Długo wyczekiwana śmierć Wii U
Niech żyje król! Ale czy ten, co umarł, rzeczywiście był królem?
03.03.2017 | aktual.: 03.03.2017 13:58
"Zamieść coś pod dywan", czyli pozbyć się czegoś po cichu, tak, by nikt nie zauważył. Pasujące to do sytuacji średnio, bo wszyscy widzieliśmy, jak spektakularną klapą okazało się Wii U. A jednak nie potrafię wyzbyć się wrażenia, iż mocniejszą kampanią reklamową Switcha oraz wypuszczeniem Breath of the Wild wraz z premierą nowego sprzętu Nintendo (przy dość wyraźnym przemilczeniu drugiej wersji) nie tylko zaczyna kolejny etap swojej egzystencji na rynku konsolowym, ale również wymazuje wszelkie ślady po tym poprzednim. Od Wii U niżej upadł chyba wyłącznie Virtual Boy. A dzisiaj, przypominam, mamy czasy, w których wyraźna porażka zmiotła niejedną legendę.Ale naprawdę było tak źle? Naprawdę. Wii U przez cztery lata na rynku trafiło do trzynastu milionów graczy. Przy wynikach konkurencji czy nawet 3DS-a to jest po prostu żart. Nic dziwnego, że większość wydawców zeszła z tego pokładu tak szybko. To niesamowite, że Mario Kart 8 kupiło ponad osiem milionów osób. W tej ósemce widziałbym prawdziwych nintendomaniaków, tych, którzy łykną wszystko, co dostarczy im ulubiona firma (i tak, bywam jednym z nich od czasu do czasu). Reszta bestsellerów - Nintendo opublikowało w zeszłym miesiącu top dziesięć - nie powinna nikogo zaskoczyć. Same pewniaki. Splatoon dziś już za taki bierzemy, nawet jeśli dwa lata temu nikt nie potrafił uwierzyć, że zaściankowcy z Kioto mają udaną grę sieciową. To strasznie przykre, że na liście jest Mario Party 10, a takiej Bayonetty 2 brakuje.Co ich zgubiło? Pewność siebie zapewne. Tak samo, jak Sony podczas przesiadki z szóstej generacji na siódmą. "Skoro ostatnio pokonaliśmy wszystkich, nie ma co się spinać" - tego typu pewność siebie. Problem w tym, że sukces Wii był nagły, niespodziewany, trudny do wyjaśnienia właściwie. A baza użytkowników tej konsolki nieco płynna, daleka od definicji przyszłego fana. Średni marketing, średnia pompa, średnia nazwa nawet, bo zbyt bliska poprzedniczki (wystarczyłaby cyfra zamiast tego nieszczęsnego "U"). Cała kanonada przeciętnych decyzji. I jedna naprawdę pomysłowa konsolka pomiędzy nimi. Technicznie zacofana, wyśmiewana. Uduszona poduszką w śnie.Pięćdziesiąt jeden, jeśli wierzyć ciotce każdego studenta, większych gier ekskluzywnych. Z których około połowę potrafi wymienić każdy posiadający Wii U. W Polsce - powiedzmy, że kilkaset osób, zachowując względny optymizm. Gry AAA od zewnętrznych wydawców? Chyba tylko przez kilka pierwszych miesięcy życia konsoli. Dlatego często powraca żart, według którego lata życia Wii U to "2012-2012". Co prawda premiera miała miejsce w listopadzie, więc powinno się jednak dać 2013 rok, ale rozumiem sarkazm. Przez króciutką chwilę rzeczywiście było wszystko: Asasyn, Need for Speed, Batman, Darksiders czy CoD. Ostatnie pożegnanie z Nintendo należało do Ubisoftu, przy okazji szalenie ubogiego portu Watch Dogs. Już w momencie, gdy przyszłość Wii U była od dawna przesądzona.Czy warto kupić dziś Wii U? - czasem zapyta jakiś zbłądzony w Internecie. Dla gier tak - odpowie nintendofil. Ale prawda jest nieco inna. Bo