkiem nieźle, w praktyce niestety sprawdza się słabo.
I największy zarzut - nie daje frajdy. Tak jak i cała rozgrywka. Zabawy grawitacyjne nie wprowadzają do „Inversion” zbyt wiele nowości, a ich wykorzystywanie to tak naprawdę przymus podczas starć z bossami, którzy nie tylko okazują się jedynie silniejszymi wersjami podstawowych przeciwników, ale również niejednokrotnie się powtarzają. Nie potrafiłem czerpać przyjemności ze sporadycznego rzucania samochodami, czy też podnoszenia przeciwników. Nie ma tu tego czegoś, co przyciągało w „Bulletstorm”. Nie ma tu również frajdy płynącej ze strzelania, to nie „Gears of War”.
Skoro o walce mowa, to nie jestem w stanie zrozumieć jednego. Dlaczego niezależnie od ustawionego poziomu trudności, przeciwnicy są tak celni? No bo jak wyjaśnić sytuację, kiedy na tak zwanym normalu, jedną serią kładzie mnie typ stojący na drugim końcu mapy? Zmieniam poziom trudności na łatwy, jest identycznie, ta sama seria, ta sama głupia śmierć. Naliczyłem przynajmniej kilka fragmentów „Inversion”, które potrafią napsuć krwi - czasem bohater potrafi przyjąć na klatę lecący samochód i jedynie przewrócić się na chwilę, a czasem rzucone w naszą stronę kartonowe pudło powoduje zgon. Niefajnie, często przez takie absurdy odkładałem pada i wyłączałem konsolę podirytowany.
Przyjemnie natomiast lewitowało się powietrzu. Jest w „Inversion” kilka miejsc, gdzie grawitacja płata figle i pozwala nam dryfować między budynkami lub wiszącymi w powietrzu gruzami. Zdecydowanie ciekawiej się wtedy walczy, a kilkakrotnie chodzimy na przykład po ścianie lub suficie. Szkoda, że nie wykorzystano odpowiednio tego potencjału.
Jest niebrzydko Zróbmy na chwilę przerwę w wypunktowywaniu słabych motywów w „Inversion”. Sytuację ratuje trochę oprawa graficzna. Nie jest to może najładniejsza gra z gatunku, ale Saber Inveractive nie ma się czego wstydzić. Niezłe tekstury, fajne obiekty - spore wrażenie robią fragmenty zniszczonej metropolii. Jest kilka momentów, kiedy walą się budynki, a w najbliższej okolicy latają wszelkiej maści przedmioty poruszone mocą grawitacyjną. Szkoda, że oprawa jest nierówna i obok ślicznych, otwartych przestrzeni pojawiają się małe, ciasne, zrobione na odwal zamknięte miejscówki. Na muzykę praktycznie nie zwróciłem uwagi, a dźwięk miał momentami dziwne echo i nie trzymał jednego poziomu głośności, przez co musiałem mieć w pobliżu pilota do telewizora. Jeśli jednak miałbym szukać najmocniejszej strony „Inversion”, to byłaby to bez wątpienia oprawa wizualna.
Niekoniecznie w pojedynkę Skoro mamy dwóch bohaterów, a „Gears of War” udowodniło, że kooperacja w strzelankach TPP jest fajna, nie mogło jej zabraknąć w „Inversion”. Powiem więcej - zorganizujcie sobie kompana do zabawy, bo kierowany przez konsolę Leo to głupek. Niby biega i strzela, niby używa mocy grawitacyjnych, ale albo będzie siedział bezmyślnie za osłoną podczas konkretnej jatki, albo padnie martwy w całkowicie bezmyślnym ataku. Grając w pojedynkę, ani razu nie czułem jego pomocnej dłoni, a animacje związane z podsadzaniem czy wspólnym podnoszeniem wielkich drzwi znudziły mi się po pierwszym obejrzeniu. Nie miałem okazji sprawdzić gry w kooperacji, ale jeśli zabawa wygląda tak, jak w singlu, to można ją traktować w kategoriach kary dla niepokornego znajomego.
„Inversion” ma również rozgrywki sieciowe, z których najciekawiej zapowiada się odpieranie kolejnych fal przeciwników. Chciałbym powiedzieć, że jest fajnie, ale nie mogę. Nie udało mi się zagrać, a wierzcie mi że próbowałem. Znalezienie chętnych do grania graniczy z cudem, serwery świecą pustkami. Spora w tym wina Namco Bandai, które totalnie pokpiło promocję, ale i samo „Inversion” nie jest na tyle zachęcające, by po skończeniu wątku fabularnego pchać się do sieci. Szkoda - ale z drugiej strony, mamy Gearsy, czego więcej nam trzeba?
Werdykt Po „Inversion” nie spodziewałem się niczego rewolucyjnego, chciałem się po prostu dobrze bawić. Okazało się jednak, że siedziałem przed telewizorem z nietęgą miną, trzymając kciuki, żeby zabawa skończyła się szybko. Umęczył mnie ten tytuł i zepsuł kilka wieczorów. Nie jest to może gniot totalny, ale dziś nikt nie kupi przeciętności i wtórności, której pełno w „Inversion”. Nie ma tu rażących błędów, jest za to masa niedociągnięć, zarówno w fabule, jak i systemie walki. Nie jestem w stanie polecić „Inversion” ani fanom gatunku, ani miłośnikom gier akcji. Saber Interactive trzyma ten sam, słabo-średni, poziom i ich najnowsza produkcja raczej przekreśla szanse na przebicie się do pierwszej ligi.
Ocena 1/5 - Zapomnij! (Ocenę 1 otrzymują gry, które są najzwyczajniej w świecie ZŁE. Mają mnóstwo błędów, są irytujące i beznadziejnie wykonane. Nie dotykać nawet kijem). Data premiery: 13.07.2012 Deweloper: Saber Interactive Wydawca: Namco Bandai Dystrybutor: Cenega PEGI: 18
Grę do recenzji dostarczył dystrybutor.
Paweł Winiarski
Inversion (X360)
- Gatunek: akcja
- Kategoria wiekowa: od 18 lat