Graj utracony: Poligon emocji
Dzień dobry, witam wszystkich po bardzo długiej przerwie, wynikającej po części z tego, że musiałem się wylogować ze wszystkiego na kilka miesięcy, a po drugie z tego, że zwyczajnie nie było w co grać, a jak nie ma w co grać, to nie ma o czym pisać. Swoją drogą bycie elektronicznym publicystą to chyba najtrudniejszy kawałek chleba w dziennikarstwie, kręcenie bata z gówna i doszukiwanie się na siłę treści w miejscach, gdzie tej treści zwyczajnie brakuje. Ale dziś nie o tym, dziś o wysublimowanej, wykształciuchowej kinematografii i o tym, jak traktuje naszą ulubioną, zaraz po seksie, rozrywkę.
23.10.2010 | aktual.: 15.07.2016 10:30
Nie, nie chodzi mi o ekranizację elektronicznych bestsellerów, bo to temat stary i wyświechtany, bardziej o to, w jakim kontekście gry są obecne w kulturze, a mówimy tu o filmach obecnych na Warszawskim Festiwalu Filmowym, czyli teoretycznie lepsiejszych i mądrzejszych. Tropię je specjalnie, w zeszłym roku była to niemiecko-austriacka "Gra w ojca" (Das Vaterspiel, 2009), w tym holendersko-francusko-tajwańskie "R U There" (2010) i francusko-belgijskie "Black Heaven" (L'autre monde, 2010) . O tyle fajnie się składa, że pierwszy film opowiada o twórcy gry, drugi o zawodowym graczu, a trzeci o zwykłym kolesiu, który daje się uwieść morpegowi.
"Gra w ojca" (trailer tutaj) to był koszmar, jeden z tych festiwalowych filmów, na które regularnie trafiam i z których nauczyłem się wychodzić w połowie. Nudny, pretensjonalny, na dodatek w specyficzny dla niemieckojęzycznego kina sposób ciężki, emocjonalnie brudny i depresyjny, niczym mieszkanie Nataschy Kampusch (zresztą piwnica odgrywa w filmie istotną rolę), z oczywiście obecnym wątkiem winy, Zagłady i Drugiej Wojny. Bohater, maniak komputerowy, piszę grę "Zagłada ojca", w której gracz morduje zastępy maszerujących po domu w pidżamach ludków o twarzy szanownego taty. Produkcja zyskuje zresztą nawet pewną popularność, gdyż każdy może wyposażyć ludka w fizys własnego rodzica. Niezależnie od jakości filmu, twórcom udało się pokazać ciekawą rzecz - eskapistyczną funkcję gier i sposób, w jaki wykorzystują zaangażowanie emocjonalne. Bohater, który ma poważny problem emocjonalny z ojcem, próbuje sobie z nim poradzić w wirtualnym świecie. Konflikt syna z rodzicem, potrzeba wyjścia z jego cienia, potrzeba symbolicznego "zamordowania" to podstawy psychologii. Film mówi: gra może być medium, które pozwala w zastępczy sposób sobie z tym problemem poradzić. Kino ani książka na to nie pozwala, tymczasem w grach możemy własnoręcznie ukatrupić rodzica. Jaki to ma wpływ na psychologię gracza? Trudno powiedzieć, dziś gry wykorzystywane są poza nielicznymi wyjątkami jedynie dla rozrywki, istnieją jednak już poważne opracowania i próby wykorzystywania gier w psychoterapii - będę o tym pisał następnym razem.
"R U There?" (trailer tutaj) należy niestety do tej samej kategorii dzieł, wywołujących u widzów zdziwienie, że siedzą na sali, zamiast oddawać się tysiącom innych rzeczy. Zaczyna się nieźle, bo mamy zawodowego gracza w CS (chyba) na turnieju w Tajpej, potem jest już tylko gorzej. Jitze jest oczywiście - przecież gra w gry - emocjonalnie i społecznie upośledzony, bez mrugnięć oczami posyła do piachu tuziny elektronicznych przeciwników, ale kiedy jest świadkiem prawdziwej śmierci w wypadku na ulicach miasta, coś w nim pęka. Następnego dnia jego towarzysz w ten sam sposób pada martwy na ziemię, Jitze zyskuje emocjonalną głębię, ale traci refleks i miejsce w drużynie - widać człowieczeństwo nie pomaga w grach. Zyskuje za to przyjaciółkę w postaci lokalnej masażystki, z którą spotyka się w Second Life. Trochę stare, SL to dziś już tylko wspomnienie niegdysiejszej histerii i słabe przez to, że nasz bohater (co oczywiste, przecież gra w gry) jest tak dalece emocjonalnie i społecznie upośledzony, że nawet w wirtualnym świecie nie jest w stanie nawiązać relacji. Niemniej holenderski reżyser zauważa to samo, co austriacki: gry są miejscem, gdzie możesz załatwiać swoje emocjonalne sprawy. W obu filmach są to sprawy inicjacyjne, zarówno uwolnienie od rodzica, jak i seks ze starszą kobietą to elementy wchodzenia w dorosłość. Bohaterowie najpierw wypróbowują te emocje w świecie wirtualnym, gry są tutaj symulatorem, w którym możemy się wypróbować przed starciem z prawdziwym życiem.
