Zagrałem w Dirt 5 i miałem ciarki. To będzie pogromca arcade'owych wyścigów
Ta grafika, ten klimat, ta muzyka!
23.06.2020 | aktual.: 23.06.2020 15:53
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wszystkie screeny w środku tekstu są autorstwa Polygamii i pochodzą bezpośrednio z przejazdów w wersji demo "Dirt 5".
Zamiast zamkniętych pokazów gdzieś w świecie, Codemasters urządziło webinar i udostępnił mediom demo "Dirta 5". Cztery trasy, cztery klasy samochodów i jazda do woli. Wystarczył jeden przejazd, żeby zerwało mi kask. Wystarczył drugi, żeby oderwały się pozostałe elementy ochronne.
Ludzie, ta gra jest nieprawdopodobnie śliczna i klimatyczna. Po jednym przejeździe błagałem sam siebie o więcej. A przy tym im dłużej jeździłem, tym bardziej czułem, że najnowszy "Dirt" to nie tylko powrót serii na właściwą trasę, ale urwanie się konkurencji o kilometry naprzód.
Dobre korzenie
Wieloczęściowe serie miewają problemy z tożsamością. Czasami fani nie mają kłopotu z tym, że dostają "to samo, tylko nowsze" (patrz: "FIFA"), czasami następuje zmęczenie materiału i potrzebne są Zmiany. Zmiany, jak to zmiany, niby pożądane, ale wyprowadzają nas ze strefy komfortu i często kończą się kraksą.
Zdecydowanie mocno czuć to chociażby w takim "Need for Speedzie". Po kilku częściach zaczynały się wariacje, które raz kończyły się eksplozją popularności, a raz ochłodzeniem relacji gry, a przy tym marki, z fanbazą.
Tak było w zasadzie ze wszystkimi ostatnimi odsłonami "NFS-a". Żadna nie miała "tego czegoś", a kilka odsłon, jak "Payback" czy "Need for Speed (2015)", dostały raczej przeciętną prasę. Z "Heatem" było lepiej, ale to wciąż nie strzał w dziesiątkę. EA będzie musiał znów kombinować, jaką formułę wybrać.
Na podobne pytanie odpowiedziało sobie zapewne Codemasters. Parę lat temu wydało niezłe, stricte rajdowe "Dirt Rally", żeby powtórzyć później pomysł pod szyldem "Dirt 4" - gry momentami tragicznie brzydkiej i o frustrującej mechanice progresji. Pod szyldem, który przecież od lat oznaczał mocno arcade’owy skręt dla wyścigów, jeśli nie czystą zabawę, jak w trybie gymkhana w "trójce" czy w odsłonie "Showdown".
Dobra wiadomość - tożsamość została odnaleziona. Powtarzam – tożsamość odnaleziona. "Dirt 5" to, jak podkreślają sami twórcy, "Dirt 2" + "Dirt 3". Z matmą lepiej nie zadzierać, ale upewniłem się sam - równanie nie kłamie.
Życie jak teledysk
Codemasters wróciło do stylówy, która towarzyszy serii od pierwszej części (i mam tu na myśli stricte serię "Dirt", nie "Colin McRae Rally", od której gra na "D" się wywodzi). Jest przesadnie kolorowo, a menusy i muzyka ponownie dają poczucie, jakbyśmy byli częścią teledysku. Koniec ze sterylnym, "sportowym" designem – i bardzo dobrze.
Kilka klików i ruszamy w trasę. W pełnej wersji do wyboru będzie zapewne kilkadziesiąt tras w 10 lokacjach: Chiny, Brazylia, RPA, Grecja, Włochy, Maroko, Nepal, Norwegia oraz dwa stany w USA.
Ja śmigałem po czterech planszach w czterech krajach – nadmorskiej miejscowości w Norwegii, błotnistych torach w Chinach i Brazylii oraz piaszczystym torze wyścigowym w Arizonie w USA.
Pierwszy kraj, pierwszy przejazd i wcisnęło mnie w fotel. To, co twórcy zrobili z grafiką, jest nieprawdopodobne. Tu jest TAK ładnie. Dawno nie czułem, żeby jakakolwiek ścigałka mnie tak mocno zauroczyła. Szutr, błoto, błocko, śnieg, kałuże. A trasa zmienia się jak w kalejdoskopie.
Za kółkiem jeden z klasyków rajdów z lat 90. Miękki w jeździe, nie za szybki, ale ze świetnym przyspieszeniem, wdzięcznie hamuje przed zakrętami, żeby za sekundę błyskawicznie się rozpędzić. Mijam miasteczko, las i jadę nadmorską promenadą, fale rozbijają się o skały i pryskają mi na maskę. Finisz. Wybieram tę samą trasę, ale tym razem stawiam na wagę ciężką aut. Pogoda się zmienia, nadchodzi zmierzch.
Po jednym okrążeniu światło przygasa, powoli robi się totalna noc, zaczyna wiać wiatr i sypać śnieg. Wyścig po uroczej wiosce zamienia się w walkę o przetrwanie, którą wygram tylko wtedy, jeśli wytężę wzrok i zdołam dostrzec, gdzie są zakręty. Na finiszu dostrzegam lecący w niebo pokaz laserów. Bajka!
