Dwoje na kanapie: Crypt of the NecroDancer
21.05.2019 13:28, aktual.: 04.06.2019 18:35
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jeśli nie słyszeliście o Crypt of the NecroDancer to najpewniej mieszkacie pod kamieniem. Jeśli nie graliście, najwyższy czas to zmienić. Jeśli nie graliście, a na dodatek posiadacie Switch’a, absolutnie bierzcie się za nadrabianie tytułu, bo już niedługo czeka nas świetny cross-over - Cadance of Hyrule, gdzie przyjdzie nam potańczyć Linkiem.
Nie wybiegajmy jednak w przyszłość, bądźmy tu i teraz, bo tytuł broni się sam, bez interwencji marki wielkiego N. Zasady zabawy są proste - eksplorujemy podziemia, ale poruszać możemy się jedynie poprzez… taniec. Tak, tańcząc poruszamy się w wybranym kierunku. Trzeba więc trafić w odpowiedni rytm, by przeskakiwać pola i efektywnie atakować przeciwników. Sami przeciwnicy poruszają się po planszy w określony sposób i tego schematu przyjdzie się nam nauczyć w zmaganiach z nimi.
Z Crypt of the NecroDancer założyłem sobie tak: będę grał sam, bo gra na pewno nie spodoba się mojej drugiej połówce. Finalnie jest jednak tak, że nie zagrałem w kryptę ani razu bez towarzystwa. Masia, kiedy tylko zobaczyła jak szalenie pokręcona jest to gra, od razu dołączyła do mnie i niemałym zaskoczeniem było dla mnie to, ile czasu pochłonęła nam rozgrywka. Jasne, to jeden z tych tytułów, w które można grać samemu, zapewne też będzie miło, ale znacznie przyjemniej będzie podrygiwać na podziemnym parkiecie z partnerem / partnerką. Zupełnie jak z matą do tańczenia, niby jest fajnie, ale jednak lepiej tańcować w duecie.
Nie jest to gra łatwa - w zasadzie rytmiczny rodowód może na to wskazywać, wszakże takie gry często bywają trudne. Wymaga nauki, treningu. Frustracja się zdarzy, oczywiście, ale to nie jest poziom Overcooked - najpewniej dzięki temu, że poziomy tworzone są proceduralnie. Nie ma się więc tego poczucia "utknięcia" na szalenie trudnym poziomie. Raz więc pójdzie lepiej, raz gorzej - z czasem dotrzecie do boss’a, by szybciutko ponieść klęskę. Kolejne podejścia i w końcu szefuncio padnie i wtedy myk, wskakujemy do nowego, trudniejszego lochu. Całe szczęście, że przyjdzie nam się dozbrajać i ulepszać, a więc z czasem nasze postaci są zwyczajnie mocniejsze - jest łatwiej, ale wciąż nie jest łatwo.
Wspomniałem o Overcooked - tam trzeba działać w ścisłej kooperacji, istotna jest ciągła i klarowna komunikacja. Tu tańczycie wspólnie, niszczycie wrogów, ale w gruncie rzeczy robicie to poniekąd niezależnie. Zdarzą się więc samowolki, ktoś się rzuci samotnie na wielkie smoczysko albo wpadnie do dziury (i przy okazji "upupi" drużynę, bo kiedy już wypadniecie piętro niżej, będziecie otoczeni największym ścierwem jakie gra ma do zaoferowania na danym poziomie). Gubiąc rytm nie wpływacie też na grę, a na efektywność poruszania swojej postaci. No i nawet jeśli jedna osoba zginie, nie oznacza to końca rozgrywki - drugi gracz walczy dalej.
Nie da się oczywiście nie wspomnieć o oprawie muzycznej. Absolutnie cudowna. Zmienia się w różnych momentach rozgrywki - stąpając na klawisze przyspieszenia czy spowolnienia, muzyka zareaguje zgodnie z symbolem, co z kolei przełoży się na szybkość poruszania się. Kiedy z kolei zbliżycie się do sklepu, usłyszycie, że sklepikarz podśpiewuje kawałek, do którego wcześniej się gibaliście na planszy. Coś pięknego.
Z całego serca polecam Crypt of the NecroDancer na wspólne posiadówy z graczem numer 2. Niski próg wejścia przyciągnie każdego, a wszystko to co gra prezentuje, sprawi, że będziecie się jej chcieli uczyć. Zapraszam do tańca.
Producent umożliwił również opcję gry za pomocą maty do tańczenia. Na PC taka konfiguracja nie będzie problematyczna, z konsolami może być trudniej, ale nie jest to niemożliwe. Przykładowo na Pstryku przydałaby się mata kompatybilna z Nintendo GameCube i wypuszczony ostatnio przy okazji premiery Smash'a adapter do kontrolerów.