Gramy w Outriders. 17 minut dobrej jatki i braku problemów technicznych
Outriders wciąż na tapecie. Niestety więcej niż o samej grze mówi się o połączeniach z serwerem, wywalaniu z sesji, problemach z matchmakingiem. A szkoda, bo jest o czym gadać i co oglądać.
Oto luźne 17 i pół minuty (z nie mniej luźnym komentarzem), w których Paweł "Devastator" Hekman" i ja, Barnaba "Technomaner" Siegel, zmagamy się z bandydatmi i fauną w drugiej krainie w "Outriders". Zapraszamy.
"Outriders" podzielone jest na zamknięte i korytarzowe obszary, w których zawsze działamy według tego samego schematu. Suniemy przed siebie, a gdy tylko zobaczymy obiekty pokroju barykad i niskich murków, to oznacza, że wkraczamy na arenę i zaraz zacznie się jatka.
Najczęściej wrogów przybywa w trakcie, bo falami wysypują się z budynków czy zza krańca ekranu. I, jak to w takich sytuacjach bywa, najpier wychodzą płotki, a dopiero potem większe bysiory czy mini-bossowie. Ale gdy ostatni z nich padnie, cała trasa do kolejne areny jest pusta.
Czy to dobrze? Na pewno jest chwila na oddech i na przesłuchanie fabularnych pogaduszek, ale nadmiar przerwyników filmowych czy ładowania się mikro-obszarów wybija trochę z rytmu.
Ale do przodu pcha nie tylko ta sama nadzieja, co zawsze w loot shooterach - na lepszy łup. Tu się po prostu kapitalnie strzela, jakiejkolwiek broni nie złapiemy do łapy.