The Quarry – opowieść o tym, jak zrobić z gracza arbuza [RECENZJA]
Supermassive Games samo sobie stawia wysokie poprzeczki – i fajnie oglądać, jak później z łatwością nad nimi przefruwa. Kolejne dzieło studia oferuje tyle dobrego, co poprzednie interaktywne opowieści, tyle że więcej, lepiej i ładniej.
Po godzinnym seansie z wersją preview The Quarry stwierdziłam, że ledwo się w tę produkcję wgryzłam i za dużo nie jestem w stanie o niej powiedzieć, niemniej fabuła – która powinna być największym atutem interaktywnego filmu – zapowiada się na trochę sztampową. W międzyczasie obejrzałam Piątek, trzynastego i jakoś nietrudno było zauważyć, że brytyjski deweloper mocno zainspirował się tym filmem. Tam też mamy do czynienia z drewnianymi domkami, młodymi kolonijnymi wychowawcami (w tym obowiązkowo z jednym głąbem) i kierownikiem obozu, który powinien być, ale go nie ma. No i oczywiście w obydwu przypadkach tajemnicze coś lubi na nas patrzeć zza krzaków.
Czyli, jednym słowem: było, było, było. Jednocześnie miałam nadzieję, że Supermassive wie, co robi i ostatecznie wyciągnie jakiś rozgnieciony prezencik z kapelusza – tak, że po poznaniu całej fabuły opadnie mi szczęka, ale bynajmniej nie od ziewania. Takie zjawisko miało miejsce w przypadku The Dark Pictures: Little Hope, którego historia mocno zapada w pamięć. W Until Dawn też grałam, ale ten tytuł nie zrobił już na mnie takiego wrażenia. Natomiast po spędzeniu trzech wieczorów z The Quarry stwierdzam, że Supermassive ponownie stanęło na wysokości zadania – nowa historia od Brytyjczyków jest świetna. Człowiek po obejrzeniu tego grofilmu czuje się zastrzelony jak jeden z arbuzów, na które marnował naboje gdzieś na początku opowieści. Znowu zrobili to tak, że od ich dzieła praktycznie nie da się odessać. Czarownicy! Szarlatani!
Postacie naszprycowane Rutinoscorbinem
To, co tak nieudolnie próbuję nakreślić w poprzednich akapitach, w dużej mierze wynika z konstrukcji bohaterów. Supermassive Games zawsze starało się kreować interesujące i wyraziste charaktery. Oczywiście te wysiłki wychodziły twórcom raz lepiej, a raz gorzej, ale tym razem autorzy scenariusza i postaci przeszli samych siebie i stanęli wyżej. W The Quarry sterujemy aż dziewięcioma różnymi postaciami o wyraźnie zarysowanych cechach osobowości. Każdy z tych młodych ludzi ma konkretne wady i zalety i na swój sposób potrafi wzbudzić nasze zainteresowanie. Dawno nie miałam tak, żebym polubiła jakiegoś bohatera gry – a tu, bach, od razu czuję sympatię do całej dziewiątki. No, może nie całej – wspomniany gdzieś wyżej palant raczej denerwuje, ale rozumiem, że taka postać po prostu musi być w horrorze o nastolatkach, bo inaczej się udusi. W ogóle twórcy w mistrzowski sposób grają tutaj z konwencją gatunku.
Bohaterowie w horrorach od Supermassive kreują siebie głównie za sprawą tego, co wydobywa się z ich aparatów gębowych. Tak jest i tym razem, a dialogi w The Quarry to majstersztyk – rozmowy są bardzo ciekawe w praktycznie każdym momencie: nawet wtedy, gdy dotyczą pakowania toreb do bagażnika auta. Tym razem zadbano też o polskie napisy – wiem, że dla wielu osób to jest ważne i brakowało im tego chociażby w The Dark Pictures. A tak poza tym to produkcja ma ode mnie dużego plusa za duże ilości dobrego, delikatnego humoru w dialogach – wydaje mi się, że taki rodzaj żartów jest raczej rzadkością w filmach z nastolatkami, nie mówiąc już o horrorach.