te największe hity zobaczymy na Switchu. The Legend of Zelda: Breath of the Wild, które dziś debiutuje, bez najmniejszych wyrzutów sumienia, bardzo zresztą słusznie, otwiera żywot nowej konsoli. Mario Kart 8 w bogatszym wydaniu trafi na Switcha. Splatoon 2 to tak naprawdę Splatoon 1.5. Myślicie, że Nintendo nie pójdzie za ciosem, nie odświeży jakoś Super Smash Bros. lub 3D World (grudniowa premiera Super Mario Odyssey to perfekcyjna okazja)? Mario Maker oraz włóczkowy Yoshi już zostały ewakuowane na 3DS-a. Następnych "kotletowych" zapowiedzi po prostu trzeba się spodziewać. Spójrzmy nieco inaczej. Wskażmy te unikalne pozycje, które na zawsze pozostaną na tabletowym wraku.Donkey Kong Country: Tropical Freeze. Fantastyczna, wymagająca małpiej zręczności platformówka 2D. Mój osobisty "tytuł startowy", który sprawiłem sobie wraz z konsolą, wierząc, że z Wii U pod telewizorem otwiera się przede mną szersza współpraca z Polygamią (na łamach portalu zrecenzowałem sześć gier dla tego sprzętu - ale poszalałem!). Rzecz tak urocza i piekielnie trudna zarazem, że miałem ochotę często tego rozładowującego się tableta wyrzucić przez okno. Ponad dwadzieścia godzin walki z własnymi ograniczeniami. A potem bezkresna satysfakcja z "platynki". Szczerze jednak liczę, że w Retro Studios dłubią już nad Metroidem, a nie kolejną odsłoną goryla w krawacie. Tropical Freeze miało pecha być "dwójką". Poprzedniczkę (odrobinę lepszą zresztą) mamy na Wii i 3DS-ie.Captain Toad: Treasure Tracker. Piękny pomysł na świeże IP w znajomym uniwersum. Eksploracyjno-logiczny Grzybol, którego wymaksowanie zaliczam do najprzyjemniejszych epizodów związanych z tą konsolą. Kreatywne wykorzystanie tableta - na przykład dmuchanie w niego przy licznych okazjach - ogranicza nieco potencjał eksportowy. Nic nie stoi na przeszkodzie, by Switcha zaskoczyć ewentualną kontynuacją. Zwłaszcza że Nintendo brakuje właśnie takich przyjaznych rozkminek. Niegdyś rolę odgrywała podseria Mario vs Donkey Kong, którą bez serca przemielono na aplikację do szuflowania Amiibosami. Ale Captain Toad doskonale przedstawiał prawdziwą magię Wielkiego N.
Project Zero: Maiden of Black Water. Kilka argumentów. Nienajlepsza gra, horror w dodatku z dość niszowej serii. Cholernie rzadka już od dnia premiery (poważnie, długo zastanawiałem się, czy pudełko w ogóle rozfoliowywać. Decyzję podjął za mnie jeden przyjaciel). Survival horror w najbardziej klasycznej odsłonie, choć po premierze siódmego Residenta nie każdy brałby to już za wadę. Japoński horror, a te długowłose dziewczynki dawno przestały być atrakcyjne dla zachodniego odbiorcy. No i gra, która straciłaby sens, gdyby pozbawić ją drugiego ekranu. Całe napięcie działało właśnie dlatego, że aparatem (standard serii) był nasz padlet. Pójdzie na dno razem z Wii U, by za kilka lat być po prostu białym krukiem dla kolekcjonerów.Star Fox Zero. Wydaje mi się, że Miyamoto nadal czuje baty, jakie zebrał ten tytuł. Ależ jaki ambitny pomysł. Scrollowana kosmiczna strzelanka, w której na jednym ekranie widzieliśmy nasz statek (sterowany za pomocą analoga), na drugim obserwowaliśmy celownik działka tego statku (sterowany żyroskopami tableta). Jak przedziwnie