Z uKosa: Szczepionki na dżumę elektronicznej rozrywki

Z uKosa: Szczepionki na dżumę elektronicznej rozrywki

Z uKosa: Szczepionki na dżumę elektronicznej rozrywki
marcindmjqtx
02.03.2009 08:02, aktualizacja: 15.01.2016 15:51

Piracka maszyneria od lat jest tak rozkręcona, że wydawcy przestali z nią walczyć, bo wyprawy z motyką na słońce zazwyczaj kończą się niepowodzeniem, a z wiatrakami nie wygrywali nawet narwańcy z La Manchy. Poza tym pojawił się nowy wróg, równie niebezpieczny, ale za to w zasięgu, którego można podszczypywać bezkarnie w imieniu walki o dobro graczy. Zło wcielone, wirtualny Belzebub - wypożyczalnie gier i gry używane.

Wypożyczalnie gier to zjawisko w Polsce rzadkie, a jeśli już spotykane, to w gruncie rzeczy nielegalne. Brak licencji i umowy z wydawcą owocuje procederem szarostrefowym, który jest na rękę tylko dwóm stronom. Ta trzecia, najbardziej zainteresowana - czyli wydawca - dostaje po nosie. W Stanach Zjednoczonych sprawa wygląda zupełnie inaczej. Liczne wypożyczalnie funkcjonują legalnie, w świetle prawa, czerpiąc z tego niczego sobie zyski.

Jak to działa? Przede wszystkim nie tak, jak chcieliby to widzieć niektórzy rodzimi dziennikarze, z lubością upychający w tekstach klisze typu "gdyby w Polsce były wypożyczalnie gier, ten tytuł nadawałby się idealnie do wypożyczenia na weekend". W USA największe wypożyczalnie nie udostępniają gier na weekend, tydzień czy miesiąc. Tam się je wypożycza bezterminowo. Uiszczając comiesięczną opłatę w wysokości 20-25 dolarów gracz wybiera sobie dwie gry miesięcznie, które trzyma do momentu, kiedy mu się znudzą. Otrzymuje je do domu - wysyłka trwa od 2 do 4 dni i jest darmowa w obie strony. Są też opcje z 1, 3 i 4 grami, co kto lubi i na ile mu starcza czasu.

Wypożyczenie 4 gier naraz znajduje się w ofercie jedynie dwóch wypożyczalni, przy czym bezkonkurencyjne cenowo jest w GameFly, najpopularniejszej i najlepiej ocenianej. 37 dolarów za tyle tytułów to tyle co nic, biorąc pod uwagę, że kupno gry to wydatek co najmniej 40-50 banknotów z podobizną Jerzego Waszyntgona. Trudno się dziwić, że wydawcom, nawet mimo opłat z tytułu licencji, działalność wypożyczalni nie jest na rękę i najchętniej ukręciliby hydrze łeb, wrzucili do pojemnika próżniowego i wysłali na orbitę na pokładzie sondy. Ratuje ich jedynie ludzka chęć posiadania czegoś na własność i wizja pięknego szeregu kolorowych grzbietów na półce.

Jak płachta na byka na wydawców działają gry używane. Takie bez folii, niekiedy z pękniętym opakowaniem, rysami na płycie, ale hej - dostarczającymi przecież takich samych emocji, jak nówka sztuka. Tyle że zarobek w przypadku tytułu nabytego w drugim obiegu trafia jedynie do kieszeni prywatnej, na dodatek z pominięciem wydawcy, że o urzędzie skarbowym nie wspomnę. Osobiście nie dziwię się, że rodzi to frustrację, choć mechanizm jest tak naturalny, że oburzenie wydawców wydaje się wręcz absurdalne. Zdenerwowane jest choćby Take Two, ustami swego szefa narzekając na GameStop i agresywną promocję sprzedaży używanych gier. Bardziej rozsądnie do tematu podchodzi Chris Lewis z Microsoftu, traktując używki jako część ekosystemu. Z koniem nie warto się kopać.

W walce z wypożyczalniami i używkami hasło na sztandarze może być tylko jedno - gracz kupując grę musi zostać zniechęcony do puszczania jej w dalszy obieg. Stąd furora, jaką robi w tej generacji DLC, w czym celują zwłaszcza twórcy Burnout Paradise, sukcesywnie radujący fanów kolejnymi aktualizacjami. Po co pozbywać się gry, skoro co rusz jest ona wzbogacana, w dodatku zazwyczaj za darmo? To akurat chlubny przykład, ale nie brakuje i tych mniej godnych poklepywania po ramieniu, które bez zbędnego krygowania się możemy nazwać paskudnymi skokami na portfel konsumenta. DLC w postaci epilogu do Prince of Persia tylko utwierdziło mnie w niechęci do tej prymitywnej produkcji, a pomysły rodzące się w złotych głowach, jak choćby tej Mike'a Cappsa każą chwycić się za własne, tyle że z przerażeniem. Co gorsza, jeśli tym tropem zaczyna iść Nintendo (pomysł z Wii Speak), chwycić się należy również za portfel.

Pomysły na premiowanie pierwszego właściciela gry są już wcielane w życie i z coraz większą determinacją sugerują graczowi, że zakupionej płytki po prostu nie opłaca mu się pozbywać. Pakiet map w Gears of War 2 równie dobrze mógł się znaleźć na DVD z grą, kod na darmową aktualizację Adidas Live Season w FIFIE 09 był rzecz jasna jednorazowy, a trzystasześćdziesiątkowego Final Fantasy XI w ogóle nie można się było pozbyć, bo kody w instrukcji były jednorazowe i płytka po pierwszej rejestracji stawała się kawałkiem bezwartościowego tworzywa.

Nie będzie ryzykownym założenie, że już w kolejnej generacji konsol dystrybucja cyfrowa będzie górować nad tradycyjną. Rychło znikną problemy wydawców z wypożyczalniami i grami używanymi. Zniknie zresztą o wiele więcej. Znikną gry z naszych półek - i popadnijmy sobie teraz w dramatyczny ton - znikną sklepy z grami, Empiki skurczą się do formatu saloników prasowych, jedna po drugiej zamykać się będą fabryki tłoczące płyty, drukarnie upadną pozbawione zleceń na wykonanie okładek i instrukcji, zmniejszą się zyski poczty i kurierów, a Microsoft zrobi konsolę, która nie rysuje płyt. Bo nie będzie miała napędu. Jeśli atmosfera przed czyimś ekranem właśnie zrobiła się grobowa, pomyślcie ile kilometrów sześciennych lodowców właśnie ocaliliśmy. Zazielenione na nowo dorzecze Amazonki to też nie w kij dmuchał.

Póki co lecę pomyszkować na eBayu.

Marcin Kosman (autor jest redaktorem PSX Extreme)

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)