Twórcy gatunku rzadko bywają subtelni także w kwestii doboru metod straszenia. W najnowszym dziele twórców Until Dawn dużo jest subtelności i pomyślunku. Jeśli ktoś uważa, że dobry horror zaczyna się na Kill’em All, a kończy na czymś jeszcze bardziej spektakularnym, to The Quarry go raczej nie przestraszy. Natomiast w moim odczuciu opowieść ta straszy i robi to bardzo umiejętnie. Nie mogę powiedzieć za dużo, powiem więc tylko tyle, że tytuł obezwładnia napiętą niczym gumka w za małych majtkach atmosferą i ciągłym skupianiu się na tym, czego tu nie ma bardziej niż na tym, co jest (no i wybrnęłam – a co).
O mechanikach słów kilka
Zdołaliśmy przywyknąć do tego, że produkcje od Supermassive bardziej się ogląda, niż w nie gra – i to oczywiście dotyczy także najnowszego dzieła studia. Można by rzec, że ktoś w końcu robi gry, przy których można się porządnie najeść. A tak na serio – lwią część posiedzenia przy The Quarry spędzamy na patrzeniu. Natomiast od czasu do czasu przejmujemy kontrolę nad którąś z postaci i w widoku trzecioosobowym eksplorujemy otoczenie, znajdując różne przedmioty, które mogą rzucić nowe światło na to, w czym uczestniczymy.
Do tych przedmiotów należą między innymi karty do tarota, które po ukończeniu poszczególnych rozdziałów zanosimy przemiłej starszej pani z ptakiem. W teście wersji preview pisałam trochę o moich podejrzeniach co do roli tej pani. Podejrzenia okazały się słuszne: pani ta po prostu wygryzła kultowego pana Kuratora – to znaczy, on pokazuje się tylko w The Dark Pictures, więc postać żeńska jest tu tak jakby kimś całkiem innym. Ale rolę pełni podobną: jeśli uda nam się znaleźć kartę w danym rozdziale, to uraczy nas podpowiedzią co do tego, jak możemy się zachować, by w przyszłości wyjść w opresji w jednym kawałku. Czasem nie udawało mi się znaleźć karty, za co zbierałam od pani starszej krytykę; raz nawet skwitowała moje postępy wiele mówiącym "pfff". Fajnie, że ta bohaterka tu jest, bo bardzo przyzwyczaiłam się do roli pana Kuratora.
I jeszcze więcej o mechanikach
W bardziej emocjonujących momentach rozgrywki, których jest w produkcji kilka, musimy stawić czoła sekwencjom Quick Time Events. Tym razem nie są one nazbyt wymagające, a poza tym możemy dostosować ich trudność w opcjach. Nowością w rozgrywce jest natomiast możliwość przywrócenia martwego bohatera do życia, co możemy zrobić łącznie trzy razy w całej historii. Death Rewind to bardzo dobry pomysł, bo u mnie akurat jako pierwsza straciła życie postać, którą najbardziej polubiłam – i dzięki tej opcji mogłam cofnąć czas do ostatniego z dokonanych przez nią wyborów. Jednak w tym momencie zauważyłam, że system podejmowania decyzji chyba nie do końca działa tak idealnie, jak reszta elementów tej produkcji.
