Eastward – taką zabawę z patelnią to ja rozumiem [RECENZJA]
Eastward wylądowało na PC i Switchu prawie rok temu. A teraz wyszła fizyczna wersja produkcji na handhelda Nintendo. Tym samym warto przypomnieć, że taki indor istnieje i ma się świetnie – oraz że patelnia może zmieniać świat, choć nie chodzi tu o kuchenne rewolucje.
17.06.2022 | aktual.: 28.06.2022 08:13
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Pixpil to niezależny deweloper z Szanghaju, który w 2021 zafundował nam opowieść stanowiącą zgrabne połączenie przygodówki i gry akcji z domieszką RPG. W Eastward trafiamy do niedalekiej przyszłości, gdzie w podziemiach chowa się garstka ludzi, którzy podobno przetrwali katastrofę. Wcielamy się w dwóch bohaterów: mrukliwego pracownika fizycznego Johna i jego magicznie natchnioną podopieczną Sam. W wyniku dziwnych okoliczności postacie wyruszają w daleką podróż na wschód, po drodze dowiadując się wiele o świecie, w jakim przyszło im żyć.
Historia w indyku od Pixpil jest interesująca, a czasem potrafi nawet wzruszyć. Oczywiście włochaty ojciec i przybrana córka w sosiku postapokaliptycznym to zestaw nie pierwszej świeżości w grach. Projektując swoje postacie, twórcy puścili oczko do The Last of Us. Ale nie tylko. Odkładając krajobraz po katastrofie na bok, możemy stwierdzić, że obrazek z małomównym panem i dziewczynką z białymi włosami, która nie może zapanować nad swoją mocą, także prezentuje się znajomo. Zresztą bohaterowie nie są jedynym odwołaniem do gier i popkultury, jakie można wyłowić w Eastward. Jeśli ktoś lubi easter eggi, to tytuł na pewno przypadnie mu do gustu.
Patelnią…
W produkcji przemierzamy całkiem obszerny świat, rozmawiamy z postaciami niezależnymi i walczymy z osobliwymi kreaturami. Na początku są to ślimaki i żarłoczne roślinki, a później mamy do czynienia z jeszcze bardziej niecodziennymi bytami. Akcję obserwujemy z góry. Przez pierwsze dwie lub trzy godziny gry sterujemy głównie Johnem, ale później – gdy udaje nam się w końcu znaleźć Sam, która w pewnym momencie zaczyna ładnie świecić i ucieka sobie daleko od nas – mamy także możliwość kierowania białowłosą bohaterką.
Postacie mają indywidualne zdolności. Sammy włada magią i używa jej na przykład do unieruchamiania przeciwników czy oświetlania otoczenia. Natomiast do głównych zadań Johna należy siłowa walka. Bohater rozprawia się z wrogimi istotami za pomocą paru rodzajów broni – także dystansowej – ale głównie używa starej patelni. To w sumie bardzo prosta mechanika: podchodzimy do stwora i naciskamy przycisk, traktując istotę kuchennym akcesorium. Aby pokonać drobniejszego przeciwnika, wystarczy machnąć patelnią dwa lub trzy razy. Aha – można też nabrać siły i pacnąć kogoś – lub coś – mocniej: aby to zrobić, musimy po prostu przez chwilę przytrzymać przycisk odpowiedzialny za atak.
Kombinacja "joycon i patelnia" nie należą do najwygodniejszych metod radzenia sobie z przeciwnikami w historii gier wideo. Za pomocą kontrolerów w Switchu w Eastward walczy się trochę topornie – po podłączeniu zewnętrznego pada sterowało mi się już dużo lepiej. Możliwe jednak, że to tylko kwestia przyzwyczajenia. W sumie Switcha mam od niedawna i jeszcze nie przywykłam do niewielkich przycisków w joyconach.
… i bombą
Patelnię John ma przy sobie zawsze i poza obroną własną może jej również używać do – niespodzianka – gotowania. Natomiast co dotyczy innych narzędzi zbrodni, to w świecie gry możemy znaleźć też na przykład bomby. Te bardzo przydają nam się w walce – szczególnie, gdy bierzemy udział w starciu z kilkoma wrogami. Kuchennym przyrządem musimy się w takiej sytuacji nieźle namachać, a bombę ustawiamy gdzieś w pobliżu grupy delikwentów i mamy od razu załatwionych kilku "za jednym zamachem". To znacznie ułatwia sprawę.
Bomby mają też inne zastosowanie – na przykład za ich pomocą usuwamy elementy otoczenia, które uniemożliwiają nam przejście do kolejnej lokacji. A czasem ładunek wybuchowy trzeba posłać gdzieś dalej, by na przykład "przeskoczył" przez przeszkodę i dotarł do określonego miejsca. Czyli robi się coraz ciekawiej. W tym przypadku walimy bombę patelnią – a jeśli mamy możliwość sterowania Sam, to ona także jest w stanie zaradzić problemowi, używając magicznych mocy. Fajnie, że jest możliwość łączenia umiejętności bohaterów – to czyni tytuł dużo bardziej złożonym, niż może się nam wydawać na pierwszy rzut bombą.
