50 euro za grę, która dopiero trafiła do Wczesnego Dostępu na Steamie to jednak lekka przesada
Chyba nie tak miało to działać...
30 sierpnia we Wczesnym Dostępie na Steamie zadebiutowało Sunless Skies, bardzo fajnie zapowiadająca się kontynuacja, czy w zasadzie rozwinięcie, świetnego Sunless Sea. Świetnego, ale nie idealnego, bo gra miała swoje bolączki – mało ciekawą walkę i nużące powroty do portu macierzystego. Sequel ma to zmienić; potyczki będą wymagały manewrowania i myślenia, a zamiast jednej przystani, będziemy mieć ich cztery. Sama mapa też wydaje się być większa.
Sunless Skies Early Access Launch Trailer
Większa jest też cena, bo Sunless Skies kosztuje na Steamie 23 euro i prawie 100 zł na GOG-u. To dużo zważywszy na fakt, że poprzednia gra Failbetter kosztuje od swojej premiery 19 euro, a za 30 kupimy bundla z DLC Zubmariner. Z kolei inna gra z Wczesnego Dostępu, Warhammer 40000: Inquisitor – Martyr to wydatek... 50 euro.
Nie miałem jeszcze okazji pograć w Sunless Skies, więc ciężko mi oceniać, czy gra jest warta tych pieniędzy; pewnie tak. Spędziłem za to chwilę z Inquisitorem i choć jest za wcześnie, by wydawać werdykt (na wrażenia będziecie musieli poczekać do końca miesiąca) to jedno już wiem – w obecnym stanie to produkcja za max 20, może 30 euro.
W40K: Inquisitor - Martyr | Early Access Cinematic Launch Trailer
Jednak nie to mnie irytuje, bo każdy ustala taką cenę, jaką chce. PlayerUnknown’s Battlegrounds kosztuje 30 euro, a kupiło je już ponad 10 milionów osób. Cena ARK: Survival Evolved pod koniec pobytu we Wczesnym Dostępie skoczyła do 60 euro, wcześniej twórcy wydali płatne DLC do nieukończonej gry, a chwilę po premierze zapowiedzieli kolejne i gra ciągle się sprzedaje. Podobnie jak Inquisitor – Martyr, który jest wśród 20 globalnych bestsellerów na platformie Valve. Zatem w każdym z tych przypadków cena dopasowana jest do rynku.
Jedno natomiast zastanawia. Według mnie największą zaletą wczesnych dostępów czy to na Steamie, GOG-u czy gdziekolwiek indziej jest, obok możliwości wcześniejszego zagrania, opcja kupna ciekawie zapowiadającej się gry w niższej cenie. Działa tu prosta zasada – coś za coś. Ja daję twórcy pieniądze na rozwój, on mi możliwość zagrania przed innymi. Kupuję jednak produkt nie dość, że nieukończony, to jeszcze mogący zmienić się tak, że przestanie mi się podobać (Rust zrezygnowało na przykład z zombie), więc normalnym jest, że płacę za niego niższą cenę. W ten sposób kupiłem choćby Kerbal Space Program za 6 czy 7 euro. Dziś gra kosztuje 40.
Pisałem już o tym kiedyś, ale powtórzę. Decydując się na grę w jakiejkolwiek formie wczesnego dostępu nie jesteś żadnym testerem. Deweloper może wziąć pod uwagę twoje sugestie i przemyślenia, ale równie dobrze może je zignorować. Tester za swoją pracę dostaje wynagrodzenie, ty płacisz twórcy za możliwość wcześniejszego ogrania nieukończonej gry. Mało tego, bywają sytuacje, w których autorzy uważają, iż nic ci się nie należy, bo „widziały gały co brały”. Niestety wśród graczy też panuje takie przekonanie. A przecież kupiłeś produkt, masz prawo wymagać.
Może przesadzam, może tylko mnie denerwuje, że już nawet mniejsze studia i wydawcy zaczynają traktować graczy jak bezmózgie bydło. Wczesny Dostęp na Steamie, mimo szlachetnych założeń, dość szybko został wypaczony, podobnie jak crowdfunding, ale czym program różni się teraz od sprzedawania gier w pełnych cenach? Co stoi na przeszkodzie, żeby za parę miesięcy pojawiło się tam coś za 60 euro? Dobra, jedna różnica jest. Jeśli gra miała już premierę, to mamy ją w lepszym lub gorszym stopniu ukończoną. W przypadku wczesnych dostępów twórcy w każdym momencie mogą się wycofać, zostawić nas z niekompletnym produktem, a my nie możemy nic zrobić. Do niedawna ryzyko rekompensowała niższa cena, teraz to już sam nie wiem co.
Bartosz Stodolny