Złota Encyklopedia PWN
Używając komputera, nie zdajemy sobie tak naprawdę sprawy z faktu, jak wielką ilość informacji dostarcza nam współczesna technologia. Dopiero rzut oka na grube tomy encyklopedii leżące gdzieś na półce i uświadomienie sobie, że jej zawartość mieści się w jednym plastikowym krążku robi wrażenie.
18.11.2003 | aktual.: 08.01.2016 13:09
Złota Encyklopedia PWN
Używając komputera, nie zdajemy sobie tak naprawdę sprawy z faktu, jak wielką ilość informacji dostarcza nam współczesna technologia. Dopiero rzut oka na grube tomy encyklopedii leżące gdzieś na półce i uświadomienie sobie, że jej zawartość mieści się w jednym plastikowym krążku robi wrażenie.
Złoto z domieszką żelaza
Złota Encyklopedia PWN. Używając komputera, nie zdajemy sobie tak naprawdę sprawy z faktu, jak wielką ilość informacji dostarcza nam współczesna technologia. Dopiero rzut oka na grube tomy encyklopedii leżące gdzieś na półce i uświadomienie sobie, że jej zawartość mieści się w jednym plastikowym krążku robi wrażenie. Całą wiedzę zbieraną przez dziesiątki lat można teraz mieć w odległości kilku kliknięć myszką
Najsłynniejsza polska „Encyklopedia PWN" stosunkowo szybko została przekształcona na zapis cyfrowy. Pierwsza jej wersja - wydana kilka lat temu - nie spotkała się z ciepłym przyjęciem, głównie mediów. Zarzucano jej głównie niedociągnięcia w interfejsie, który był mało funkcjonalny i po prostu brzydki. Być może dużą rolę odgrywało to, że większość krytyków patrzy na każdą encyklopedię przez pryzmat „Microsoft Encarta" - niedoścignionego wzoru dla tego typu wydawnictw. Niezrażony tym PWN co roku wydawał kolejne wersje programu, zawsze mniej lub więcej usprawniając i wzbogacając program. Ostatnia „Złota Encyklopedia PWN wydanie 2003" jest przykładem ewolucji programu z wszystkimi jego zaletami i wadami. Encyklopedia zawiera ponad 120 tys. haseł, a towarzyszący jej „Słownik języka polskiego" ponad 70 tys. definicji i objaśnień.
Zacznijmy najpierw od tych pierwszych. Niewątpliwą zaletą „Złotej Encyklopedii PWN" jest jej zawartość. Wydawca przeniósł na jeden DVD lub 3 CD zawartość sześciotomowej „Encyklopedii PWN" z wszystkimi jej plusami i minusami. Zaletą programu jest zbiór haseł - opracowanych przez doświadczony zespół od lat pracujący nad kolejnymi wydaniami encyklopedii. Co prawda trudno jest dokładnie sprawdzić jakość wszystkich haseł, ale już sama ich aktualność zasługuje na szacunek. W tej edycji umieszczono zarówno atak na World Trade Center jak i inne ważniejsze wydarzenia ubiegłego roku. Moje zastrzeżenia i sprzeciw budzi i budzić będzie dobór osób, a także przygotowania niektórych biogramów. Okazuje się bowiem, że więcej dowiemy się o arcyterroryście Osamie ben Ladenie niż o Billu Gatesie. Pierwszy, siejąc strach i grozę, doczekał się stosunkowo bogatej notatki. Temu drugiemu, choć z pewnością dużo bardziej wpłynął na sposób w jaki dziś żyjemy, poświęcono ledwie trzy i do tego dość kuriozalne zdania.