się w to grało, powyginanym, machającym głową w górę i dół jak w ataku paniki. Oraz... jak długo trzeba było się tego grania uczyć, niestety.Tokyo Mirage Sessions #FE, które z perspektywy czasu oceniłem trochę za surowo. Zamiast skupić się na tym, jak udanego spin-offa Persony, z jak fantastycznym systemem walki stworzył Atlus, dałem wydźwięk rozczarowaniu jego scenariuszem. Tak to jest, gdy przez lata kojarzy się Shin Megami Tensei wyłącznie z mrocznymi, nieokreślonymi moralnie opowieściami. Ale prawdą jest, że Wii U miało jednego, szalenie nietypowego jRPG-a, który za jakiś czas będzie poszukiwany przez każdego, kto przypadkowo wdepnie w Atlusa i ich niepowtarzalną serię.Postanowiłem ograniczyć się do pięciu pozycji. Jasne, że można by tu dołożyć takie Xenoblade Chronicles X (dobre i złe jednocześnie, to skomplikowane), The Wonderful 101 (w które jeszcze nie grałem) czy dwa remastery gamecube'owych Zeld: Twilight Princess oraz Wind Waker. Problem w tym, że chwilę później kończą się możliwości kombinowania z naszym małym zestawieniem. Wii U miało niewiele intrygujących, większych pozycji, których nie można by przenieść na pozostałe sprzęty.Zwijam Wii U do szafy, by zrobić miejsce Switchowi, który chłopaki w Warszawie właśnie profanują unboxingiem. Czuję wyrzuty sumienia. Pograłem na Wii U zdecydowanie za mało. Zaniedbałem naszą relację. Myślałem, że będę ostatnim sprawiedliwym, obronię ten sprzęt przed lawiną krytyki. A koniec końców służył mi najczęściej jako emulator do Wii. No właśnie, bo we wstecznej kompatybilności widzę jedyny solidny argument, by dziś w taki zakup się pakować. Jak wiecie, bronią Switcha będą kartridże. Przerywa chlubną tradycję, nie pozwoli ograć tytułów z poprzednika. Wii U to zatem nie tylko U, ale również Wii. A połączona biblioteka rodzynków z obu sprzętów tworzy już zupełnie inny obrazek. Tylu exclusive'ów nie znajdziecie nigdzie indziej.To zabawne, że ostatecznie zostałem w Polygamii na dłużej, ale nie miały z tym za wiele wspólnego obie konsolki Nintendo, jakie w tym celu kupiłem (jeszcze 3DS). Sprzętom udało się coś innego - raz na zawsze przekonały mnie do hermetycznej firmy. To już nie krótkie romanse, tam Game Boy od kolegi, tutaj DS na kilka tygodni. Wpaść poważnie w Nintendo oznacza podpisać z nimi cyrograf. Chcieć ogarniać ich serie, nadrabiać, kolekcjonować stare gry lub kosmetyczne w gruncie rzeczy Amiibo. Nawet tak niedopieszczona zabawka jak Wii U ma podobną moc.Ale czy próbowałbym wychodzić przed szereg i polecać Wam bliższy kontakt z tym trupem? Raczej nie. Wii U pozostanie tematem dla retrozajawkowiczów oraz zupełnych nintendofilów. Pierwszym kontaktem z dużym N powinien być w tym momencie 3DS. Że co, że Switch? Sprawdzimy w ciągu kilku najbliższych tygodni. Nie ma pośpiechu.No i jest, ma swoje nowe miejsce. Obok niego GameCube, zepsuty już DS oraz Game Boy Advance SP. Jestem pewny, że jak tylko zamknę szafę, starsze rodzeństwo zacznie z niego drwić. Spokojnie, dziwolągu, ja będę cię od czasu do czasu wyciągał. Ja i zaledwie kilka milionów podobnych mi ciekawskich. Tymczasem odeśpij trochę. Nie jestem pewny, czy zasłużyłeś. Ale zawsze będę miał do ciebie słabość.Adam Piechota