Fire Commander - niesymulator straży pożarnej [RECENZJA]
Strażacy cieszą się dużym zaufaniem społecznym i wykonują piekielnie ciężką pracę. Na rynek trafiła właśnie nowa polska produkcja, w której głównym zadaniem gracza jest walka z pożarami, a ja postanowiłem się jej przyjrzeć.
Za stworzenie Fire Commander odpowiadają studia Atomic Wolf i Pixel Crow Games. To niewielka gra strategiczna, która dość luźno podchodzi do tematyki, o której opowiada. Nie jest to symulator straży pożarnej, grze daleko do realizmu. Gracz musi w niej wykazać się przede wszystkim strategicznym myśleniem, a nie znajomością procedur strażackich.
Choć gra jest stworzona przez polski zespół, prezentuje straż pożarną w amerykańskim wydaniu. Nie ma to jednak wielkiego znaczenia, ponieważ wiele rzeczy w Fire Commander jest umownych. Strażacy mają niewidzialne zbiorniki na wodę, z których gaszą ogień, zawodowo zajmują się wspinaczką, albo zajmują się hakowaniem komputerów.
Zarządzanie załogą
W Fire Commander dysponujemy kilkoma rodzajami jednostek - medyk, który potrafi reanimować ofiary, technik - hakuje komputery i korzysta ze szlifierki kątowej, strażak, który potrafi wspinać się na wysokość na linie, specjalista, odporny na ogień i toksyny, ale powolny i standardowy strażak - podstawowy członek załogi, który może być rozwijany w kierunku którejś z wymienionych specjalności.
Strażaków do załogi pozyskujemy przez rekrutację. Podczas udziału w misjach dostają oni doświadczenie, które możemy wymieniać na umiejętności - bonusy do szybkości poruszania się, efektywności gaszenia itd. W grze dostępny jest pokój, gdzie możemy umieścić strażaków, by odpoczęli - regeneruje to ich kondycję i zdrowie. Oprócz tego jest też siłownia, choć szczerze mówiąc nie odczułem żadnych zalet treningów, więc kompletnie ominąłem tę sekcję.
W grze możemy też ulepszać pojazdy czy wyposażenie strażaków. W praktyce sprowadza się to do niewielkich bonusów, które w pewnym stopniu ułatwiają rozgrywkę. Nie jest to kluczowa cecha gry, można by ją pominąć, a i tak dałoby się czerpać przyjemność z gry.
Nie liczmy na zbyt wiele
Fire Commander to raczej budżetowa produkcja, więc nie stawiałem poprzeczki wysoko. Nie byłoby racjonalnym zakładać, że tytuł, który kosztował nieco ponad 50 zł w dniu premiery, zapewni długie godziny fantastycznej zabawy (choć zdarzają się takie perełki).
Gra składa się z kilku misji głównych i masy obowiązkowych zadań pobocznych. Przed każdą misją narrator nakreśla nam problem, a przy misjach z wątku głównego możemy posłuchać nieco dłuższego komentarza dotyczącego pracy strażaka. Wraz z postępami w grze poznajemy kolejne rodzaje jednostek i ich umiejętności.
Zaczyna się od standardowego gaszenia płomieni i ratowania poszkodowanych, potem dorzucane są kolejne wyzwania - wspinaczka do ofiar i płomieni na wysokości, rozstawianie wozów z drabinami, wykorzystywanie wsparcia powietrznego, walka z pożarami toksycznych odpadów. Jest tego sporo, ale wszystkie czynności łatwo wchodzą w nawyk. Co więcej, narrator sugeruje, na co powinniśmy zwrócić uwagę, więc trudno popełnić błąd. Z czasem zagadki stają się jednak nieco osobliwe.
Na pewnym etapie twórcy chyba zbyt mocno chcieli wykazać się kreatywnością i zaimplementowali w grze "zagadki śluzowe". Oznacza to tyle, że technik hakował drzwi na zasadzie śluzy - pierwsze drzwi się otwierały - do środka śluzy wchodzili nasi strażacy - drugie drzwi się otwierały, zamykając przy tym pierwsze. Dość uporczywe, dość nietypowe jak na strażaków, którzy chwilę wcześniej roztrzaskali drzwi toporem lub rozcięli je kątówką.