W The Quarry jest dużo wyborów, które autentycznie mają wpływ na rozwój historii i prowadzą do jednego z naprawdę wielu dostępnych zakończeń. Sęk w tym, że ten system bywa "logiczny inaczej", a to, co dzieje się z postaciami po podjęciu przez nas decyzji, nie zawsze jest jakoś porządnie umotywowane. Akurat w tej sytuacji, którą mam na myśli, bohaterka zginęła, bo napuściła na siebie niebezpieczeństwo. Cofnęłam więc czas i najpierw dałam tej postaci zrobić dodatkową zupełnie głupią i niezwiązaną z niczym rzecz, a dopiero później napuściłam na siebie niebezpieczeństwo – a wtedy śmierci udało się uniknąć. Gdzie tu logika? Decyzje w The Quarry – a raczej ich następstwa – nie do końca pojmuję i jest to jedno z głównych zastrzeżeń, jakie mam to tego horroru.
Technicznie też supermasywnie
A poza tym twórcy dostarczyli nam produkt bardzo dopracowany pod względem technicznym. Tytuł jest niesamowicie dobrze zoptymalizowany – nic nie zawiesza się ani nie zacina; krzaki wyświetlają się tylko tam, gdzie powinny. Oczekiwałam, że w wersji pecetowej doświadczę chociaż problemów z kamerą czy topornym sterowaniem klawiaturą i myszą, które trapiły "blaszakowe" Little Hope – a tu nic. Zupełnie nic!
Żadna z postaci nie pakuje się tam, gdzie nie trzeba – to znaczy, generalnie się pakują, ale wyłącznie dlatego, że konwencja horroru tego wymaga, a nie dlatego, że sterowanie jest niedopracowane. Co ciekawe, granie na klawiaturze jest tu nawet wygodniejsze niż granie na padzie. Gdy podłączyłam DualSense, za nic w świecie nie mogłam zmienić nietypowego układu przycisków i ich Xboksowych oznaczeń ABXY – nawet na poziomie Steama. Ale na klawiaturze to już był cud i miód. Kamera także nie płata figli. W ciągu całego mojego pobytu w Hackett’s Quarry tylko raz zdarzyło się, że przez chwilę musiałam podreptać w miejscu, bo nie mogłam nakierować postaci na interaktywny znacznik. A w Little Hope takie sytuacje zdarzały mi się bardzo często.
Interaktywne horrorki od Supermassive nigdy nie były brzydkie. W The Quarry mamy bardzo miłą dla oka grafikę i świetnie wyglądające rejony obozu przetrwania – w niektórych miejscach jest nawet malowniczo. Głównym atutem oprawy wizualnej w tej produkcji jest przede wszystkim dopracowana mimika twarzy postaci – wygląda to, trzeba przyznać, efektownie. Przez znaczną część historii obserwujemy właśnie bliskie zbliżenia facjat, więc fajnie, że dopracowano ten element. Jeśli do tego dołączymy udany dubbing z dobrymi aktorami – szczególnie rozwala trochę ospały głos Ryana (Justice Smith), który zresztą bardzo pasuje do zarysu charakterologicznego bohatera – to już w ogóle bomba. The Quarry ma więc kinowy rozmach, i to nie tylko w kwestii fabuły, ale i opracowania technicznego.
Nic, tylko oglądać
W upiornym obozie spędziłam w sumie kilkanaście godzin, bo i nigdzie się nie spieszyłam. Oczywiście jeśli ktoś nie lubi się włóczyć po growych zakamarkach, to zapewne ukończy tytuł w 8-10 godzin. Produkcja jest ładna, historia niezwykle wciągająca, bohaterowie świetnie napisani – a mnie nie trzeba więcej. Oczywiście parę wad też się tu znajdzie. Na przykład nie jestem do końca przekonana do systemu wyborów: niektóre rzeczy wydają się tu być mało sensowne. To jest chyba jedyne poważne zastrzeżenie, jakie mam do The Quarry. A poza tym: w to po prostu trzeba zagrać (lub, ściślej mówiąc, to trzeba obejrzeć). Mam nadzieję, że twórcy już szykują kolejną smaczną produkcję dla fanów. Może być i z jakimś palantem – byleby była równie dobra i ciekawa, jak ta najnowsza.
Recenzja dotyczy wersji gry na PC. Kod do recenzji dostarczył wydawca.