Według PWN GATES BILL (WILLIAM) HENRY III to „amer. przemysłowiec, programista komputerowy; założyciel i prezes Microsoft Corporation; współtwórca systemu operacyjnego MS-DOS; autor książki o Internecie i nowych możliwościach przekazu informacji Droga ku przyszłości (1996, wyd. pol. 1998)". Powiedzieć o Gatesie, że to przemysłowiec jest pomysłem dość oryginalnym. Wystarczyło przecież zajrzeć do dołączanego „Słownika języka polskiego", by przekonać się, że „przemysłowiec" to właściciel zakładu przemysłowego. Od biedy można chyba Microsoft nazwać zakładem przemysłowym, podobnie jak wydawnictwo PWN. Właściwszym byłoby nazwanie Gatesa przedsiębiorcą lub biznesmenem. Niezbyt fortunna jest sama treść notatki, bo największym osiągnięciem Gatesa chyba jednak nie jest napisanie książki (nawiasem mówiąc takiej sobie) na temat Internetu. A gdzie stworzenie jednej z najpotężniejszych firm na świecie, systemu Windows, którego używają setki milionów ludzi? Mam i już dawno miałem pretensje co do doboru postaci w „Encyklopedii”. Mam takie przeświadczenie, że wystarczy być burmistrzem najmniejszej nawet polskiej dziury, by znaleźć się na kartach encyklopedii, natomiast niektórym profesorom i wybitnym polskim naukowcom nie jest to dane. Byle polityk, dziennikarz czy aktor jest godny być w encyklopedii, ale np. rektor UJ prof. Jerzy Ziejka czy jego odpowiednik na AGH prof. Ryszard Tadeusiewicz - obaj wybitni naukowcy - już, niestety, nie. Tego typu - w sumie drobnostki - zdarzają się we wszystkich wydawnictwach, ale warto, by redakcja encyklopedii zwróciła na to uwagę i może poprawiła się w przyszłych wydaniach. W sumie jednak sprawdzając wyrywkowo zawartość haseł, naprawdę można być zadowolonym.
Niebagatelną sprawę w tego typu wydawnictwach odgrywa interfejs. PWN nie miało dotychczas do niego szczęścia, ale co wydanie to postęp. Obecna wersja jest niezwykle prosta - można powiedzieć, że być może za prosta. Poszukiwanie hasła sprowadza się do wpisania go w odpowiednim okienku. Możemy ograniczyć zakres poszukiwania do tylko haseł, pomijając np. tabele. Pozwala to ograniczyć liczbę otrzymanych haseł w odpowiedzi na zapytanie. Oczywiście jak przystało na encyklopedie, „Złota Encyklopedia PWN" zawiera również wiele multimedialnych elementów jak zdjęcia, reprodukcje, filmy czy animacje.
Choć interfejs jest prosty i w sumie intuicyjny, to coś w nim jest jednak nie tak. Dopiero po kilku dniach odkryłem, że na dole okienka znajdują się przyciski umożliwiające bezpośrednie wejście do galerii podzielonej na kilka tematów: świat przyrody, świat kultury i interakcje. W tym miejscu również można wejść do atlasu świata. Niestety, same przyciski są tak mało widoczne (białe litery na blado niebieskim tle), a kolorystyka tak źle dobrana, że trudno jest je odnaleźć. Wspaniałym pomysłem jest dołączenie do programu zawartości „Słownika języka polskiego", szkoda tylko, że nie pokuszono się o integrację encyklopedii i słownika z popularnymi edytorami tekstów. Wspaniale usprawniłoby to pracę. Pod kątem takich właśnie usprawnień polecałbym zespołowi przygotowującemu kolejne wydania przyjrzenie się rozwiązaniom zastosowanym przez Microsoft w „Encarcie". Naprawdę dużo można się nauczyć.
Pomimo wspomnianych potknięć „Złota Encyklopedia PWN" jest programem, który po prostu trzeba mieć. Jest też programem, które Ministerstwo Edukacji Narodowej zaleca jako pomoc dydaktyczną. Mój syn, przygotowując się do lekcji, często zagląda do elektronicznej „Encyklopedii”, by nieco poszerzyć zasób informacji. I o to właśnie chodzi, aby w młodych ludziach wykształcić nawyk korzystania z encyklopedii i słowników.
Każdy, kto ma komputer i internet, może się osobiście przekonać o zaletach „Encyklopedii". Na stronach wydawnictwa PWN (http://encyklopedia.pwn.pl) wystarczy wpisać szukane hasło i po chwili można oglądać wyniki.
Stanisław M. Stanuch
Złota Encyklopedia PWN
Wydawca: PWN
Cena: 89 zł