Misje fabularne nie wykorzystywały moim zdaniem swojego potencjału. Składały się one tak naprawdę z kilku etapów, z których każdy mógłby być po prostu osobnym krótkim zadaniem. Nie pojawiały się tam żadne unikatowe mechaniki, po prostu całość była dłuższa od standardowego zadania. W jednej misji możemy skorzystać z brygady drwali zrzucanych ze spadochronem, ale są oni potrzebni co najwyżej na jednym etapie zadania i to tylko wówczas, jeśli nie uda się ugasić lasu, zanim dotrą na miejsce. Mi się udało.
Poza tym zadania przebiegają raczej standardowo. Gasimy ogień, pobieramy wodę z cysterny, rannych odprowadzamy do karetek. W dwóch misjach musimy zebrać dzieła sztuki, ale to też nic wymagającego, wystarczy na nie klikać.
Technicznie trzeba podciągnąć
Przejście gry Fire Commander zajęło mi około 10 godzin. Byłoby pewnie nieco szybciej, gdyby nie fakt, że przy pierwszym podejściu przez grę zawiesił mi się komputer i okazało się, że twórcy zapomnieli o automatycznym zapisie. Chciałem się poddać i porzucić tytuł, ale dałem mu drugą szansę - więcej poważnych usterek nie było, a ja pamiętałem o zapisywaniu postępów.
Pojawiały się jednak drobne błędy. Czasem strażak blokował się i nie mógł odprowadzić ofiary do karetki. Próbując ocalić ranną osobą z mojej załogi, zablokowałem sobie możliwość korzystania z kolejnego ratownika - rannego strażaka nie mogłem ani oddać pod opiekę w karetce, ani odłożyć na ziemię.
Strażacy-wspinacze, potrafili zachowywać się absurdalnie i będąc na balkonie, zaczynali z niego schodzić, by zamiast przejść przez wyważone drzwi, wspiąć się na inny balkon i przejść do pomieszczenia inną drogą. W niektórych momentach pojazdy miewały problemy z nawigacją i twierdziły, że nie da się w pewne miejsce dojechać, aż musiałem kierowcom udowodnić, że da się, tylko trzeba najpierw odsunąć się od ściany.
Ale nie jest najgorzej
Fire Commander jest prostą i krótką grą, trochę "samograjem", bo faktycznie nie jest łatwo popełniać błędy. Być może młodsi gracze będą czuli większe wyzwanie, gdy przyjdzie im zasiąść do tytułu, dla mnie było po prostu łatwo. Problemy techniczne uprzykrzają życie, ale w grze jest coś satysfakcjonującego.
Mechanika rozprzestrzeniania się ognia jest moim zdaniem dobra i w razie zaniedbania jakiegoś miejsca dość szybko dociera do nas, że będziemy mieli kłopoty z jego ugaszeniem. Jeśli zbyt mocno zaufamy w zdrowie naszych strażaków, mogą oni po prostu paść z wycieńczenia, choć nie jest to śmierć permanentna - po misji znów możemy z nich korzystać, trochę szkoda.
I to tyle z zalet. W to po prostu gra się przyjemnie. Być może to tylko moje skrzywienie, ale uwielbiam mieć poczucie miażdżenia rywala w grze strategicznej. Tu za takiego można uznać ogień, który po prostu bardzo szybko ograniczamy do jednego miejsca. Byłem zaskoczony, że faktycznie ukończyłem tę grę. Spodziewałem się, że po godzinie-dwóch ją wyłączę i napiszę co najwyżej o pierwszych wrażeniach.
Fire Commander nie jest mocną grą, na pewno nie będzie jedną z bardziej eksponowanych polskich gier, ale jest to tytuł, który za niewielkie pieniądze może dać kilka ładnych godzin zabawy. Myślę, że nieco mniej doświadczeni gracze, którzy nie szukają "cwaniackich" rozwiązań, będą czuć nieco większe wyzwanie, niż było to w moim przypadku. Grze wystawiam ocenę 3/5, na zachętę. Jeśli twórcy uporają się z drobnymi problemami technicznymi, Fire Commander będzie mógł zostać śmiało uznany za solidnego średniaka.
Grę do recenzji dostarczył nam jej polski wydawca, Movie Games.
Karol Kołtowski, dziennikarz Polygamii