Far Cry 6. Krótka historia o tym, jak przypaliłem ryż [Recenzja]
Far Cry 6 jest pełen sprzeczności. Potrafi być piękny i brzydki zarazem, umie wkurzyć i rozbawić jednocześnie, a do tego na przemian przynudzać i wciągnąć, tak że człowiek zapomina o garnku na kuchence.
Był późny wieczór. Włączyłem PlayStation 5, odpaliłem Far Cry 6 i zasiadłem. Z wieczoru zrobiła się noc. W międzyczasie zacząłem gotować obiad na następny dzień. Nic specjalnego, ot ryż z sosem. O ile nad sosem musiałem chwilę postać, o tyle o ryżu zapomniałem. Najpierw ścigałem i karmiłem pelikana, potem usiłowałem odnaleźć ukryty skarb, a na końcu wyzwoliłem jedną z licznych blokad na wyspie. Aż poczułem swąd przypiekanego ryżu. Wniosek? Nie gotujcie kiedy gracie. Zwłaszcza w Far Cry 6, który wciąga, jak bagno. I to pomimo wielu wad.
Witaj w raju
Yara, na pierwszy rzut oka iście rajski zakątek ziemi. Miejsce, w którym rum i cygara smakują, jak nigdzie indziej, pogoda jest dobra albo bardzo dobra, a za każdym rogiem czeka widok gotowy do wklejenia na pocztówkę. Życie toczy się tu w rytm kubańskich (wszak Yara jest inspirowana ojczyzną Fidela Castro) rytmów, dobiegających z przejeżdżających na każdym kroku amerykańskich oldtimerów.
Przy drugim rzucie już tak kolorowo nie jest. Wszystko za sprawą Antona Castillo, dyktatora, który rządzi regionem żelazną ręką. Wrogów jeśli jakichkolwiek miał, już dawno posłał do krainy wiecznych łowów, a miejscowych zaprzęgnął do niemal niewolniczej pracy na farmach tytoniu.
Trzeci rzut oka daje już pełen ogląd sytuacji. Yara żyje w ciągłym napięciu, czekając na wybuchy kolejnych bitew partyzanckich, toczących się głównie na prowincji. Ale to się za chwilę zmieni. Na scenę wkraczasz bowiem ty drogi graczu/graczko, przywdziewając płaszcz Dani Rojas, bohatera lub bohaterki, która przez splot nieoczekiwanych wypadków przyłącza się do ruchu oporu.
Domowe rewolucje
Zadanie przed nami postawione do łatwych nie należy. Castillo ma sprzymierzeńców wszędzie. A nawet jeśli ich nie ma, to każdy upatruje w nim diabła wcielonego i woli się nie wychylać. Nasze zadanie? Namówić ludność do wspólnej rewolucji.
Namawiać będzie kogo. Mamy rozkochanego w rumie rewolucjonistę, znerwicowaną DJ'kę czy nieufnego seniora rodu. A to tylko wierzchołek góry lodowej. I nie jest to w żadnym stopniu porównanie na wyrost. Far Cry 6 jest gargantuiczne! To nie były czcze przechwałki i Ubisoft stworzyło bodaj największą piaskownicę w swojej historii. Nie próbowałem przejść pieszo mapy z jednego kącika do drugiego, bo na samą myśl dostawałem bólu głowy.
Punkty szybkiej podróży są tu nieodzownym elementem. Radzę odblokowywać je na jak najwcześniejszym etapie. Robić to można w dwojaki sposób. Jeżeli graliście w którąkolwiek odsłonę serii Far Cry, pierwszy sposób znacie na wylot: wyzwalać co się da. Punkty militarne, wszechobecne blokady na drogach czy posterunki. Strategia jest oczywiście dowolna. Można wjechać czołgiem razem z bramą i pruć do wszystkiego, co żywe, można też na palcach zakradać się do każdego wroga i eliminować z bliska.
Jedną z opcji jest utworzenie sieci kryjówek, będących w rzeczywistości punktami szybkiej podróży. Walutą jest tu wszystko, co wpadnie nam w ręce, a więc metal, leki czy benzyna. W każdym z obozów możemy postawić dwa budynki, które z kolei rozwiniemy później o trzy kolejne poziomy. W sumie w punktach powstanie garnizon, baraki, punkt dla wędkarzy, myśliwych czy kucharzy.
Aby rozbudować każdy z nich, trzeba mrówczo zbierać całe kilogramy złomu wszelkiej maści. Nie jest to nic rewolucyjnego, ten sam patent Ubisoft zaszczepił przecież w ostatnim Assassin's Creed. Jest to miłe urozmaicenie, choć mam wrażenie, że potencjał był tu znacznie większy.
Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę w obozach. Możemy w nich bowiem zagrać w domino, posłuchać muzyki na żywo albo wziąć udział w… walkach kogutów. To ostatnie sprawia, że przez chwilę Far Cry 6 zamienia się w regularną bijatykę z charakterystycznym ustawieniem kamery. Bawi to, choć mnie lekko znudziło po pięciu minutach.
Biegać, skakać, zwiedzać, pływać
I tak jak, w teorii, nie można narzekać na nudę w obozach, tak podczas zwiedzania mapy można dostać oczopląsu. Jadąc autem, dżipem, quadem, motocyklem czy konno, co chwilę dostaniemy komunikat: o terenie łowieckim w pobliżu, ukrytym skarbie nieopodal, kolejnym punkcie do odbicia albo wyścigu do wygrania. Zapewne nie ma tego więcej niż chociażby w Far Cry 5, ale przepastność całej mapy sprawia, że takie odniosłem wrażenie.
