Zostań na chwilę i posłuchaj: Gry na kilogramy
Jakiś czas temu trafiłem na jednej z grup dyskusyjnych o grach na obrazek, który zadał mi niby proste pytanie: „Wymień w komentarzu gry, przy których spędziłeś więcej niż 100 godzin”.
Phi, łatwizna. W Dota 2 Steam pokazuje ponad 400 godzin. W Dark Souls robienie platyny nabiło mi z 200, gra liczy. League of Legends licznika nie ma, ale mecz trwa średnio 40 minut, a mam ich kilka setek, więc zrobiłem wielokrotność tejże liczby. Mam też przeczucie, że dobiłem do tego kopiąc tunele w Terarrii, a Steam to przeczucie potwierdza. A potem zacząłem zastanawiać się nad grami z dzieciństwa i okresu liceum, gdy miałem więcej czasu na granie, a i mniej gier, więc siłą rzeczy grałem w każdy tytuł dłużej. I zorientowałem się, że nie mam pojęcia...
Nie orientuję się, czy podróżując od Candlekeep do Wrót Baldura spędziłem te magiczne sto godzin. Wygrałem Baldur’s Gate w konkursie w ś.p. „Resecie”, były wakacje, rodzice wyjechali, więc najlepszy przyjaciel przeprowadził się do mnie na 10 dni i graliśmy w Baldura od wschodu do niemal wschodu słońca. Kto by liczył czas?
Zupełnie też nie kojarzę, czy rozbijając się samochodem, motorem, kombajnem i samolotem po Vice City a potem San Adreas przekroczyłem setkę. Pamiętam, że w Vice City grałem 1,5 raza, bo przy pierwszym przejściu padł dysk (nie powinienem ignorować tego stukania), ale zupełnie nie narzekałem - była to jedyna gra z serii, gdzie chciało mi się zbierać 100 znajdziek z całego miasta.
Nie powiem Wam też, czy robiąc niekończące się rajdy na Diablo, Mefisto czy Bhaala w poszukiwaniu najlepszych przedmiotów, doznając pierwszego multi przez internet przekroczyłem te magiczne sto godzin. Czy zrobiłem to tłukąc z kolegami w ówczesnych salonach gier (barak, zatęchła kanapa, TV CRT i PSX/Sega) w Mortala, w Tekkena czy nawet Fifę, bo był moment (98 r.), gdy i w tę serię grałem. Tu pewnie godziny spędziłem w menu słuchając w kółko utworu – Fatboy Slim z ’99 już tak nie działał.
FIFA 98 Soundtrack _Blur - Song 2
Dziś Steam liczy nawet godziny spędzone w menu, Soulsy mają osobny licznik dla każdej z postaci, a Wiedźmin 3 liczy sam i dodatkowo GOG Galaxy też liczy. Czasem mam chwile, gdy patrzę na setki godzin w jakiejś grze i zdaję sobie sprawę, że w tym czasie mógłbym pewnie opanować podstawy chińskiego albo programowania. Chyba nie bez powodu strona licząca szacunkowo czas spędzony w League of Legends nazywa się wasted-on-lol.com. Ale nie o tym, bo przecież kocham gry.
Nie wiem, w którym momencie dokonała się ta przemiana, narodził się ten kult liczb i zaczęto wartościować gry wedle tego, ile czasu da się w nich spędzić. Niedawno John Romero ogłosił Kickstartera dla swojej nowej strzelanki – wśród zapewnień, co dostaną wspierajacy znalazła się oczywiście kampania: „Single-Player Campaign - 10 Hours”. Zastanowiłem się – a co jak im nie wyjdzie 10 godzin, a np. napakowane akcją 7-8? Będą dorabiać na siłę poziomy i dopisywać wątki fabularne? No i jak zmierzą te godziny? Wiadomo, że doświadczony twórca czy tester będzie przechodził grę szybciej. Nie żartuję - na pewno ileś osób przekona ta ładna okrągła liczba i będą rozczarowane, gdy na koniec licznik pokaże 6-7. Rozumiem marketingowe przesłanki tego zapisu – Romero chciał odwołać się do uczuć wszystkich tych, którzy przekonani są, że rynek zdominowały Call of Duty na 4 godziny. Ale czy na pewno trzeba nową grę promować czasem jej przejścia?
Przy okazji: sprawdziłem na howlongtobeat.com – nie ma czterogodzinnego Call of Duty.
Ocenianie gier po czasie trwania wywołuje u mnie wewnętrzny sprzeciw. To dzieła kultury – liczy się to, jakie uczucia w nas wywołują, a nie ile to trwa. Nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że najlepszym filmem jest „Logistics” trwający 857 godzin (wygooglałem, chciałem tu wstawić „Wojnę i pokój” – marne 3,5 godziny). Tymczasem w grach się utarło. Wiedżmin 3 zbiera pochwały, bo można w niego grać i ponad te magiczne 100 godzin (choć czas przejścia głównego wątku ma o połowę krótszy). A Superhot zbierał baty, bo przecież to tylko 2 godziny gry, skandal. Z jednej strony wydawcy zorientowali się dawno, że przeciętnemu klientowi i 10 godzin starczy na długo, a z drugiej wciąż mamią graczy obietnicami wielu wielu godzin.