Pyk, pyk
Poza ślimakami, grzybkami i innymi mocno psychodelicznymi stworami Eastward oferuje nieco bardziej pokojowe spotkania z NPC-ami równie psychodelicznymi, jak te grzybki. Znajomości zawieramy metodą starą jak świat, to znaczy przy użyciu aparatu gębowego. Dialogi bazują na słowie pisanym – wypowiedziane przez postacie kwestie pojawiają się w chmurkach i chmurki te przeganiamy za pomocą przycisku na prawym joyconie.
Niestety tu dostrzegam najbardziej irytujący problem w Eastward. Przede wszystkim chodzi o to, że rozmowy są podzielone na bardzo krótkie sekwencje – i po każdym wyświetlonym fragmencie trzeba nacisnąć przycisk. W momentach, gdzie dialogów jest dużo, musimy tak sobie pykać i pykać, aż zaczyna nas to irytować. Szkoda, że nie da się ustawić tego tak, by chmurki przewijały się automatycznie lub gra pokazywała nieco więcej tekstu w jednym bloczku. Jeszcze żeby te rozmowy były jakieś arcyciekawe, to byłabym w stanie przymknąć na to oko – ale niestety nie są.
Dialogi trochę ratuje solidna dawka lekkiego humoru – zresztą on jest obecny nie tylko w wypowiedziach bohaterów, ale i wszędzie indziej w Eastward. Siedzi sobie chociażby w opisach przedmiotów i w różnych sytuacjach, a czasem nawet i w takich detalach, jak sposób poruszania się postaci. Szczególnie przypadła mi do gustu animacja Johna, która wyświetla się, gdy bohater odnajduje jakiś ważny przedmiot. Wtedy budzi się w nim gwiazda rocka. Niby drobna rzecz, a cieszy.
Małe, a piękne
Oprócz walki i rozmów z NPC-ami w grze często otrzymujemy zadanie znalezienia kogoś lub czegoś, co wymaga pokrzątania się po lokacjach. W ten sposób docieramy do problemu, który dręczy i trapi głównie tytuły AAA – chodzi o wymuszanie na nas biegania od jednego punktu na mapie do drugiego. Takie zadania oczywiście wydłużają czas gry: dzięki nim przejście produkcji od Pixpil może zająć nawet do 20 godzin. Na szczęście w Eastward dreptanie nie jest bardzo uciążliwe, bo po pierwsze, czasem mamy możliwość przeteleportowania się do innego miejsca z poziomu mapy, a po drugie, lokacje są tak ładne, że można je zwiedzać nawet i po kilka razy.
W ten oto zgrabny sposób dotarliśmy do zdecydowanie największego atutu Eastward, jakim jest pixel artowa oprawa wideo. Indyk jest kolorowy, a lokacje zachwycają natężeniem detali. Tu widzimy rower oparty o fasadę budynku, tam na ścianie wisi malutki obraz – widać, że twórcy włożyli sporo serducha w projektowanie poziomów. Ładnie wygląda tu też gra świateł – gdy postacie wchodzą w obszar oświetlony jakimś kolorem, odbijają tę barwę.
Ponadto miejsca, jakie przychodzi nam zwiedzić, bardzo różnią się od siebie – zaczynamy od przepełnionych ślimakami podziemi, a później trafiamy na słoneczną powierzchnię i eksplorujemy piękny świat. Przez kilkanaście godzin przemierzamy naprawdę sporą liczbę otwartych i zamkniętych przestrzeni. A co dotyczy wad oprawy wizualnej, to niestety tytuł okazyjnie się zawiesza. Nie wiem, czym może to być spowodowane, ale na szczęście występuje to dość rzadko. Poza tym na pochwałę zasługuje klimatyczny soundtrack – utwory skomponowane przez Joela Corelitza przywodzą na myśl klasykę gier wideo.
Indyk AAA
Niektórym może wydawać się, że Eastward jest raczej nieskomplikowaną produkcją – zwiedzamy sobie postapokaliptyczny świat i wymachujemy patelnią, pokonując kreatury wyjęte ze snów wariata. Tak – wiem, jak to brzmi. Jednak zamknięcie indyka od Pixpil w tych słowach skrzywdziłoby go niemiłosiernie – w praktyce okazuje się bowiem, że jest to drób szlachetny, który oferuje przyzwoitą historię, ciekawe rozwiązania w warstwie gameplayowej i zabawę na długie godziny. Do tego dużą zaletą gry jest efektowna oprawa wizualna, która zachwyca kolorkami i szczegółowością.
Niestety nie jest to tytuł bez wad. Do największych należą nudne dialogi i konieczność ich ręcznego przewijania, co zakrawa na udrękę. Niemniej i tak nie zmienia to faktu, że Eastward jest udanym indorem, który sprawdzi się jako towarzysz dalekich podróży autobusem lub pociągiem. I nawet nie trzeba już zabierać ze sobą w tę podróż patelni, bo wszystko jest w pakiecie (a swoją drogą ciekawe, gdzie John trzyma patelnię, skoro model postaci nie ma nawet plecaka).
Recenzja dotyczy wersji gry na Nintendo Switch. Kod do recenzji dostarczył wydawca.