Tę ideę sprawnie rozwija Gilles Marchand w swoim zakwalifikowanym do konkursu w Cannes "Innym Świecie". Francuski tytuł "L'autre Monde" po angielsku brzmi "Black Heaven", choć "Another World" jest o ileż bardziej znaczący. Polecam obejrzeć trailer, który w kilku miejscach pokazuje jak wygląda stworzony na potrzeby filmu świat morpega "Black Hole". Jest wizualnie piękny i intrygujący, ascetyczny w stylu "Mirror's Edge", ale znacznie bardziej mroczny i ponury, zbudowany jakby z czarnego szkła, oświetlonego słabymi jarzeniówkami.
"Black Heaven" to inicjacyjna historia, opowiedziana w formie thrillera, rozgrywającego się jednocześnie na zalanym słońcem Lazurowym Wybrzeżu i w ciemnym świecie gry. Gaspard ma fajnych kumpli, świetną dziewczynę i śródziemnomorskie lato do dyspozycji, ale wikła się w niepokojącą i brudną grę z blond femme fatale w chandlerowskim stylu, którą przypadkiem ratuje w czasie próby popełnienia samobójstwa. Rozbawiła mnie scena, w której na gangsterskiej melinie Playstation jest naturalnym uzupełnieniem alkoholowo-narkotykowego obrazu patologii, ale poza tym reżyser nie ma ambicji wypowiadać się i moralizować, wykorzystuje gry, żeby przeprowadzić bohatera przez próg dorosłości.
Nie będę tu rozwijał dysertacji "Gry komputerowe jako symulacja rytuału przejścia w społeczeństwach ponowoczesnych", ale coś musi być na rzeczy, skoro zauważyło to niezależnie od siebie kilku reżyserów kina artystycznego. W wielu kulturach rytuał inicjacji związany jest z brutalnością, przemocą, otarciem się o śmierć. Symboliczna rola tego jest jasna, dziecko musi umrzeć, aby narodził się mężczyzna. Bronisław Malinowski pisał o podobieństwach wśród obrzędów inicjacyjnych - że zawsze obecny jest okres odosobnienia, po którym następuje szereg prób, wtajemniczenie w obrzędowość plemienia oraz mniej lub bardziej okrutny akt cielesnego okaleczenia, czyli właśnie symbolicznej śmierci. Po zakończeniu rytuału jednostka wraca do społeczności w nowej już, dojrzałej roli.
W naszym społeczeństwie poza subkulturami właściwie nie istnieją rytuały inicjacyjne. Młodość i niedojrzałość można przeciągać bez końca, ani matura, ani studia, ani małżeństwo nie mają w sobie cech przejścia w dorosłość. I może coś jest w tym, że choćbyśmy nie wiem jak zaklinali rzeczywistość, że to rozrywka dla dojrzałych ludzi, to gry są najpopularniejsze wśród nastoletnich chłopców, w odpowiednim dla przejścia wieku, dla których krwawe produkcje, w których heroicznie ratują świat, szlachtując tabuny coraz groźniejszych potworów, są jakimś substytutem udowadniania swojego męstwa. Nie mówię, że tak jest, mówię, że w ten sposób zaczęła postrzegać gry kultura - jako sposób na bezpieczne wypróbowywania emocji.
Czy są ten substytut i ta symulacja coś warte? Pewnie załatwiają jakieś emocjonalne sprawki, ale z "Black Heaven" utkwił mi głowie taki obraz. Biedne, ascetyczne pomieszczenie w wieżowcu, rozgrzebane łóżko, krzesło, stolik, na stoliku czarny laptop. Że laptop to niby brama to pełnego tajemnic i niedostępnych w normalnym świecie emocji "Black Hole". I wszystko fajnie, gdyby nie pokazany w filmie świat za oknem: lazurowe morze, romantyczne zatoczki, nierówno położone miasteczka z oknami zakrytymi okiennicami, rowery, uśmiechnięte dziewczyny, chłopackie zabawy. Stary laptop w zapuszczonej norze być może kryje wiele - ale to wiele to ciągle iluzja, przeżywana na starym laptopie w zapuszczonej norze.
Zygmunt Miłoszewski