Można się dalej podśmiewać, że najlepsze gry są darmowe i sieciowe. Taka Dota 2 starczy Wam na całe życie, a zebrane przedmioty przekażecie dzieciom i wnukom. A Saper, a Pasjans?
Żarty na bok – skąd to się właściwie bierze? Mam wrażenie, że to efekt wieloletniego oczekiwania, że oto pojawi się jakieś obiektywne kryterium oceny gier. Nie ma obiektywnych recenzji, bo za każdą stoi jakiś autor, więc gracze znaleźli takowe kryterium poza recenzjami. Liczby nie kłamią, gra na 20h musi być lepsza od tej na 10h. Są skrajne przypadki takiego porównywania ze sobą gier z różnych gatunków, są nieco bardziej racjonalne w obrębie jednego gatunku. Ale chyba mało kto zadaje sobie pytania: jakiej jakości są te godziny, co nam dają? Ile z nich to powtarzające się poziomy, ci sami wrogowie, podobne zagadki i backtracking, by dotrzeć na miejsce akcji?
Oczywiście trochę przejaskrawiam mówiąc, że po czasie ocenia się jakość gry, gdy oceniana jest raczej jej opłacalność. Ale co poradzę: tu też się gubię, bo nie wiem, ile warta jest godzina gry i ile musi trwać ta gra za 150 zł, by była warta swojej ceny. Czy 15 złotówek za godzinę to już dobra cena? W kinie działa. Podejrzewam, że każdy ma jakiś swój wzór i nim się kieruje. A mi nieodmiennie takie przeliczanie kojarzy się z kupowaniem ziemniaków – tu kilo po 2, tam po 3 zł – a nie dóbr kultury. Czy naprawdę wydając pieniądze na najdłuższą grę wydamy je najlepiej?
Jak mówiłem – nie wiem, skąd się to wzięło, ale mam wrażenie, że trochę winny jest ten mit, że gry kiedyś były dłuższe, a teraz branża (to okropne Activision!) nam je skraca. A wiecie, jaką strzelankę można przejść w 4 godziny? Dooma. Tego z 1993, nie z 2016 roku. Ciekawym doświadczeniem jest przeglądanie czasów dla naprawdę starych gier. Karateka (1984) – 39 minut. Super Mario Bros. (1985) – ok. 2 godzin, podobnie Prince of Persia (1989), a Contra (1987) niecałą godzinę. Tytuły, które kiedyś bawiły przez wiele tygodni nieco oszukiwały – nadrabiały poziomem trudności i brakiem możliwości zapisu gry w dowolnym momencie. No i kiedyś nie były aż tak dostępne – grało się w kółko w to samo. Czy to jakoś ujmuje im grywalności?
Zróbcie eksperyment, zawęźcie wyszukiwanie do <4 godzin i zobaczcie, ile dobrych tytułów tam jest.
Gdy tak pomyśleć, sporo świetnych chwil spędziłem przy krótkich grach. Można by pewnie ułożyć ranking (Paaaweł, gdzie tu się włącza slajdy na stronie?!), ale tak z głowy: Superhot, Call of Duty 4: Modern Warfare, Star Wars: Force Unleashed 2, Mirror's Edge, Gunpoint, Stacking, Brothers: A Tale of Two Sons, Ronin, Stanley Parable (choć tu sprawa jest dyskusyjna, mam w znajomych na Steamie człowieka, który spędził z nią 46 godzin). Jak pokazuje ten ostatni przykład – nawet ocena czasu spędzonego z grą może być subiektywna. Niektóre gry można tylko przejść, w niektóre można grać – ale ocena tego zależy od konkretnego gracza. Niektórzy kilkukrotnie zaliczą The Last of Us, inni zagrają we wspomnianego Stanleya raz i dadzą spokój.
Co bardziej mnie przeraża – zjawisko dotykać zaczyna nie tylko gier – podobne podejście zdarzyło mi się zaobserwować w przypadku komiksów, które z grami trochę publiczności dzielą. Jest sobie wychodząca co dwa tygodnie Wielka Kolekcja Komiksów Marvela, której każdy tom kosztuje tyle samo: 40 zł. Nie brakuje więc pytań na poświęconym jej fanpage „Ile ten tom ma stron?” i późniejszych refleksji „Aż 200, o super, opłaca się!”… A ten na 120? Dobrze, że ma twardą okładkę, to przynajmniej waga znaczna.
Paweł Kamiński