Cyberpunk 2077. Fabuła gry to momentami istna Gra o tron [Felieton]
W Cyberpunku 2077 można doszukać się dziesiątek odniesień do stworzonego przez Gibsona i Pondsmitha gatunku. Ale im dłużej myślałem o głównych wydarzeniach gry, tym jaśniejsze było, że futurystyczna, acz zachowawcza opowieść CD Projektu Red ma jeden duży punkt wspólny z epickim serialem HBO.
Uwaga - spoilery. W artykule opisuję wydarzenia do połowy głównego wątku. Jeśli jeszcze nie dotarłeś do momentu, w którym musisz wjechać windą na wieżowiec Embers i spotkać się z Hanako (misja "Komu bije dzwon"), lepiej zawróć.
Wasze pierwsze skojarzenie z "Grą o tron"? Moje - liczba postaci, które sukcesywnie odstrzeliwuje autor opowieści przez kolejne tomy. To, że charyzmatyczni bohaterowie, będący nie tylko na pierwszym planie fabuły, ale nadający jej dynamikę i kierunek, nagle spadają z rowerka. Że akcja, nieraz bez zadnych sygnałów ostrzegawczych, wywala się o 180 stopni.
I dokładnie tak samo jest w "Cyberpunku 2077". Ale zaskoczeniem nie są tylko nasze emocje w trakcie grania, ale i szersze spojrzenie na cały segment gier AAA.
Przerwany film
Niby twórcy na pewne wydarzenia nas przygotowali. Pamiętacie ten piękny, w filmowym stylu zrobiony zwiastun, w którym V spotyka się Dexem w motelu, a potem ucieka taksówką z - jak się ukazuje - umierającym Jackiem? Ten sam, w który po napisach poznajemy Keanu Reevesa w roli Silverhanda (i legendarną już kwestię, która nie pada w grze).
Cóż, CD Projekt Red dokonał osobliwego aktu zaspoilowania fabuły własnej gry. Co prawda nie chciało mi się wierzyć, że przyjaciel V, popularna postać z materiałów przedpremierowych, ot tak sobie ginie w taksówkce. I że świat w 2077 nie ma prostych metod radzenia sobie z tak banalną sprawą, jak dziura od kuli w brzuchu.
A jednak zaspoilowali. Co prawda nie wiem, po co i nie wiem, czy to było w ogóle potrzebne. Raczej nie. Ale mimo wszystko śmierć Jackiego w grze i tak była dla mnie szokiem i momentem dołującym. Patrząc po wpisach w sieci, nie jestem jedynym, który uważa, że to jeden z najfajniejszych partnerów w grach od lat. Że był pięknie skrojoną postacią i do gadki, i do klamki. Jedną z tych, które - wydawałoby się - jeśli umrą, to pod koniec gry. Zapewne ratując nasze życie.
Tymczasem Redzi podjęli szereg decyzji radykalnych. Pierwsze godziny gry można dosłownie wyrzucić na śmietnik - tak jak nasze ciało po tym, gdy zostajemy niemal zabici. Nasz oddany przyjaciel Jackie. Netrunnerka T-Bug, która pomaga nam w kluczowych misjach. Fikser Dexter DeShawn - duwlicowy, ale mimo wszystko powalał bijącą od niego mafijną aurą i gęstym dymem z cygara. Sam cesarz imperium Arasaka - Saburo Arasaka. A chwilę później żywot, po serii brutalnych doznań, kończy Evelyn.
Gdy zostajemy wygrzebani ze śmietnika dla ciał, nie mamy nikogo, komu można by zaufać. Idealnym materiałem na nowego partnera wydaje się nasz wybawca, Goro Takemura, były ochroniarz Saburo. Po serii oschłych, wstępnych dialogów powoli się do niego przekonujemy, by potem stwierdzić, że gra podarowała nam nowego, cudownego kompana. I kilka misji później jeden ze scenariuszy "Cyberpunka 2077" również przewiduje dla niego mogiłę. Podejrzewam, że dla większości, bo nawet nie zdawałem sobie sprawy, że istnieje szansa, aby go uratować.
Moja V była skazana albo na samotność, albo kurczowe trzymanie się każdej, nowej osoby i dogadzanie jej pozytywnymi odpowiedziami, spełnianiem jej zachcianek i próśb, byleby tylko tę samotność oddalić.
Wbrew regułom
I kiedy przeglądam sobie wirtualną półeczkę z najlepszymi grami AAA ostatnich lat, uświadamiam sobie, jak radykalne i jednocześnie oryginalne rozwiązanie wybrał CD Projekt Red.
To, że przyjaciele w grach, filmach czy książkach giną, jest absolutnie normalne. Jeśli nie na samym początku, by zdradzić nam na ucho kluczowy sekret, to gdzieś pod koniec, by stać się kompasem, który wytyczy nam azymut na spuszczanie łomotu w ramach zemsty. Ale nie tutaj.
Scenarzyści, niczym George R.R. Martin, kasują znakomite postaci z gracją twardego resetu komputera czy wyciągnięcia wtyczki. Rozbudzają nadzieję, zachęcają nas do tworzenia w głowie scenariuszy o tym, jak się potoczą nasze dalsze losy - nowe zadania od Dexa, kolejne, szpiegowskie misje z T-Bug, jak ta z Konpeki Plaza, dalsze wynoszenie materiałów przez Evelyn z Arasaki.
"Wstaj samuraju, mamy miasto do spalenia" - mówili nam. Zgadza się. Gra spaliła ludzkie mosty, a na pocieszenie dała konstrukt irytującego i podłego Johnny'ego Silverhanda.
Ten zabieg jest tyleż brutalny, co intrygujący. O ile śmierć Jackiego ma swoje uzasadnienie w tym, aby dać pole do wykiełkowania naszej relacji z Silverhandem i różnych zakończeń gry, tak rozgrywka mogłaby się potoczyć bez zmian, gdyby reszta bohaterów przeżyła. To czyste wybicie nas z komfortu. I jednoczesne zmazanie poczucia, że w Night City będziemy robili stateczną, gangsterską karierę. To nie ten adres.
Losy NPC i - co za tym idzie nasze - to wypisz-wymaluj cyberpunkowy nihilizm. Z jednej strony euforia życia w niesamowitym Night City, z drugiej przygnębiająca samotność. Z jednej multum nowoczesnych technologii, z drugiej ta sama technologia nas dosłownie zabija. Nie ma tu po prostu miejsca na drużynę złożoną z wiernego przyjaciela i sprawdzonych w akcji partnerów.
Najwyraźniej nie bez powodu profesja V w świecie "Cyberpunka 2077" nazywa się "Solo".
Wybierz najlepsze sprzęty technologiczne tego roku i wygraj 5 tys. złotych! Wejdź na imperatory.wp.pl i zagłosuj.