Pojazdów również mamy na pęczki. Nie brakuje motorówek maści wszelkiej, helikopterów, śmigłowców, samolotów i obowiązkowego wingsuita. Wraca również dobrze znana linka z hakiem niezbędna przy wspinaczce.
Wróćmy jednak do pojazdów. Zebrane zasoby pozwalają je rozwijać. Do auta możemy np. zamontować pług i wzmacniać go na różne sposoby. Mało? To na dach wrzućmy gniazdo z bronią. I dobrze zgadliście, stanowisko również można rozwijać, chociażby o amunicję zapalającą. Zbieractwo jest, poza walką, solą Far Cry'a 6. W grze nie uświadczymy bowiem tradycyjnego drzewka z umiejętnościami. Te pojawiają się wraz z rozwojem kolejnych broni (a tych jest od zatrzęsienia i ciut).
Możemy do nich doklejać przeróżne perki, w tym te odpowiadające za liczbę niesionych przez nas granatów, koktajli Mołotowa czy rodzaju amunicji, z której dany karabin korzysta. Początkowo wygląda i brzmi to wszystko bardzo chaotycznie, ale można się przyzwyczaić. Mam jednak wątpliwość czy taki rozwój był słusznym wyborem.
Diabeł tkwi w szczegółach
Wiemy już, że w Far Cry 6 jest co robić. Niejednokrotnie łapałem się na tym, że będąc w drodze do zaliczenia kolejnej misji, chwytałem w biegu coś po drodze. A to usunąłem blokadę czy poszukałem skarbu. Niestety żadna z tych czynności nie angażuje zanadto. Gorzej, że to samo mogę napisać o fabule i postaciach. Widać, że twórcy starają się wykrzesać z nich charakter i stawiają na różnorodność, ale z czasem wszystko zaczęło się zlepiać w jedną, bezkształtną masę.
Misje, choć nierzadko widowiskowe, bardzo szybko popadają w sztampę. Czarę goryczy przelał koncert, który miałem zorganizować w jednej z bogatszych posiadłości. Fantastyczny i duży budynek obiecywał wiele. A skończyło się na obstawieniu działek rozmieszczonych na balkonach i bezmyślnym pruciu w kierunku wyskakujących co rusz wrogów, którzy ów koncert chcieli przerwać. Lekkie rozczarowanie.
Rozczarowuje również sam Anton Castillo, grany przez wybitnego Giancarlo Esposito. Ubisoft zupełnie nie wykorzystał potencjału drzemiącego w postaci, jak i w samym aktorze. Bardzo szybko przestaje robić wrażenie jego chłód i upiorne dążenie do celu. Duża w tym wina niezrozumiałych zmian klimatu. Absurdalnych sytuacji nigdy w serii Far Cry nie brakowało. Tu jednak nastrój potrafi wykonać piruet w sekundy. Od brutalnej sceny tortury przejść do suchego żartu, zmieniając się w karykaturę.
Na szczęście sama walka nadal sprawia mnóstwo frajdy. Bronie są różnorodne, niektóre kompletnie odjechane (ktoś zamawiał miotacz płyt z Macareną?) i czuć między nimi sporą różnicę. Ciekawie wypada również wyrzutnia Supremo (ją też można modyfikować), choć sprowadza się bardziej do specjalnej mocy, która ładuje się z czasem, niż pełnoprawnej broni. Ale spustoszenie sieje imponujące.
Grać czy nie grać?
Wizualnie w Far Cry 6 widać, słychać i czuć międzygeneracyjny rozkrok, w jakim ciągle stoją twórcy gier. Są momenty powalające, gdzie światła i efekty cząsteczkowe wchodzą na najwyższy poziom, mamy również przepiękne, niemal pocztówkowe krajobrazy, ale nie brakuje też paskudnych tekstur oraz momentów, w których Far Cry 6 niczym nie różni się nie tylko od FC5, ale nawet od dużo starszej "czwórki".
Nie mogłem też oprzeć się wrażeniu przerażającej pustki na wyspie Yara. Niby co chwile mijałem patrole żołnierzy albo partyzantów, tu i ówdzie przebiegło jakieś zwierzę. Ale żeby dostrzec zwykłych mieszkańców wyspy, trzeba się już namęczyć. Pal licho, że nie widać ich na prowincjach. Do dyspozycji dostajemy również gęsto zabudowane tereny, w których nie ma żywego ducha. Przedziwny zabieg.
Jaki jest zatem najnowszy Far Cry? Przede wszystkim bardzo nierówny. Oferuje ciekawy, choć pusty świat, daje mnóstwo frajdy podczas walk, ale przynudza fabularnie. Doskonale sprawdzi się na półgodzinne sesje, ale przy dłuższym posiedzeniu może odtrącić. Albo kosztować was jeden mały garnek.
Ocena 3,5/5
Platforma: PC, PlayStation 4, Playstation 5, Xbox One, Xbox Series X|S.
Producent i wydawca: Ubisoft.
Data premiery: 07.10.2021.
Grę do recenzji podrzucił Ubisoft Polska.