Ok, nie mam żadnych złudzeń, że to wszystko robota skryptów. Losowo generowana pogoda to zapewne wybieranie jednego z kilku schematów. Do tego słońce zachodziło całkiem sztucznie, w sekundy zamieniając zmierzch w ciemną noc. Ta drastyczność – do poprawki, ale całą resztę biorę z dobrodziejstwem inwentarza. Bo "Dirt 5" to ponownie wyścigi, w których liczy się też cała otoczka, a nie tylko osiągi i czas na checkpointach
Ta samo radość trwa, gdy odpalam mapę chińską i brazylijską. Na pierwszej olbrzymi, elegancko dopracowany tor. W drugiej lokacji trasa puszczona przez wioskę i wijące się jak wąż górskie drogi. Powtórzę – bajka. Ten start w błocku, ten padający deszcz, który powiększa tu i ówdzie kałuże. Ten system oświetlenia, który wydaje się błagać, żebym się zatrzymał i przegrał wyścig, ale podoceniał cudowne widoki.
Spięcie klamrą
Emocje w czasie jazdy pompują jak nie zjawiska pogodowe czy bardziej brawurowe odcinki, to muzyka. "Dirt 5" może być kolejną z gier, które zapiszą się także dzięki starannie dobranemu soundtrackowi, ale też wzorowej realizacji dźwięku. Są tu bowiem dwa patenty, które mnie mocno ujęły.
Pierwszy to ciągłość utworów. Kończysz wyścig, a kawałek się nie skończył? Nie ma sprawy, usłyszysz go na koniec wyścigu, w menu głównym, przy restarcie jazdy albo wybraniu całkiem nowej trasy w innym miejscu. Nie dość, że to ulga dla uszu, to pogłębia jeszcze to "teledyskowe odczucie". Nie ma zgrzytów, rozgraniczania między "jazdą" a "menu głównym", wszystko wspólnie sobie płynie.
Kolejna rzecz to pomysł na to co zrobić, żeby muzyka w, mimo wszystko, aucie wyścigowym nie nawalała cały czas. Głośniki. Gęsto porozstawiane przy trasie głośniki. Są momenty, gdy muzyka cichnie, są chwile, gdy gra słabiej, a są znowu fragmenty trasy, gdy przez ładnych kilka-kilkanaście sekund kawałek leci z pełną mocą. I to z reguły te momenty, w których najmocniej dajemy czadu. Jeden prosty trik, ale działa – i w połączeniu z graficznymi fajerwerkami zapewnił mi autentyczne ciarki.
Na koniec zostawiam jeszcze Arizonę. Tu akurat ruszamy w eksperymentalnymi małymi, wyścigówkami, których totalnie nie potrafiłem opanować. To jeden z "tych trybów" - bardziej dla maniaków i fanów motoryzacyjnej innowacji. Jeśli nie będę musiał w to grać, żeby odblokować ogólny proces gry, nie mam nic przeciwko.
A jak sobie radzi to cudo na PC? Przy procesorze i7 i karcie RTX 2060 na ultra obroty nie spadają poniżej 60 fpsów. Jeśli tak samo dobrze szykuje się wersja na PS5 i XSX, będziemy mieli prawdziwą perełkę na start nowej generacji.
Garść faktów
To tyle jeśli chodzi o demo. A co poza tym czeka nas w "Dirt 5"? Wyścigi-imprezy, "Throwdowns", czyli specjalne wydarzenia, które odblokujemy w trakcie za różne osiągnięcia. Jest też cały tryb kariery, w którym znów wracamy do korzeni. Młody rajdowiec (to my), stary rajdowiec-mentor o ksywce "AJ" (głos: Troy Baker) i złowrogi wymiatacz Bruno Durand (głos: Nolan North). Mocno to "serowe", ale liczę, że zabraknie rozwlekłych przerywników i przeskipuję się przez dialogi.
Nie zabraknie wewnętrznej waluty. Tę dostarczą nam m.in. sponsorzy, dla których wykonamy różne queściki czy po prostu wygramy wyścigi. Dla dopełnienia rajdowej aury wewnątrz gry posłuchamy jeszcze podcastów Donut Media (ekipa znana z kanału na YouTubie, który subskrybuje ponad 3,5 mln osób).
Kilka smakołyków na koniec. Po pierwsze, twórcy pracują nad tzw. "accessibility", żeby w "Dirta 5" mogło zagrać więcej osób. Po drugie, gra ma wykorzystać technologię haptyczną nowych padów i dostarczyć więcej wrażeń w czasie trzymania kontrolera. Po trzecie, jest split-screen!
I po czwarte - na dzielonym ekranie zagramy także w karierę. Bez zobowiązań, znajomi wpadają i odłączają się w dowolnym momencie. Ale za to ich wyczyny wbiją się na nasze konto osiągnięć wewnątrz gry.
Dirt 5 wyjdzie 9 października na PC, PS4 i XONE. Jeszcze w 2020 zobaczymy wersję na PlayStation 5 i Xboxa Series X.