Życie jest dziwne
To nie będzie tekst dla Ciebie <random value>. To nie będzie tekst dla nikogo z Was. To będzie kilka zdań dla mnie. Usprawiedliwienie, które ma mi pomóc zmniejszyć poczucie winy. Pozwolić pójść dalej i zapomnieć. Nie wstydzić się łez, które pojawiły się w trakcie gry i prawdziwego smutku, zrozpaczenia, które trawi mnie od chwili dokonaniu wyboru. Najcięższego kliknięcia myszą, jakie przyszło mi dotychczas wykonać.
Nie bez powodu przechodziłeś tę grę od drugiego stycznia, kiedy z łóżka hotelowego pokoju obserwowałeś padający śnieg, powoli zmieniający Karpacz w coś na wzór pomiętej pościeli, na której światło świątecznych lampek tworzy bajeczne wzory. Nie bez powodu kupiłeś cały sezon po zaledwie kilku minutach pierwszego epizodu, kiedy ocknąłeś się przemoczony deszczem i smagany wiatrem, aby po chwili przenieść się do jednej z sal Balckwell Academy. Kiedy zobaczyłeś dziwnie znajomą twarz Max, dziwnie znajome otoczenie, dziwnie znajomy korytarz i muzykę w słuchawkach.
To gra wielu pierwszych razy. Bo żadna wcześniej nie zmęczyła Cię emocjonalnie w taki sposób. Nie kazała przystanąć i odejść od komputera. Zastanowić się, kim jesteś i kim byłeś. Żadna w taki sposób. Tak szybkich podróży od uśmiechu do łez, od refleksji do żywiołowości. Tak wyraźnego obrazu Ciebie, wręcz wzniecająca pożar na miejscu przygasłego już zarzewia wspomnień.
Grał… Byłeś Maxine Caulfield. Kiedy słuchałeś jej przyjaciół, słuchałeś słów swoich przyjaciół, zamiast Arcadii widziałeś miejsca, w których byłeś. Opowieść działała jak kondensator, regularnie zwalniając kolejną dawkę tego czegoś, co powodowało, że twoja głowa wędrowała na blat biurka, źrenice rozszerzały się, wzrok stawał się nieobecny i myślałeś… Za każdym razem zdając sobie boleśnie sprawę, że to już było. I zmarnowałeś szansę.
Jak dozowałeś ją, robiąc kilkutygodniowe odstępy, żeby zdążyć zapomnieć o tych kilku linijkach tekstu, kilku sekundach scenerii, czasami zupełnie przypadkowych, po których ulatywała chęć dalszej gry.
W połączeniu z tą stylistyką, wszystko wydawało się być snem, w którym świadomie uczestniczyłeś. Metaforą, jak wszystko w krainie Morfeusza. Złudzeniem kontroli mającym zachęcić do dalszej wędrówki. Prostymi odpowiedziami na trudne pytania. Oszalałeś? Prostota jest dla głupców. Albo racjonalistów. W sumie to to samo. Czasami jednak nawet głupiec ma rację.
Kiedy oglądałeś ze łzami w oczach zachód słońca, kiedy wpatrywałeś się w biały sufit swojego pokoju, kiedy starałeś się podjąć najważniejszą decyzję.
Spanish Sahara zawsze będzie sprawiała, że w kącikach moich oczu pojawią się łzy. Zresztą cały soundtrack to mistrzostwo w dobieraniu podkładu do sytuacji. Jose Gonzales, FOALS, alt-J, Syd Matters, Local Natives, Mowgai i Chryste Panie, to jedna z najlepszych składanek, jakie zaszczyciły gry video. Ile razy się przy niej wzruszałem pozostanie moją tajemnicą.
Każdy utwór wypalił się w Twojej pamięci w sposób, który przywołuje więcej niż zdjęcie, prosty graficzny zapis, ten najbardziej kochany przez klastry neuronów. Emocje, ruch, zapach, dźwięk, całą scenę. Już zawsze będą z Tobą. Gdzieś tam, w tyle głowy, zawsze będziesz przechowywał wszystkie te kawałki układanki.
To była najwspanialsza przygoda, jaką dały mi gry od… od nie wiem kiedy. Wiecie? Jest dużo gier, które da się zamknąć w skali ocen, da się opisać, da się ujarzmić słowem. I jest Life is Strange. Ono niczego nie potrzebuje. Po prostu, jest.
Są gry i jest Life is Strange. Są prekursorzy nowych gatunków i kopie kopi. Są tytuły zmieniające branżę i tytuły zmieniające graczy. I jest Life is Strange. Gdzieś, gdzieś po środku tego wszystkiego.
A zakończenie? Zakończenie było znane od samego początku. Tylko podobnie jak w życiu, po prostu nie chciałeś go zauważyłeś. And you always will be Chloe. You'll always *ucking be.